Marathon des Sables - jeden z najtrudniejszych i najpiękniejszych wyścigów biegowych [galeria]

To jeden z najtrudniejszych wyścigów biegowych na świecie. Trudność tworzy suma różnych, drobnych elementów. Upału, ciężaru plecaka, z którym się biegnie, niewielkiej ilości jedzenia, którą trzeba nosić na plecach, przez którą regeneracja jest naprawdę utrudniona. Poza tym - stopy pokrywają się pęcherzami, które pękają, wypełniają się krwawym płynem. Jak wygląda Marathon des Sables?

Obtarcia, ból mięśni i ścięgien, nawarstwiające się zmęczenie i drobne urazy. Poza tym naprawdę trudno jest odpoczywać w tak upalny dzień. Trudności dopełnia długi etap, który co roku ma ok. 70-80 km. Po dniu odpoczynku, który następuje po tym etapie, mamy jeszcze do przebiegnięcia maraton, i na dokładkę - ostatni, szybki kilkunastokilometrowy etap. W sumie etapów jest 6, większość ma trochę powyżej 30 km.

Wyścig w etapach nie jest mniej wycieńczający niż przebiegnięcie za jednym razem np. 170 km. To po prostu inna zabawa. Biegając codziennie przez tydzień po 30 km w pustynnych warunkach, raz fundując sobie etap 70-80 km, wracasz do domu i przez trzy tygodnie nie myślisz w ogóle o treningu. Po tym czasie wychodzisz potruchtać i wracasz po 4-5 kilometrach zmęczony, jakbyś pokonał z 15.

Przez cały wyścig niesiesz na plecach swój dobytek - w plecaku prawie nie ma ubrań, masz właściwie tylko to, co na sobie. Skarpetki - na wypadek, gdyby jedne się podarły. Szczoteczka do zębów? Zbędny balast. Większość plecaka wypełnia jedzenie i śpiwór. Materacyk, albo karimata? Nie. Dobrze jeśli jedzenie, które zabierasz jakkolwiek Ci wchodzi. Jeśli nie możesz się zmusić do zjedzenia batonika albo kaszki dla niemowlaków z muesli - jesteś w kropce. Zaczyna Ci brakować energii.

Chociaż pustynia kojarzy nam się przede wszystkim z piaskiem i wydmami, takich miejsc jest niewiele. Na szczęście i nieszczęście, bo z jednej strony łatwiej jest biec po zbitym podłożu usianym drobnymi kamieniami, z drugiej strony - wydmy są niezwykłym urozmaiceniem krajobrazu. Ponadto - pozwalają poruszać się w inny, mniej monotonny sposób. Spora część trasy prowadzi dnami wyschniętych jezior o podłożu tak twardym jak beton, dużo czasu spędza się również w uedach - suchych korytach rzek. Wyjątkowo mało wdzięczne są małe pagórki wydmowe o bardzo drobnym, grząskim piasku. Niezbyt wysokie, ale potrafią się ciągnąć w nieskończoność i co chwilę, zbiegając z nich wpadasz na bardzo twarde podłoże pomiędzy wałami wydm. Suchej roślinności, rachitycznych drzew, które dają cień jest naprawdę niewiele. Niewiele jest także gór, na które trzeba się wspiąć. To wznoszące się nad równinami płaskowyże, góry stołowe. Jest coś wyjątkowego i pięknego w tym krajobrazie. Wszystko jest beżowe, brązowe, po jakimś czasie Ty również upodabniasz się do otoczenia. Tym mocniej chłoniesz kolory po powrocie do cywilizacji.

Pogoda nie jest zbyt kapryśna. Upał, upał i jeszcze raz upał. Falujące powietrze, rozedrgane fatamorgany majaczą na horyzoncie. Jeśli zdarzy się gorszy dzień (który niesie ze sobą przyjemne ochłodzenie), powietrze wypełnione jest pyłem i tnącym po łydkach piaskiem. Namioty nie chronią przed nim. Piasek chrzęści w zębach, ciśnie się do ust i oczu. Jest w jedzeniu, w plecaku, w majtkach. Wszędzie. Trudno powiedzieć czy to lepsze od dni w pełnym słońcu.

Pustynia do nie tylko piaszczyste wydmy, na szczęście! Większość etapów pokonuje się po bezkresnych równinach usianych brukiem deflacyjnym - kamieniami, spomiędzy których został wywiany drobniejszy piasek. Kamienie te, smagane wiatrem niosącym drobny piasek mają wypolerowaną powierzchnię i ostre krawędzie.

Marathon des Sables - tradycyjnie rankiem przed pierwszym etapem uczestnicy ustawiają się tworząc numer edycji.

Mimo że nie masz zbyt wiele do roboty poza bieganiem i jedzeniem, dni mijają szybko. Rano pobudka o około 6, gdy nadjeżdżają ciężarówki w lokalesami w turbanach, pokrzykującymi: "Yalla! Yalla!" i zdzierającymi namiot znad głów. Zaraz będą chcieli wyrwać spod Ciebie cienki dywan, na którym spędziłeś noc. Śniadanie składające się z kaszki dla niemowlaków z muesli (kaloryczne, ale naprawdę wstrętne, zwłaszcza po kilku dniach jedzenia tego samego), zjesz już siedząc na ziemi. Jeśli wieje - dostaniesz do jedzenia jeszcze porcję piachu. Albo zjesz tylko batonika energetycznego. Na start czekasz do 8.30-9. Wszystko zależy od tego ile Patrick Bauer będzie chciał sobie pogadać przed etapem. Główny organizator mówi tylko po francusku. Jego słowa tłumaczy zwykle ktoś z ekipy. Opowiadają o tym co Cię czeka na etapie, jakie są trudności. Startujesz przy "Highway to hell", codziennie. Nad głową lata helikopter, lecąc kilka metrów ponad ziemią robi niezły wiatr i sporo hałasu, to niesamowite doznanie, aż przechodzą Cię ciarki. Biegniesz. Teraz czeka Cię 30-40 kilometrów w upale. Co około 10 km dostajesz butlę wody, czasem dwie. Możesz ją przelać do bidonów, bukłaka, wrzucić do torby przedniej, albo część wylać sobie na głowę, żeby się schłodzić.

Każdy uczestnik musi przejść szereg weryfikacji. Musi okazać badania, między innymi EKG. Poza tym - przechodzi weryfikację sprzętu obowiązkowego. Przez siedem dni na pustyni musi mieć ze sobą pompkę do odsysania jadu, śpiwór, a przede wszystkim jedzenie na ten czas. Organizatorzy zapewniają tylko wodę i prymitywne namioty.

27. Maraton Piasków w Maroku (Marathon des Sables) - rysunek trasy 1 etapu27. Maraton Piasków w Maroku (Marathon des Sables) - rysunek trasy 1 etapu www.darbaroud.com

Rysunek trasy z pierwszego etapu. Na początku każdy dostaje roadbook, w którym ma opisane poszczególne etapy, dołączone mapy i rysunki, rozpisane gdzie dostanie wodę.

W międzyczasie namioty trafiają na wielkie ciężarówki, zwijane jest również całe miasteczko, w którym mieszka 400 osób, które obsługują Maraton Piasków. Wszystko przenoszone jest do następnej tymczasowej bazy, na koniec etapu. Panowie "Yalla, yalla!" rozkładają namioty na planie okręgu w dwóch rzędach. Rozstawiony jest również polowy punkt medyczny, gdzie można przyjść by poddać swe stopy torturom medyków. Ci nie są zbyt delikatni - mają wszak do opatrzenia kilkaset stóp. Dlatego do nich idzie się w szczególnych przypadkach. Mają też plastry, które idealnie sprawują się w takich warunkach, trzymają się skóry wprost doskonale. W nowej bazie rośnie miasteczko organizatorów. Ekipa, która przygotowuje MdS ma lepsze warunki niż uczestnicy. Dostają jedzenie (całkiem przyzwoite, francuskie!), mają nawet prysznice polowe. Jest też kilka namiotów dla mediów. Akredytowani dziennikarze są wożeni po trasie, mogą zapisać się na lot helikopterem i mają prawo wstępu do miasteczka uczestników. Nie mogą jednak przynieść im jedzenia czy dostarczyć innych zakazanych dóbr.

Po trasie jeździ około 100 samochodów terenowych, zwłaszcza w dni, w które panuje nieprawdopodobny upał. Czuwają nad zawodnikami, wypatrują ludzi, którzy mieliby problemy z dotarciem do mety o własnych siłach. Jeśli poprosisz ich o jakąś pomoc - dostaniesz karę czasową, ale dzięki nim podczas tego wyścigu możesz się poczuć bezpiecznie. Prawdopodobieństwo dużego zagrożenia życia jest bardzo niskie.

Uczestnicy docierają do bazy, na metę etapu. Przy mecie stoi kamera, do której można pomachać, pozdrowić rodzinę. Można również dostać malutki kubek bardzo słodkiej herbaty od głównego sponsora imprezy. Stąd idziesz po wodę i do namiotu. Leżysz i dochodzisz do siebie. Nie masz siły jeść, nie chce Ci się pić. Leżysz i dogorywasz. Gdy zrobi się wieczór gotujesz obiad - na paliwie stałym, które masz ze sobą gotujesz wodę w superlekkim czajniczku, zalewasz nią jedzenie liofilizowane. Pochłaniasz jakiegoś batonika albo żelki. Starasz się nawadniać. Opatrujesz poranione stopy i możesz iść do namiotu, w którym są komputery. Każdemu cierpliwemu przysługuje wysłanie jednego maila na 1000 znaków. Dzięki temu można poinformować bliskich co się z nami dzieje. Idziesz jeszcze zerknąć na listę startową po etapie - spadłeś, utrzymałeś pozycję czy się wspiąłeś w klasyfikacji. Dalsza część wieczoru to rozmowy w śpiworze. Późno wieczorem robisz pierwsze siku od startu, znaczy - zaczynasz wracać do ładu z nawodnieniem. Padasz jak mucha, w nocy budzisz się jeszcze kilka razy, bo jest chłodno albo musisz jeszcze na siku. Albo stopy bolą. I czekasz aż rankiem usłyszysz: "Yalla, yalla!".

Rachid el Morabity - zwycięzca zeszłorocznej edycji Marathon des Sables.

Więcej informacji na www.darbaroud.com

Gorąco zachęcamy Was do dopingowania Polaków, którzy walczą z upałem na pustyni w tym roku. Na stronie organizatora można znaleźć formularz "write to a competitor" lub "ecrire a un concurrent". Wystarczy wybrać numer zawodnika i napisać kilka słów zachęty. Dla tych umęczonych ludzi to znaczy naprawdę wiele. Dla potwierdzenia jak wiele znaczy kilka miłych słów - cytujemy jednego z uczestników 27. edycji - Maćka Żyto: "Wczoraj dostałem wasze maile - piszcie proszę, bo to niesamowite przeżycie dla mnie. Wszystkim wielkie dzięki." Podajemy numery żeby ułatwić Wam sprawę:

Andrzej: 278, Marek: 350

Dołącz do nas na Facebooku.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.