Biegacz ksiądz Rafał Gniła: Dwie godziny sam ze sobą

Gdy wieczorami w Sulmierzycach rozszczekają się psy, parafianie wiedzą: to ksiądz Rafał biega. Trenuje przed kolejnym maratonem

- Mieliśmy przebiec 7 km - wspomina ksiądz Rafał. - Ale po 4 nie byłem już w stanie zrobić kroku i kolega musiał wieźć mnie do domu na bagażniku roweru.

Miał 12 lat, gdy kolega z rodzinnej Praszki namówił go na pierwszy trening. Tamten biegał długie dystanse, mały Rafał Gniła był drobny, chudy, chorowity. Dużo czasu spędzał w szpitalach, bo lekarze próbowali dociec, skąd u niego ciągłe omdlenia (tylko czasami mdlał na pokaz, żeby nie pisać klasówki z matematyki albo dla kolegów, żeby mieli czas ściągnąć). Medycy podejrzewali u niego skrzywienie i zwężenie głównej aorty serca. Ostrzegali rodziców, że to śmiertelnie groźna przypadłość.

Trochę inny ksiądz

Kilka dni później poszedł na kolejny trening, potem na jeszcze jeden, i znowu. Na pierwszych swoich zawodach biegł półmaraton, czyli 21 km - dotarł na metę ostatni. Od kolegi usłyszał: wygrywa się nie przez talent, tylko przez ambicję. Więc biegał dalej.

20 lat później nikt o nim nie powie: chorowity. Lekarze się wtedy pomylili. Nadal jest bardzo szczupły, ale to u biegacza konieczne. Niemal bez wysiłku pokonuje kolejne kilometry na tartanowej bieżni częstochowskiego stadionu lekkoatletycznego. Życiówka księdza Rafała to 2:28.45 uzyskane w 2007 r. podczas zawodów w Mediolanie.

Cytuje filozofów, włada sześcioma językami. 20 lat temu też nikt by go o to nie podejrzewał. Sam przyznaje, że w podstawówce nie był skłonny do nauki. Dlatego poszedł do zawodówki, miał zostać kucharzem. Zdobyte wtedy umiejętności wykorzystuje także jako ksiądz - w jego pierwszej parafii nie było gospodyni i księża gotowali sami. Jego popisowe danie to schab po duńsku, na zimno, w galarecie, nadziewany suszonymi śliwkami i jabłkami.

Potem było liceum ogólnokształcące, wtedy właśnie zaczął odnosić pierwsze sportowe sukcesy. Koronnym dystansem Rafała było 10 km. W maturalnej klasie albo biegał, albo pracował dorywczo.

- A nauka?

- Nauki to raczej nie było - wyznaje.

I wtedy - jak twierdzi dzisiaj - poczuł działanie Pana Boga. Dwa miesiące przed maturą, podczas zawodów - jeszcze chwila, a by je wygrał - doznał kontuzji. Zerwał ścięgno Achillesa. Lekarz orzekł: dwa miesiące leżenia. - Co było robić! - mówi. - Wyciągnąłem książki i zacząłem się uczyć.

Maturę ku własnemu zdziwieniu zdał. Nauczyciele też się zdziwili. Podejrzewali nawet, że ściągał. - Wracając z ogłoszenia wyników, pojąłem, co muszę zrobić: wstąpić do seminarium - wyznaje. - Wcześniej taka myśl chyba też się pojawiała, ale nie do końca jasna. Wtedy zrozumiałem, że choć do tej pory byłem przy Panu Bogu, jednak inaczej niż On potrzebował.

Do seminarium przyjąć go nie chcieli. - Z powodu słabych ocen - tłumaczy. - Dzisiejszy biskup Jan Wątroba, wtedy rektor częstochowskiego Wyższego Seminarium Duchownego, uważał, że sobie nie poradzę. Ja jednak zawsze byłem asertywny, poza tym bieganie nauczyło mnie uporu, więc go przekonałem, że podołam.

Podołał. I jeszcze miał czas, by biegać. Gdy nie mógł wyjść z seminarium, na stumetrowej spacerowej alejce robił dystans 21 km.

Siedem lat temu przyjął święcenia kapłańskie. Od sześciu intensywnie trenuje. Jest zawodnikiem i kapelanem Wojskowego Klubu Biegaczy Meta Lubliniec. Jest też kapelanem w New Balance Team.

- Kto wie, czy bez biegania byłbym w ogóle księdzem - wyznaje. - Raczej nie. To Heidegger pisał, że największym problemem człowieka jest brak czasu na myślenie. Kiedy człowiek biegnie przed siebie przez dwie godziny, jest sam ze sobą, ma ten czas. Mam wrażenie, że Pan Bóg wtedy najwięcej do mnie mówi. To biegając, układam swoje kazania, myślę o sprawach, z których zwierzyli mi się parafianie.

Te dwie godziny dziennie nazywa czasem kradzionym, ale jest gotów wstawać nawet o czwartej rano, by odbyć swój trening. - Wiem, że ja jestem trochę inny ksiądz - mówi. - Ale ludzie takich potrzebują. Dobrze, gdy widzą, że ksiądz to normalny facet, a nie ktoś, kto się urwał z księżyca. Ktoś, kto jak oni ma pasję i jak oni szuka swojej drogi. Dla mnie bieganie jest jak filozofia: Pan Bóg postawił człowieka na starcie, a on całe życie zmierza do mety, choć czasem jest pod górkę lub nawet z drogi się zboczy.

Copyright © Agora SA