Od Aten się zaczęło

Startuję w niedzielę w półmaratonie w Warszawie. Pobiegnę go już po raz trzeci. Mam swój ulubiony fragment: tunel pod Wisłostradą. To jedyna okazja, żeby przebiec go środkiem jezdni

Jako dziecko biegałem tylko wtedy, gdy zmusił mnie wuefista. I to była męka. Mieszkałem z mamą i babcią, które bosko gotowały, i byłem, jak to się zręcznie określa, grubokościsty.

Moje biegowe życie rozpoczęło się w 2003 r. Wiedziałem już, że rok później będę relacjonował olimpiadę w Atenach. Kończyłem 30 lat, chciałem zrobić coś nietuzinkowego. Pomyślałem o przetestowaniu trasy ateńskiego maratonu.

Mądrze trenować nauczył mnie Marek Tronina, mój sąsiad ze Starej Miłosnej, prezes zarządu Fundacji "Maraton Warszawski". Rady fachowca się przydały. Historyczną trasę z Maratonu na Panathinaiko Stadium pokonałem w 4:20 z kawałkiem. Ale czas nie był ważny. Ukończyłem maraton! Ogarnęło mnie nieopisane szczęście, porównywalne chyba tylko z narodzinami synów.

Po finiszu jeszcze przez dwie godziny biegaliśmy z operatorem TVP za zawodnikami, potem do studia wysłać materiał i dopiero jak skończyłem, poczułem, że umieram. Ale mnie odratowali.

No i dostałem biegowej korby. Jak kończyłem jeden trening, to już myślałem o następnym. Zaliczyłem siedem maratonów. Mam zasadę, że w każdym miejscu startuję tylko raz, ale Paryż zelektryzował mnie dwukrotnie. Wyjazdy na maratony zazwyczaj wiążę z rodzinnymi wakacjami, bez moich najwierniejszych kibiców - żony i synów - nie byłoby łatwo.

Teraz korba minęła, została przyjemność. Zazwyczaj biegam rano. Mam 36 lat i czuję, że gdybym nie biegał, byłoby ze mną tragicznie.

Copyright © Agora SA