Tak naprawdę nie planowałam biec Poznania w tym roku. Ale do tego startu namawiali mnie współbiegacze ze ścieżek Nike i moja ukochana wariatka biegowa, czyli Jola zwana Ojlą. Mówiła, że w Poznaniu trasa piękna, nie ma podbiegów (uff!) i że każda kobieta dostaje na mecie różę. To będzie mój trzeci maraton.
Muszę jeszcze doleczyć bąble i "wędrujące paznokcie", które zostały mi na pamiątkę po maratonie warszawskim dwa tygodnie temu. Nałożyłam za małe skarpetki, podczas biegu przesuwały się w butach i atakowały palce stóp. Najważniejsze zadanie przed startem w Poznaniu - kupić porządne skarpetki.
Na początku lipca startowałam w półmaratonie w szwajcarskim Zermatt. To było niesamowite - całe wioski wychodziły na trasę, żeby nam kibicować. Dzieciaki, starsi ludzie krzyczeli, wymachiwali czym popadło. Marzę o tym, żeby u nas też był taki doping.
Wspaniale, że w Poznaniu będą imienne numery startowe. W Zermatt też tak było: biegnę sobie, biegnę, a tu nagle słyszę: "Alle, alle, Sadowska!". Jest tam też wspaniały zwyczaj, że na ostatnich 100-150 metrach do zawodnika mogą dołączyć przyjaciele lub rodzina i potem razem wbiegają na metę.
W górach widoki są piękne. Ale ja się cieszę, że Poznań jest płaski.