Zapisy na 2012 - od jakiegoś już czasu trenuję mocniej, czas kwalifikacyjny zrobiony "na styk". Z uwagi na liczbę zgłoszeń organizatorzy podnoszą poprzeczkę. Brakuje 3 minut Zwiększam treningi, życiówka poprawiona o 11 minut. Zapisy na 2013 - październik 2012 - mieszczę się w wymaganym limicie z zapasem 6 minut. Oczekiwanie na weryfikację - po trzech tygodniach potwierdzenie.
"Wiem, że to się wydaje łatwe, ale nie każdy to potrafi"
Od listopada zwiększone treningi - 350 km miesięcznie. 5-6 razy w tygodniu. Pobudka 4:30, trening 5:00 - później śniadanie, normalne sprawy rodzinne, praca. Oprócz biegania wieczorami i w weekendy siłownia, basen. Precyzyjnie ułożony plan, choć realizowany na dużym zmęczeniu. Warunki pogodowe fatalne - ciągle śnieg, niesprzyjający szybszym treningom. Przenoszę się z bieganiem z lasu na miejskie chodniki. Wczesnym rankiem jest mały ruch samochodowy, a chodniki przy głównych ulicach sprawnie odśnieżane. Biegam Traktem Królewskim, z całodobowych barów wynurzają się ostatni klienci, strażnicy przed Pałacem Prezydenckim z uwagą mi się przyglądają. Czasem, choć tego nie lubię, jestem zmuszony zrobić trening na bieżni mechanicznej. Rozgrzewka, tempo maratońskie lub dłuższe interwały, schłodzenie - 1,5 do 2 godzin. Ciężko - pojawiają się odciski na stopach.
Formalności - nowy paszport - błyskawicznie w 12 dni, z potwierdzeniem od organizatorów udaję się po wizę - oficer w ambasadzie jest biegaczem, gratuluje, życzy powodzenia. Miło, błyskawicznie. Dalsze kroki - planowanie podróży - USA w pigułce - doba w Nowym Jorku, 4 doby w Bostonie. Loty i jeden nocleg na górnym Manhattanie przez sprawną wyszukiwarkę, pozostałe przez agencję B&B z Bostonu. Ufff...
"Kiedy spytają cię, jak się masz, odpowiedz po prostu, że wcale"
Start kontrolny w Półmaratonie Warszawskim - porażka. Czuję duże zmęczenie, zła wróżba przed Bostonem. Zostały 3 tygodnie. Lżejsze treningi, ostatnie szlify formy.
"Tak, tak rzekł Kłapouchy. Śpiew. Radość. Jumpa jumpa jumpa-pa. Oto idziemy, zbierając orzeszki i ciesząc się majem..."
Wyjazd. Lot sprawny, Nowy Jork - ogromny. Piąta Aleja, Most Brookliński, dolny Manhattan. Rankiem drugiego dnia 10 km w Central Parku - piękny wschód słońca, dziesiątki biegaczy, wyścig kolarski na powitanie wiosny. Szybkie śniadanie w lokalnym barze i kolejny lot. Boston - czuje się atmosferę maratonu, na ulicach mnóstwo biegających. Mam wrażenie, że to miasto w całości należy do biegaczy - mógłbym tu zamieszkać. Ekspo - miejsce, gdzie obieram pakiet startowy i gdzie eksponują swoje produkty i usługi różni wystawcy związani z bieganiem - imponujące, zrobione z dużym rozmachem. Praktycznie każdy z dużych producentów ma jakiś produkt związany z maratonem w Bostonie. "- Puchatku, co ty mówisz, jak się budzisz z samego rana? - Mówię: Co też dziś będzie na śniadanie. - Ja mówię: Ciekaw jestem, co się dzisiaj wydarzy ciekawego. - To na jedno wychodzi."
Dzień startu. Ponieważ meta jest w Bostonie, a start w oddalonym o 42 km Hopkinton, to przewiezienie prawie 27 tys. biegaczy jest nie lada operacją logistyczną. Bardzo sprawnie przeprowadzoną, z wykorzystaniem ok. 500 żółtych szkolnych autobusów. Później 2 godziny oczekiwania na start i po odegraniu hymnu USA ruszamy.
Duże wrażenie robi doping, bardzo entuzjastyczny. Zapamiętałem szczególnie 3 miejsca - 12. milę i słynny "Scream Tunnel" z darmowymi całusami, zrobiony przez piękne dziewczyny z Wellesley College. Później długi podbieg zwany "Heartbreak Hill" na 21 mili i zaraz za nim mocny doping studentów z Boston College. W samym Bostonie tłumy dopingujących. Meta - mnóstwo gratulujących wolontariuszy. Odbieram medal, różne gratisy, swoje rzeczy i metrem udaję się na w okolicę mojego hotelu na 23 milę, wstępując tam do baru, by wreszcie coś zjeść. Chwilę po złożeniu zamówienia na ekranie telewizora pojawia się informacja o eksplozjach. Bar cichnie - wszyscy z rosnącym niedowierzaniem wpatrują się w ekran.
Fot. Charles Krupa AP
"Czuję się mniej więcej tak, jak ktoś, kto bujał w obłokach i nagle spadł"
Z każdą minutą coraz bardziej dociera do nas, że stało się coś strasznego. Jakiś strasznie przestraszony mężczyzna wpada do baru z okrzykiem: "Co tam się stało?! Niech ktoś mi powie, co tam się stało!" . Dostaje informację, wszędzie wokół przerażająca cisza. Kilka minut później przyjeżdża policja - ewakuuje wszystkie lokale przy trasie maratonu. Ludzie spokojnie wychodzą - lokal jest sprawdzany.
"Prosiaczek wspiął się na paluszkach i szepnął: - Tygrysku...! - Co Prosiaczku? - NIC - odparł Prosiaczek biorąc Tygryska za łapkę - chciałem się tylko upewnić czy jesteś..."
Wracam do hotelu. Uspokajam rodzinę, znajomych na Facebooku. Wiele telefonów. Wieczorem wybieram się jeszcze do centrum Bostonu. Dużo policji, w parku obóz wojska - pojazdy jednostki SWAT, nad miastem krążące śmigłowce. Na ulicach dość pusto, w barach są ludzie, wszędzie są włączone telewizory. Nieczynna jedna stacja metra - w pobliżu miejsca eksplozji, ale to z powodu zamknięcia w ogóle tej części miasta - tak samo będzie następnego dnia, kiedy zwiedzam nabrzeże i centrum Bostonu. Dziesiątki ekip TV, żołnierze z długą bronią obstawiający ważniejsze budynki, np. całe centrum finansowe miasta.
Wieczór - pora wracać do Polski. Na lotnisku nie ma żadnych utrudnień, lot spokojny. Pozostają emocje i pytania. Coś ważnego się zmieniło w tym, co jest mi bliskie. Próba zabicia radości, pasji, beztroski biegania. Mocny cios. "Dzień dobry! - rzekł Tygrys. - Znalazłem kogoś zupełnie takiego samego jak ja. A myślałem, że więcej takich nie ma"
Kilka dni później patrzyłem z podziwem na liczbę biegających ludzi w Warszawie - prawdziwy wiosenny wysyp niespotykany w poprzednich latach. Wieczorem Las Bielański, Kępa Potocka pełne biegaczy. Następny weekend - tylko dwie duże imprezy biegowe - w sumie gromadzą grubo ponad 20 tys ludzi! Tego nic nie zatrzyma - uśmiech powoli wraca na twarz.
"Są tacy, co potrafią, a są tacy, co nie potrafią. W tym cała rzecz"
Zapomniałem o wyniku. Chciałem w Bostonie "złamać" 3 godziny. Nie był to mój dzień. Wyszło 3:24 - najsłabszy wynik od dwóch lat. Ale czy to istotne ?
*Cytaty pochodzą z książki A.A. Milne "Kubuś Puchatek"
Tekst: Zbigniew Tymicki