Mój Boston - opowieść uczestnika

"Miałbym pewien pomysł, ale nie myślcie, żeby był bardzo dobry". 8 lat biegania. Od początku sprecyzowane marzenie - Boston. Słowo magiczne, najstarszy nowożytny maraton, miejsce kultowe. Po drodze 19 innych maratonów, tyle samo półmaratonów, dziesiątki biegów krótszych, trochę górskich, jeden triathlon. Im dłużej biegałem, tym bardziej wiedziałem, że TAM muszę być.

Zapisy na 2012 - od jakiegoś już czasu trenuję mocniej, czas kwalifikacyjny zrobiony "na styk". Z uwagi na liczbę zgłoszeń organizatorzy podnoszą poprzeczkę. Brakuje 3 minut Zwiększam treningi, życiówka poprawiona o 11 minut. Zapisy na 2013 - październik 2012 - mieszczę się w wymaganym limicie z zapasem 6 minut.  Oczekiwanie na weryfikację - po trzech tygodniach potwierdzenie.

"Wiem, że to się wydaje łatwe, ale nie każdy to potrafi"

Od listopada zwiększone treningi - 350 km miesięcznie. 5-6 razy w tygodniu. Pobudka 4:30, trening 5:00 - później śniadanie, normalne sprawy rodzinne, praca. Oprócz biegania wieczorami i w weekendy siłownia, basen. Precyzyjnie ułożony plan, choć realizowany na dużym zmęczeniu. Warunki pogodowe fatalne - ciągle śnieg, niesprzyjający szybszym treningom. Przenoszę się z bieganiem z lasu na miejskie chodniki. Wczesnym rankiem jest mały ruch samochodowy, a chodniki przy głównych ulicach sprawnie odśnieżane. Biegam Traktem Królewskim, z całodobowych barów wynurzają się ostatni klienci, strażnicy przed Pałacem Prezydenckim z uwagą mi się przyglądają. Czasem, choć tego nie lubię, jestem zmuszony zrobić trening na bieżni mechanicznej. Rozgrzewka, tempo maratońskie lub dłuższe interwały, schłodzenie - 1,5 do 2 godzin. Ciężko - pojawiają się odciski na stopach.

Formalności - nowy paszport - błyskawicznie  w 12 dni, z potwierdzeniem od organizatorów udaję się po wizę - oficer w ambasadzie jest biegaczem, gratuluje, życzy powodzenia. Miło, błyskawicznie. Dalsze kroki - planowanie podróży - USA w pigułce - doba w Nowym Jorku, 4 doby w Bostonie. Loty i jeden nocleg na górnym Manhattanie przez sprawną wyszukiwarkę, pozostałe  przez agencję B&B z Bostonu. Ufff...

"Kiedy spytają cię, jak się masz, odpowiedz po prostu, że wcale"

Start kontrolny w Półmaratonie Warszawskim - porażka. Czuję duże zmęczenie, zła wróżba przed Bostonem.  Zostały 3 tygodnie. Lżejsze treningi, ostatnie szlify formy.

"Tak, tak rzekł Kłapouchy. Śpiew. Radość. Jumpa jumpa jumpa-pa. Oto idziemy, zbierając orzeszki i ciesząc się majem..."

Wyjazd. Lot sprawny, Nowy Jork - ogromny. Piąta Aleja, Most Brookliński, dolny Manhattan. Rankiem drugiego dnia 10 km w Central Parku - piękny wschód słońca, dziesiątki biegaczy, wyścig kolarski na powitanie wiosny. Szybkie śniadanie w lokalnym barze i kolejny lot. Boston - czuje się atmosferę maratonu, na ulicach mnóstwo biegających. Mam wrażenie, że to miasto w całości należy do biegaczy - mógłbym tu zamieszkać. Ekspo - miejsce, gdzie obieram pakiet startowy i gdzie eksponują swoje produkty i usługi różni wystawcy związani z bieganiem - imponujące, zrobione z dużym rozmachem. Praktycznie każdy z dużych producentów ma jakiś produkt związany z maratonem w Bostonie. "- Puchatku, co ty mówisz, jak się budzisz z samego rana? - Mówię: Co też dziś będzie na śniadanie. - Ja mówię: Ciekaw jestem, co się dzisiaj wydarzy ciekawego. - To na jedno wychodzi."

Dzień startu. Ponieważ meta jest w Bostonie, a start w oddalonym o 42 km Hopkinton, to przewiezienie prawie 27 tys. biegaczy jest nie lada operacją logistyczną. Bardzo sprawnie przeprowadzoną, z wykorzystaniem ok. 500 żółtych szkolnych autobusów. Później 2 godziny oczekiwania na start i po odegraniu hymnu USA ruszamy.

Duże wrażenie robi doping, bardzo entuzjastyczny. Zapamiętałem szczególnie 3 miejsca - 12. milę i słynny "Scream Tunnel" z darmowymi całusami, zrobiony przez piękne dziewczyny z Wellesley College. Później długi podbieg zwany "Heartbreak Hill" na 21 mili i zaraz za nim mocny doping studentów z Boston College. W samym Bostonie tłumy dopingujących. Meta - mnóstwo gratulujących wolontariuszy. Odbieram medal, różne gratisy, swoje rzeczy i metrem udaję się na w okolicę mojego hotelu na 23 milę, wstępując tam do baru, by wreszcie coś zjeść. Chwilę po złożeniu zamówienia na ekranie telewizora pojawia się informacja o eksplozjach. Bar cichnie - wszyscy z rosnącym niedowierzaniem wpatrują się w ekran.

Fot. Charles Krupa AP

"Czuję się mniej więcej tak, jak ktoś, kto bujał w obłokach i nagle spadł"

Z każdą minutą coraz bardziej dociera do nas, że stało się coś strasznego. Jakiś strasznie przestraszony mężczyzna wpada do baru z okrzykiem: "Co tam się stało?! Niech ktoś mi powie, co tam się stało!" . Dostaje informację, wszędzie wokół przerażająca cisza. Kilka minut później przyjeżdża policja - ewakuuje wszystkie lokale przy trasie maratonu. Ludzie spokojnie wychodzą - lokal jest sprawdzany.

"Prosiaczek wspiął się na paluszkach i szepnął: - Tygrysku...! - Co Prosiaczku? - NIC - odparł Prosiaczek biorąc Tygryska za łapkę - chciałem się tylko upewnić czy jesteś..."

Wracam do hotelu. Uspokajam rodzinę, znajomych na Facebooku. Wiele telefonów. Wieczorem wybieram się jeszcze do centrum Bostonu. Dużo policji, w parku obóz wojska - pojazdy jednostki  SWAT, nad miastem krążące śmigłowce. Na ulicach dość pusto, w barach są ludzie, wszędzie są włączone telewizory. Nieczynna jedna stacja metra - w pobliżu miejsca eksplozji, ale to z powodu zamknięcia w ogóle tej części miasta - tak samo będzie następnego dnia, kiedy zwiedzam nabrzeże i centrum Bostonu. Dziesiątki ekip TV, żołnierze z długą bronią obstawiający ważniejsze budynki, np. całe centrum finansowe miasta.

Wieczór - pora wracać do Polski. Na lotnisku nie ma żadnych utrudnień, lot spokojny. Pozostają emocje i pytania. Coś ważnego się zmieniło w tym, co jest mi bliskie. Próba zabicia radości, pasji, beztroski biegania. Mocny cios. "Dzień dobry! - rzekł Tygrys. - Znalazłem kogoś zupełnie takiego samego jak ja. A myślałem, że więcej takich nie ma"

Kilka dni później patrzyłem z podziwem na liczbę biegających ludzi w Warszawie - prawdziwy wiosenny wysyp niespotykany w poprzednich latach. Wieczorem Las Bielański, Kępa Potocka pełne biegaczy. Następny weekend - tylko dwie duże imprezy biegowe - w sumie gromadzą grubo ponad 20 tys ludzi! Tego nic nie zatrzyma - uśmiech powoli wraca na twarz.

"Są tacy, co potrafią, a są tacy, co nie potrafią. W tym cała rzecz"

Zapomniałem o wyniku. Chciałem w Bostonie "złamać" 3 godziny. Nie był to mój dzień. Wyszło 3:24 - najsłabszy wynik od dwóch lat. Ale czy to istotne ?

*Cytaty pochodzą z książki A.A. Milne "Kubuś Puchatek"

Tekst: Zbigniew Tymicki

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.