Magda Łączak, jedna z najlepszych górskich biegaczek: "Warto zaopatrzyć się w solidne buty terenowe" [WYWIAD]

Jak w biurze jest wygodne biurko i fotel, to od razu przyjemniej się pracuje niż na taborecie z laptopem na kolanach. Tak samo jest z bieganiem. Inne buty należy wybrać do biegania na szosie, a inne do trenowania w górach. Jestem zwolenniczką butów amortyzowanych z dobrze izolującą podeszwą od podłoża - mówi Magda Łączak, jedna z najlepszych polskich polskich biegaczek górskich z Teamu Salomona.

Rozmowa z Magdą Łączak

Damian Bąbol: "Trochę kusi mnie Maraton Bieszczadzki, ale umówiłam się ze sobą, że to koniec długich startów i sama nie wiem. Niestety, straszne jest narkotyczne działanie biegania. Już miałam odstawić, ale diabeł kusi. Zobaczymy kto wygra." To fragment twojego tekstu na blogu salomonruning.com. Po jesiennych zwycięstwach w górskich ultramaratonach: "Granią Tatr" i "Biegu 7 Dolin", nie masz dosyć startów w tym roku?

Magda Łączak: Jest trochę za wcześnie, żeby kończyć sezon. Najlepiej dla mnie by było, gdybym go przedłużyła jeszcze o miesiąc lub dwa. Oczywiście pod warunkiem, że organizm na to pozwoli, a jak na razie jest dosyć mocno wyeksploatowany. W tym roku chciałabym jeszcze wziąć udział w Maratonie Bieszczadzkim [13 października - red] albo może w jakimś szybkim biegu na asfalcie.

Ostatni okres startowy w twoim wykonaniu był wyśmienity. W ogóle jaki to był dla ciebie rok?

- Przede wszystkim bardzo nietypowy. Wcześnie zaczęłam starty. Na początku roku wystartowałam na 119 km na Wyspach Kanaryjskich. To nie był udany występ, ale 50 km w nogach pozostało. Po raz pierwszy w mojej karierze musiałam zejść z trasy. Miałam duże problemy żołądkowe i nie dałam rady. Takie niepowodzenia nie wpływają najlepiej na psychikę, więc tuż po powrocie do Polski szukałam kolejnych zawodów, w których mogłabym się odegrać. Jeszcze w marcu wystartowałam na 100 km w biegu na Majorce. Tam już wygrałam i do mety dobiegłam bez żadnych przykrych problemów. Jeśli chodzi o liczbę startów w tym roku, to przyznam się, że nie jestem dobra w prowadzeniu statystyk. Oprócz zawodów na początku sezonu, latem przebiegłam jeszcze trzy maratony górskie i wystartowałam w jednym biegu ulicznym na 10 km.

Jaki czas na "dychę"?

- 38 minut i 24 sekundy.

Świetnie.

- Jestem bardzo zadowolona z tego sezonu. To chyba najlepszy w mojej karierze.

Do tego jeszcze dołożyłaś dwa zwycięstwach w jesiennych startach. W jakim stanie znajduje się twój organizm po takiej harówie w ciągu roku?

- To kwestia przygotowania do tych startów. Powiem tak: fizycznie czuję się dosyć dobrze, chociaż nie ukrywam, że mój organizm wysyła jakieś dziwne sygnały. Właśnie biorę antybiotyki. Mam problemy zapalne związane z pęcherzem, ale nie jest najgorzej. Na pewno przez ostatnie długie starty straciłam trochę na szybkości. Chciałabym nad tym popracować, ale nie jest to takie proste. Pogoda ostatnio nie motywuje do ciężkiej pracy.

Trwa moda na uliczne maratony, ale biegi górskie też cieszą się coraz większą popularnością. Amatorzy, którzy niedawno wzięli się za bieganie, mogą bez obaw zgłaszać się do takich startów?

- Tak. Generalnie uważam, że góry są dla każdego. Przede wszystkim dla każdego, kto ma ochotę w nich rywalizować. Jeśli ktoś czuje, że mogłoby mu się to spodobać, to nie powinien się wahać. Nasze góry mają ten atut, że nawet jeśli nie jest się na wysokim poziomie wytrenowania, to przez ciekawą różnorodność terenu, zdecydowanie łatwiej pokonuje się dystans. Często słyszę opinię, że wiele osób, które wcześniej nie biegały w górach, obawiają się, że mogą nie dać rady na podbiegach. Naprawdę, nie ma się czym przejmować. Nawet zawodnicy z czołówki czasem wchodzą pod górę, a nie wbiegają. Warto brać udział w takich imprezach, szczerze polecam. To tak jak z biegiem na 10 km. Każda w miarę wysportowana osoba, która jeździ na rowerze, chodzi na basen albo co jakiś czas biega, bez większych problemów powinna pokonać ten dystans i to bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. Do debiutanckiego startu w górach też nie trzeba specjalistycznie trenować, pod warunkiem, że nie są to od razu zawody na 100 km (śmiech ).

Planując start w biegu górskim, zakup butów terenowych jest koniecznością?

- Jak w biurze jest wygodne biurko i fotel, to zdecydowanie przyjemniej się pracuje niż na taborecie z laptopem na kolanach, prawda? Dokładnie tak samo jest z bieganiem. Inne buty należy wybrać do biegania szosowego, a inne do trenowania w górach. Jestem zwolenniczką butów amortyzowanych z dobrze izolującą podeszwą od podłoża. Nie przekonuję mnie zaś teoria naturalnego biegania, czy butów typu "five fingers". Ich stosowanie często prowadzi do kontuzji. Pamiętajmy, że w górach zmagamy się z korzeniami, kamieniami, różną nawierzchnią. Uważam, że but powinien mieć dobrą amortyzację, w zależności od terenu mniej lub bardziej agresywny bieżnik.

Jaki jest twój ulubiony typ butów terenowych?

- Najbardziej upodobałam sobie Salomony XT 5. Zaliczyłam w nich większość udanych startów. To taki model, który jeśli teraz dostałabym do ręki, to w ciemno zakładam i mogę w nim biegać.

Wiele się mówi też o odzieży termicznej. Jesteś zwolenniczką jej stosowania?

-  Mam bardzo złe wspomnienia z czasów, kiedy kilkanaście lat temu zaczynałam chodzić po górach w odzieży bawełnianej, która często przesiąkała. Zapewniam, że nie było to nic komfortowego. Od kiedy na rynku pojawiły się ubrania termiczne, to był to dla mnie niesamowity wynalazek. Od początku byłam nim zafascynowana. Przede wszystkim świetnie odprowadza pot, nie magazynuje wody i świetnie się pierze. To jest po prostu fenomenalna rzecz, w którą nawet na początku naszej przygody z bieganiem, warto się zaopatrzyć. Świetnym patentem jest też odzież kompresyjna, która jest jeszcze nowszym odkryciem. Pamiętam czasy, kiedy po zawodach moje nogi puchły i czułam się słabo. Z kolei przez ostatni rok używałam właśnie odzieży kompresyjnej i mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że po żadnym starcie na nic nie narzekałam. Zero problemów z jakimś większym zakwaszeniem. To naprawdę działa i super pomaga.

Copyright © Agora SA