To mój czterdziesty maraton. I najbardziej dramatyczny w moim życiu, bo walczyłem z kontuzją kolana. Na 23 km kolano kazało mi trochę zwolnić, na 30 km dogoniła mnie grupa biegnąca na 3 h, na 33 km kolano kazało bardzo zwolnić, a potem na 36 km pozwoliło mi biec i gonić grupę. Udało mi się odrobić dwie minuty straty, a jednej do szczęścia zabrakło. Mam poczucie, że to nie była do końca moja wina. Nie miałem na to wpływu. Od 30 km myślałem wyłącznie w kategoriach zwycięstwa i porażki. Permanentna walka - raz wygrywałem, raz przegrywałem. Coś było fajnego w tym siebie. W końcu walka ze sobą to najbardziej emocjonująca walka, jaka może się przytrafić. A czas? No cóż, jestem trochę skacowany, ale nie zawsze się wygrywa.
Jestem rozczarowany, bo żadnych dramatycznych przeżyć nie miałem. Najtrudniej było mi gdzieś koło 20 km. Zaczęły boleć nogi, myślałem, że zejdę z trasy. Ale szybko minęło i rozbiegałem się. Od 30 km biegłem zdziwiony, że nic mi nie jest, że mogę przyspieszać, że kilometry mijają bardzo szybko. W Poznaniu jest zresztą fantastyczna trasa - lekko falista i piękna końcówka, z górki, więc się leci. Do tego była świetna pogoda, bo chłodno, a nie padało. Po drodze ścignęły mnie trzy kobiety. Nie ma większej frajdy. Bardzo dużo ludzi rozpoznawało mnie, jako członka drużyny "Gazety". Wiele osób mówiło, że zaczęło biegać dzięki akcji Polska Biega. Na mecie jakaś dziewczyna podeszła do mnie i dała mi buziaka. Pytam, czy się znamy. A ona, że też jest feministką, że przeczytała mój tekst o tym, że bieganie jest dobre dla kobiet i postanowiła wziąć udział w maratonie. Mąż jej mówił, że nie ma szans na złamanie czterech godzin. To ją wkurzyło i zmobilizowało. Pobiegła 3:42. Genialna!
Zobacz też stronę akcji ''Polska biega''