Henryk Szost, najlepszy polski maratończyk: "Jak dorównać Afrykanom? Zalegalizujmy EPO albo..."

To wielki błąd, że coraz więcej biegaczy z Kenii i Etiopii dostaje europejskie paszporty. Niedługo biegi zostaną całkowicie pochłonięte przez Afrykę. Będzie tak, że na mistrzostwach Europy w pierwszej dziesiątce zabraknie białego zawodnika. To bardzo pesymistyczna prognoza, ale dla mnie realna - mówi Henryk Szost, rekordzista Polski w biegu na 42,195 km i faworyt Orlen Warsaw Marathon, który zostanie rozegrany 13 kwietnia

Biegowe ciekawostki, porady i newsy. Śled ź nas na Facebooku i Twitterze @PolskaBiega

Rozmowa z Henrykiem Szostem, najlepszym polskim maratończykiem

Damian Bąbol: Dużo pisze się o amatorach, którzy dopiero zaczynają przygodę z bieganiem, znacznie mniej o zawodowcach pokonujących maratony w czasie poniżej 2 godzin i 10 minut. Nie przeszkadza to panu?

Henryk Szost: Nie mam z tym problemu. Wiadomo, że największą uwagę poświęca się nam w trakcie zawodów. Bieganie w Polsce jest na topie, w imprezach uczestniczą tysiące osób. To zrozumiałe, że dla tej coraz większej społeczności tworzy się porady w stylu "jak trenować" lub "jak zacząć biegać". My to wiemy, mamy swoich szkoleniowców, którzy układają plany treningowe. Amatorzy często przygotowują się na własną rękę i czasami mogą mieć z tym problem.

Pana plany treningowe od jakiegoś czasu się nie zmieniają. W lutym znów wyjechał pan do Albuquerque do Nowego Meksyku.

- Już po raz czwarty przygotowuję się w ośrodku Antoniego Niemczaka [byłego rekordzisty Polski w maratonie - przyp. red] na wysokości 1800 metrów. Jest tutaj popularna trasa biegowa przy rzece Rio Grande. Pogoda też sprzyja. Jest ciepło - około 16-20 stopni Celsjusza. Do Polski wracam pod koniec marca, na dwa tygodnie przed maratonem.

Jak pan teraz trenuje?

- 1 grudnia wystąpiłem w maratonie w Fukuoce. Zająłem czwarte miejsce. Trochę trzeba było kręcić nogami, żeby taki wynik nabiegać [2 godziny, 9 minut i 37 sekund - red]. Później przez miesiąc się obijałem. Do treningów wróciłem na początku roku, ale dopadła mnie grypa. Przygotowania zacząłem więc w połowie stycznia. W Albuquerque tygodniowo pokonuje 170-190 km. Trenuję dwa razy dziennie. Pierwsze zajęcia zaczynam o godz. 10, drugie o 17. Jestem w stałym w kontakcie z trenerem Leonidem Szwecowem. Rozmawiamy przez Skype'a lub wysyłamy mejle.

Przygotowuje się pan jakoś specjalnie pod względem mentalnym? Niektórzy zawodnicy lubią odciąć się od świata...

- ...Ale nie ja. Nigdy nie żyłem samym bieganiem, bo to trochę chore podejście. Owszem, to moja praca, na treningach muszę zostawić dużo zdrowia, aby przygotować się do maratonu. Ale jest dużo innych zajęć, które robię tylko dla przyjemności. Pewnie gdybym nie biegał, znalazłbym sobie jakiś inny sposób na życie. Żyję normalnie. Mam kontakt z rodziną, znajomymi. Śledzę wydarzenia na świecie.

W ubiegłorocznym Orlen Warsaw Marathon przez kontuzję mięśnia łydki, wycofał się pan na 30. km. Po urazie nie ma już śladu?

- Długo dochodziłem do siebie. Najbliższą edycję potraktuję, jak poprawkę z egzaminu. Mam nadzieję, że teraz go zdam i żadnych problemów ze zdrowiem nie będzie.

W tym roku oprócz Orlen Warsaw Marathonu wystąpi pan jeszcze w sierpniowych mistrzostwach Europy w Zurychu. Który start jest dla pana priorytetem?

- W obu biegach dam z siebie maksa. Mam 32 lata, to optymalny wiek dla maratończyka. Powinienem wytrzymać obciążenia. Jak wiadomo, Orlen od dawna mocno mnie wspiera. Swoim występem w kwietniu będę chciał podziękować mojemu sponsorowi. Mistrzostwa Europy będą jednak moim najważniejszym startem w życiu. Mam szanse na medal i zrobię wszystko, żeby ten cel osiągnąć.

13 kwietnia zostanie rozegrany inny, bardzo prestiżowy maraton w Londynie z gwiazdorską obsadą. Wystartują m.in. rekordzista świata Wilson Kipsang (2:03:23), mistrz olimpijski Stephen Kiprotich czy debiutujący Mo Farah, dwukrotny mistrz świata i olimpijski na 5 i 10 km. Szykuje się kolejny rekord świata?

- Bardziej interesuje mnie debiut Mo niż to, co zrobią Kenijczycy. Rekord świata pada coraz częściej. Przez to cała rywalizacja staje się niesmaczna. Niemal na każdym większym maratonie wyniki oscylują właśnie wokół najlepszego wyniku. To nie jest normalne. W czasach, kiedy zaczynałem bieganie na wyższym poziomie, Paul Tergat w 2003 r. ustanowił rekord z czasem 2:04:55. Na lepszy czas trzeba było czekać cztery lata. Dopiero Haile Gebrselassie tego dokonał. Teraz na imprezach pojawiają się anonimowi Afrykanie. Na starcie ustawia się gość, który bodajże ma 18 lat, ociera się o rekord świata i wszystko jest OK. Dla mnie te kosmiczne wyniki nie są tak wartościowe, jak były kiedyś. Padają zbyt często.

No właśnie, niedawno wielu biegaczy z Afryki złapano na tym, że faszerowali się środkami dopingującymi. To wierzchołek góry lodowej?

- Śliski temat. Kilka lat temu, gdy mój ukraiński kolega, świetny maratończyk Dmitrij Baranowski osiągnął wynik 2:07 z małym haczykiem, to był w światowej dziesiątce. Teraz z podobnym czasem nie mieszczę się w czołowej "50". To wielki błąd, że coraz więcej biegaczy z Kenii i Etiopii dostaje europejskie paszporty. Niedługo biegi zostaną całkowicie pochłonięte przez Afrykę. Zawodnikom z Europy nie będzie się opłacało trenować. Państwa kupują sobie najemników, którzy mają zdobywać medale. To jest nienormalne, wykańcza się ten sport na Starym Kontynencie. Niedługo podczas mistrzostw Europy, w pierwszej dziesiątce nie będzie żadnego białego zawodnika. Dziwię się, że IAAF [Międzynarodowa Federacja Lekkiej Atletyki - red] na to pozwala. Fakt, że biegacze z Afryki rodzą się na wysokości 3 tys. metrów i tam żyją, daje im dużą przewagę. Trudno z nimi rywalizować. Myślę, że aby im dorównać, w Europie musieliby zalegalizować EPO [ Erytropoetyna], czy inne środki dopingujące.

Jak powstrzymać ten proces?

- Należy wprowadzić staranniejsze kontrole w Etiopii i Kenii, czyli w krajach, gdzie badania antydopingowe praktycznie nie docierają. A jak już do nich dochodzi, to najczęściej kończą się światowym skandalem.

Myśli pan, że niedługo ktoś przebiegnie maraton poniżej dwóch godzin?

- Jeżeli zachowanie organizatorów wielkich maratonów na świecie będzie takie jak teraz, to być może tak się stanie.

Czyli?

- Zupełny brak zainteresowania zawodnikami z Europy. Ściąga się na siłę jak największą liczbę afrykańskich zawodników, aby wykręcali najlepsze czasy. Dawniej granica 2:05, czy 2:04 była uznawana za kosmos. Teraz blisko jest przekroczenia kolejnej.

Na koniec zmieńmy temat. Kiedyś powiedział pan, że prawdziwy facet powinien przynajmniej raz w życiu przebiec maraton. Nadal pan tak uważa?

- (śmiech) Chodziło mi o to, że po przebiegnięciu 42 km 195 m poznajemy granice naszej wytrzymałości. Warto przygotować się do tego dystansu. Na pewno maraton wyciągnie z nas wszystko, powie nam prawdę. Przekonamy się na co stać nasz organizm. Satysfakcja jest bezcenna.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.