Biegiem na Kanarach

W przedostatnią niedzielę stycznia stajemy na starcie maratonu. Na szczęście przyszły chmury i jest niespodziewanie chłodno - tylko 20 stopni Celsjusza. Powyżej zera.

W Polsce akurat wypada najzimniejszy weekend od lat z dwudziestostopniowym mrozem. My startujemy w pierwszym Gran Canaria Marathon. Władek Przech, biegacz spod Wrocławia, który wygrał internetowy konkurs, ja, biegający dziennikarz "Gazety Wyborczej" i prawdziwy zawodowiec Marek Jaroszewski z życiówką 2:14, który wymyślił akcję Biegiem po Słońce.

Marek już przebrany w krótkie spodenki i startową koszulkę tłumaczy mi, skąd pomysł. Biegacze w Polsce często na zimę odwieszają buty na kołek. To nie jest dobre ani dla zdrowia, ani dla formy. A mogliby - jeśli kogoś stać - pojechać na zimową wycieczkę do ciepłych krajów i wystartować w maratonie. Prawie każda ciepła wyspa organizuje zimą duży bieg.

Żeby rozpropagować Bieganie po Słońce Marek namówił dwie firmy, w których pracuje - producenta butów i ubrań dla biegaczy Brooks i biuro podróży Itaka - do zasponsorowania konkursu dla biegaczy, w którym nagrodą główną był wyjazd na maraton na Gran Canarii.

Konkurs wygrał Władek Przech z Nadolic Wielkich. Ma 54 lata, biega od 5 lat od kiedy wrócił z Jelcza do swojej rodzinnej wsi. Ukończył kilka maratonów w cztery godziny, ale za granicą jeszcze nie startował.

24 stycznia o 9.00 ruszamy z głównej ulicy Las Palmas, stolicy Gran Canarii. 600 maratończyków i tysiąc osób w półmaratonie. Najpierw po uliczkach, trochę innych niż w Polsce, ale różnica nie jest zbyt duża. Po dwóch kilometrach wybiegamy na promenadę nad oceanem. Z jednej strony szpaler palm, z drugiej karnawałowy zespół taneczny. W takich okolicznościach jeszcze nie biegłem.

Drugie przeurocze miejsce to promenada na dziesiątym kilometrze nad zatoką. Po drugiej stronie z wody wyrastają skały klifowe i pną się do góry na kilkaset metrów. Zapiera dech zarówno na pierwszej, jak i drugiej pętli. Na drugiej nawet bardziej, bo zacząłem za szybko, dałem się porwać karnawałowi i pod koniec wprost umieram. Docieram do mety w 3 h 26 minut, o kwadrans wolniej niż sobie zaplanowałem.

Po 4 h 18 minutach biegu na metę wpada roześmiany Władek. On zaczął mądrzej - powoli, na drugiej pętli wszystkich wyprzedzał i skończył na skrzydłach.

Marek pobiegł o całe pięć minut szybciej niż się spodziewał - w świetnym czasie 2 h 30 minut. Ale skończył z mocnym niedosytem - na czwartym miejscu. Do podium zabrakło mu dwóch minut. Na pocieszenie zdobył drugie miejsce w kategorii wiekowej.

Więcej - na blogu staszewskibiega.pl

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.