Bitwa pod maratonem

Zadanie wykonane. Maratońska drużyna ''Gazety'' pokonała trasę 11. Poznań Maratonu. I chociaż na mecie pojawili się w różnym stanie fizycznym i psychicznym wszyscy zgodnie zapowiadają - nie kończymy z bieganiem.

Na starcie maratońska drużyna ''Gazety'' w nastroju jak przed maturą. Niby wesoło, ale tak naprawdę zdenerwowani jak diabli. Niby pogoda świetna, 13-14 stopni, słoneczko. Niby program przygotowań wykonany, ale podgryza ich strach przed dystansem. Wojtek Staszewski, niby uspokaja, ale tak po trenersku, raczej to stresu nie ujmuje.

- A imię jego czterdzieści i cztery - mówi skromnie Staszewski zapytany, który to będzie jego maraton.

Wojtek Staszewski pokonał ten maraton w mniej niż trzy godziny. Życiówki tym razem jednak nie byłoWojtek Staszewski pokonał ten maraton w mniej niż trzy godziny. Życiówki tym razem jednak nie było Fot. Tomasz Kaminski / Agencja Wyborcza.pl

Na mecie Wojtek Staszewski melduje się w 2:57, o dobre 10 minut wolniej, niż zakładał. Ale dwa tygodnie temu zrobił w Warszawie w wieku 42 lat życiówkę (2:49:51), to ile można. - Na 25. km poczułem, że nie dam rady, więc sobie odpuściłem, i dobrze, spokojnie dobiegłem na metę. Bałem się, że mam na plecach duże logo Polska Biega i Marcin Wróbel mnie wypatrzy i przegoni. Ale dałem radę przed nim.

Trenerowi by nie wypadało przegrać?

- No nie bardzo.

Wiadomo, tacy są faceci.

Marcin Wróbel - Staszewskiego pobić nie zdołał, pobił za to życiówkęMarcin Wróbel - Staszewskiego pobić nie zdołał, pobił za to życiówkę Fot. Tomasz Kaminski / Agencja Wyborcza.pl

Marcin Wróbel z Warszawy, 24 lata, absolwent zarządzania Politechniki Warszawskiej (motto: ''Wygrać ze Staszewskim''), dobiega na metę zielonkawy, ale zadowolony. Przegrał z trenerem ledwie, ledwie (2:59). Zresztą celem Marcina nie są jakieś tam maratony, ale biegi 24-godzinne oraz na 100 km. Ale jeszcze czeka, bo wiadomo, że wytrzymałość wyrabia się z wiekiem.

- Trasa fajna, małe górki. Kopa dostałem, kiedy zobaczyłem, że Wojtek puchnie. Przyspieszyłem, ale nie udało się go dogonić. Oj, tak, szczęście jest. Że to już koniec. I że zaraz pójdę na masaż. A za rok go prześcignę!

Wśród biegnących widzę Jana Klatę, rocznik 1973, reżysera teatralnego. Łysawy, ale z małym irokezem, dopada mety w 3:03. - Mój trzeci maraton. Biegam samotnie, z nikim nie gadam, muzyki nie słucham. Doping był świetny. Ludzie krzyczą, kapele grają. Gitarowe brzmienie a la Sonic Youth. Rok temu na odcinku z podbiegiem grała kapela szybki utwór z refrenem ''zapierdalaj, zapierdalaj''. To pomaga. Kryzysy miałem po 25. i po 35. kilometrze, kiedy, cholera, zaczynasz już odmierzać odległość do mety.

O czym myślałeś, biegnąc?

- O niczym. Zapadłem się w stan niemyślenia.

Dłuższa przerwa. I jest, jest Kasia Gudaniec z Koszalina, (4:08) 22 lata, studentka anglistyki i turystyki, której sportową karierę w triatlonie przerwał w 2005 r. koszmarny wypadek. Podczas treningów na Cyprze potrącił ją samochód. Siedem dni w śpiączce, złamana miednica.

Na mecie wygląda jakby nigdy nic. Nawet wypieków nie widać. - Myślałam, że będzie gorzej. Biegłam z głową, jak Wojtek kazał - do 25. km spokojnie, po 30. km wydłużyłam krok, włączyłam muzykę na MP3, i czadu! Jarka, mojego chłopaka, widziałam ostatnio na 25. km, a tata na 30. km coś jęknął i skręcił w krzaki. Osiągnęłam cel. Formę mam taką jak przed wypadkiem. Tylko czasem boli mnie jeszcze głowa. Chyba czas na Ironmana - najtrudniejsze zawody triatlonowe.

Piotr Kacejko zaliczył lepszy bieg niż początkowo zakładałPiotr Kacejko zaliczył lepszy bieg niż początkowo zakładał Fot. Tomasz Kaminski / Agencja Wyborcza.pl

Piotr Kacejko , 55-letni profesor Politechniki Lubelskiej, przemknął gdzieś obok Kaśki (4:08 - lepiej, niż chciał!) i przepadł w tłumie. Staszewskiemu, który z mety potruchtał na 40. km i tam czekał na swoich zawodników, powiedział, że udało mu się pohamować zapał i dlatego nie ścięło go jak rok wcześniej na 36. km. Zapracowałem sobie - wysapał - równo trenowałem.

- Tak , wuefista potrafi! - wykrzyczał swoje motto Adam Skrobuk ze Szczecina, 27 lat (4:22). Uczy wuefu, gra w piłkę nożną w amatorskiej drużynie United Vampires, jest trenerem piłki ręcznej i instruktorem pływania. - No, złapałem bakcyla. Za rok biegnę w Berlinie albo w Dębnie. I dzieciaki w szkole pociągnę w stronę biegania. Spełniłem swoje marzenie. Pora na kolejne - może windsurfing?

Skrobuk nie zgrywa chojraka: - Na 30. km poczułem, że mam nogi z waty, i skorzystałem z gallowaya - na przemian bieg i marsz. Byłem strasznie głodny, brat miał stać z żelem na 25. km, ale mu się pomyliło i był na 35. Chciałbym podziękować babci, która zapaliła lampkę przy obrazku Jana Pawła II - zawsze tak robi, gdy coś ważnego dzieje się w rodzinie. I to działa! W krytycznych chwilach myślałem o niej i od razu było lżej. Pozdrawiam uczniów. Kocham was!

I jak, doleciałaś w kosmos? - zapytałam na mecie Ewelinę Wolszczak z Warszawy (4:32), 26 lat, pracuje w ''Gazecie Pracy'', bo takie miała motto. Uśmiechnięta, nawet tusz się jej nie rozmazał: - Nie doleciałam, ale między 10. a 25. kilometrem było blisko, już mnie unosiło. Postanowiłam - biegam dalej! Wbrew nakazom trenera niczego na trasie nie jadłam. Energii dodawała muzyka - Madonna, Michael Jackson, Metallica. Trener podbiegł ze mną kilkaset metrów przed metą. Zaczęłam opowiadać, jak na 25. kilometrze zbiły mi się mięśnie i musiałam iść, ale zabronił gadać. Uśmiechał się tylko, chyba był ze mnie dumny. Na pewno dumny jest chłopak Eweliny Maciek, sam biegacz, tym razem w roli kibica.

Małgorzata Smolińska na metę wpadła w euforiiMałgorzata Smolińska na metę wpadła w euforii Fot. Tomasz Kaminski / Agencja Wyborcza.pl

Małgorzata Smolińska (lat 35), która prowadzi i opisuje naszą akcję Polska biega, dopadła mety w euforii (4:44). Długo biegłam równiutko za biegaczem z balonikiem 5:00, z Olą Mirecką i Mariuszem Grzesikiem - poznaniakiem, opowiadał nam o mieście. Na I okrążeniu sporo kibiców, ludzie wyszli z kościołów. Fajnie. Na II już mniej, a potrzebni byli bardziej. Biłam brawo kibicom, którzy nam klaskali, a jak ktoś tylko patrzył, to krzyczałam: ''Dziękujemy za oklaski", i oni wtedy zaczynali dopingować. Po 20. km zjadłam dwa żele i gazu, wyprzedziłam balonik. Spotkałam taką babkę, Halinkę z Kościana, znamy się z ''Polska biega". Doczepiłyśmy się do trzech fajnych gości z GPS-em, obok dwaj kolesie na rowerze. Turlaliśmy się razem, wyprzedzaliśmy masę ludzi, bo większość już szła. I jakoś tak wyszło, że pobiegłam sama, a ci faceci zostali z tylu. Na 38. km myślałam, czy wyjąć iPpoda, bo grzał mnie w tyłek, ale szkoda mi było czasu i atłasu, coraz bardziej rozkręcałam nogi. Strasznie fajnie, że miałam siłę, by gadać z biegaczami, mnóstwo osób dziękowało nam za akcję ''Polska biega'', śmialiśmy się razem.

W sobotę przed maratonem Mariusz Grzesik z Poznania (33 lata, dyrektor handlowy) myślał, że w ogóle nie pobiegnie, tak bolało go biodro. - Wziąłem trzy ketonale, zobaczymy - mówił na starcie. Pierwsze kółko biegł z Małgosią Smolińską i Olą Mirecką za balonikiem na 5 godzin . Wygłupiał się, tak się wczuwał w muzykę, że udawał, że to on gra na gitarze. Potem dopadał go ból i zwalniał. Na metę dotarł w 4:52. - Nigdy więcej! - krzyknął. - Nie wiedziałem, że mam tyle mięśni, aj, boli! Podczas przygotowań do maratonu schudł 4 kilo. Mówi, że za mało, ale dobre i to.

Marcin Wróbel walczył z urazem, ale dotarł na metęMarcin Wróbel walczył z urazem, ale dotarł na metę Fot. Tomasz Kaminski / Agencja Wyborcza.pl

Łukasz Piorun z Łowicza - 5:02 (28 lat, prowadzi hurtownię okularów słonecznych) ma na mecie niewyraźną minę. Rok temu bez przygotowania machnął półmaraton w 1:55, ale teraz maraton dał mu w kość: - Ostatnie 10 km szedłem. Coś mi się stało w udo, boli. Na punktach medycznych smarowali mnie, masowali i nic. Jeszcze na połówce miałem 2:00. Wojtek myślał, że złamię 4:00, cóż pomylił się. Bałem się, że nie dam rady nawet dojść. Widziałem na trasie, jak ludzie leżeli obok szosy, paru zabrał ambulans. No, szkoda. Ale dziękuję ''Gazecie'' i rodzinie, mama codziennie prała mi ciuchy po treningu i gotowała obiadki. Trenując, zmieniłem styl życia z imprezowego na sportowy, o to chodziło. Jak musisz wstać rano na bieganie, to nie pijesz. Aż się koledzy dziwili. Fajnie było, za rok spróbuję znowu Tak, wiem, trzy minuty temu mówiłem, że nigdy więcej (śmiech) . Chyba wracam do formy!

Aleksandra Mirecka z Potaszy k. Poznania, 52 lata, chemiczka, krzyczała na mecie (5:07): - Atmosfera fantastyczna. Tylu ludzi dopinguje, muzykuje. Za każdym razem, widząc ich entuzjazm, przyspieszałam. Ale po 20. km miałam dość. Musiałam kawałek przejść i coś zjeść. Wtedy uciekł mi pan z balonikiem na 5 godzin. Ciało mnie nie zawiodło, ale paznokcie będą schodzić. Biegłam z mottem, że jeszcze wszystkim pokażę! Co? Czy nie jestem za stara na bieganie! Chciałam pokazać rodzinie, że można. Mój młodszy syn biegł dziś ze mną - co za radość. Starszy powiedział, że jeśli ja dam radę, to pobiegnie za rok. Teraz nie ma wyjścia. Za rok biegniemy w trójkę. Bieganie jest zaraźliwe.

Marcin Słowikowski (na zdjęciu w środku) z Żuromina, 33 lata, technik dentystyczny (motto: Pokazać żurominiakom) dobiegł w 5:39. - Było zajebiście! Nie nastawiałem się na żaden czas, po prostu chciałem dobiec. Miałem problem z brzuchem. Bolało mnie kolano, wziąłem leki przeciwbólowe i jeździły mi one po brzuchu. Na 25. kilometrze musiałem skręcić w krzaki - rozwolnienie. W którymś momencie brzuch bolał tak mocno, że usiadłem na krawężniku i... zrezygnowałem. Ale posiedziałem chwilę, zjadłem banana i pobiegłem. Pokonałem samego siebie. Teraz marzę, by wymoczyć nogi w zimnej wodzie i zjeść dwie pizze. Będę biegał dalej. Przebiegnę się po mieście z medalem na szyi. Niech żurominiacy wiedzą, że można.

Jagna Hałaczek z Łodzi, 42 lata, nauczycielka geografii (motto: Rzucić palenie i na szczyt), dotarła na metę w 5:41 - Cieszę się, że żyję. Płuca jakoś dały radę, ale już wiem, że na serio kończę z paleniem. Na razie udało się bardzo ograniczyć fajki. Dalsze palenie nie ma sensu. I wiecie, przeszkadzało mi, jak podczas biegu czułam dym papierosowy od kibiców. Sił dodawały mi panie, które waliły łyżkami w garnek. Jakieś dzieciaki wołały każdego po imieniu, wyraźnie słyszałam, jak wrzeszczą: ''Jagna, dawaj!''. I ta wspaniała niespodzianka. Mój ulubiony uczeń, Maurycy, który studiuje już w Katowicach, specjalnie przyjechał, by mnie dopingować. Trzymał tablicę z napisem: ''Run, Jagna, run!''.

Pół godziny po zakończeniu sześciogodzinnego limitu czasu linię mety przekroczył wóz zamykający wyścig. Wyglądało na to, że Gosia Kazubowska (lekarz rodzinny z Bydgoszczy, 42 lata, motto: wrócić do formy sprzed ciąży) i Agata Gronek (z Warszawy, 45 lat, dekoratorka, motto: po odmianę losu) nie ukończą w tym roku maratonu. Rozglądaliśmy się za nimi wszyscy zaniepokojeni. I nagle pokazały się, w czasie 6:35. Dotarły do mety wyczerpane, ale szczęśliwe.

- Nie dałyśmy się wsadzić do busika - mówiły jedna przez drugą.

Ten limit czasu i busik to niemądry pomysł, prawda?

Agata Gronek z Warszawy, 45 lat, dekoratorka. Czas: 6:36. - Maraton jest do przeżycia, co widać na załączonym obrazku. Ale ledwo żyję. Pomagała piękna pogoda, rozmowy o życiu i doping kobiet na trasie. Nie ma jak babska solidarność. Jacyś głupi faceci krzyczeli do nas: ''Ej, za wolno lecicie''. A dziewczyny: ''Dawać, dawać!''. Uprawiałam kiedyś piłkę ręczną, siatkówkę, ale biegania nigdy. Musiałam się przemóc. Moim mottem było ''po odmianę losu''. I tak się stało. W 2008 r. wyrzucili mnie z pracy, potem było jeszcze gorzej. Złą passę przerwała wiadomość, że dostałam się do ''gazetowej drużyny''. A w sierpniu dostałam dotację unijną na działalność gospodarczą - zakładam pracownię witraży.

Małgorzata Kazubowska z Białych Błot k. Bydgoszczy, 41 lat, lekarz rodzinny Dobiegła w 6:36. - Dobrze, że w ogóle dobiegłam. Choć już po czasie i po chodniku. Całą drogę z Agatą zrobiłyśmy gallowayem. Bardzo się polubiłyśmy, myślę, że zostaniemy kumpelkami na całe życie. Gdyby nie Agata, nie doszłabym do końca. W Mogilnie biegłam niedawno 10 km i zeszłam z trasy. Nie wytrzymałam psychicznie tego, jak wszyscy od startu wyrywali do przodu. Kilka razy mówiłam Agacie: zostaw mnie i biegnij. Ale mnie nie zostawiła. Biorąc udział w maratonie, chciałam wrócić do formy sprzed ciąży - to się nie do końca udało. Schudłam tylko 2 kg, ale wyszczuplały mi nogi. Cieszę się, że nie zawiodłam moich pacjentów, którzy strasznie się entuzjazmowali, że pani doktor biegnie maraton.

I tak oto drużyna ''Gazety'' dobiegła w komplecie na metę 11 Poznań Maraton.

O 11. Poznań Maratonie im. Macieja Frankiewicza czytaj też na http://pocomaraton.blox.pl/html

Maratońska historia

Copyright © Agora SA