Wielkie BUM! Czyli boom na bieganie

Pierwszy weekend Polska Biega to nawet nie był weekend. Był rok 2006, Piotr Pacewicz i Wojciech Staszewski z "Gazety" umyślili sobie, że w jedną październikową niedzielę rozbiegnie się cały naród. Ale jak do tego doprowadzić? "Gazeta" nie miała możliwości ani organizacyjnych, ani finansowych, by zorganizować biegi w różnych miastach, strona internetowa o bieganiu dopiero raczkowała, nawet w redakcji niektórzy traktowali biegowych zapaleńców z przymrużeniem oka.

Biegaj mądrze! Spróbuj indywidualnych, darmowych planów treningowych [KLIKNIJ]

Tak, tak, to był czas, gdy w Polsce miłośników biegania nie było zbyt wielu, a okazji do startu i biegowych spotkań - jeszcze mniej.

Od 152 do 651

Zaczęliśmy zachęcać czytelników, by spróbowali zorganizować małe zawody biegowe na swoim terenie. Dość ryzykowny pomysł, efekt w 100 proc. niepewny, niewybredne komentarze tak zwanych wrogów. Ale byliśmy twardzi (jak to biegacze). Pokazywaliśmy dobre strony takiej sportowej imprezy: że to świetny sposób na urozmaicenie gminnego pikniku rodzinnego, że mistrzostwa szkoły w biegach to sposób na odczarowanie WF-u.

Słowo stało się ciałem. 22 października 2006 r. Podczas pierwszego finału akcji Polska Biega odbyły się 152 imprezy biegowe.

Między 24 a 26 maja w czasie dziewiątego weekendu Polska Biega ponad 110 tysięcy ludzi wystartowało w 651 biegach.

W legginsach nie wstyd

To, co stało się w Polsce na przestrzeni tych lat, to kosmos. Las Kabacki w Warszawie, krakowskie Błonia czy brzegi jeziora Rusałka w Poznaniu biegacze przejęli w posiadanie. Czasem słyszę niezadowolone głosy, że nie można spokojnie pospacerować, bo to albo śmigają w jedną, albo w drugą stronę. Ale spokojnie, w Lesie Kabackim dla każdego miejsca wystarczy.

Najważniejsze jest to, że ludzie nie wstydzą się biegać. Tak, tak, wielu naszych znajomych nie lubiło pokazywać się sąsiadom w legginsach i z rumianą zapoconą twarzą (i nie chodzi tylko o dziewczyny).

Tomasz Starzyński, mieszkający w Choszcznie pod Szczecinem, pochodzący z sześciotysięcznej Kazimierzy Wielkiej potwierdza.

- Kiedy kilka lat temu w obcisłych ciuchach przebiegałem przez wioski w okolicy Kazimierzy, miejscowi witali mnie niewybrednymi okrzykami - wspomina. - Dziś już nie zwracają na mnie uwagi. Ale cóż się dziwić, skoro jeszcze niedawno widywałem dwie, trzy joggingujące osoby w sezonie, a ostatnio naliczyłem ich dziesięć w ciągu pół godziny!

Znany satyryk Jacek Fedorowicz, który biega od ponad 30 lat, radził sobie kiedyś zainteresowaniem gapiów w nietypowy sposób - biegał z teczką pod pachą, udając, że spieszy się do autobusu. Jakiś czas temu przyznał się do tego podczas wywiadu, któremu udzielił właśnie Piotrowi Pacewiczowi. - Nasza akcja zrobiła dużo dobrego zwłaszcza dla mieszkańców małych miasteczek i wiosek - do niedawna tam praktycznie nikt nie biegał. A także dla biegaczy z zakładów karnych, którzy dzięki temu mogą choć na chwilę wyrwać się zza krat - zauważa Piotr Pacewicz.

Tak jak w Chojnicach, gdzie 25 maja areszt śledczy zorganizował zawody biegowe "na zewnątrz". To ewenement, bo startować w Lasku Miejskim mogli i mieszkańcy, i skazani. Kamil Grabowski, organizator biegu, na co dzień wychowawca w chojnickim areszcie, opowiadał potem: - Pogoda była upiorna, waliły na nas strugi deszczu, i tak dobrze, że pobiegło 36 osób. Jedną trzecią stanowili skazani, nie tylko od nas.

Do Chojnic przyjechały bowiem reprezentacje zakładów karnych z Koronowa, Bydgoszczy Fordonu, Włocławka i z Czerska.

Jak to jest z tą modą na bieganie

- Działa tu efekt śnieżnej kuli - uważa Wojtek Staszewski, trener i maratończyk. - Bieganie to nie krav maga, tego sportu nie uprawia się w salach, ale w lasach i na ulicach miast. Widzą nas inni, a wielu z nich sobie myśli, że może warto by też spróbować. Jedną z najczęstszych motywacji jest nadwaga. Mam kolegę, który przez ostatnie lata ciągle tył. Ostatnio patrzę, a on w koszulce biegowej. Przyznał się, że już nawet debiutował w półmaratonie. I że przez rok zrzucił 16 kg...

Boom na bieganie widać po frekwencji w zawodach. W październiku ubiegłego roku maraton poznański ukończyło blisko 5,5 tys. uczestników - dla porównania w 2000 r. podczas pierwszej edycji do mety dotarło niewiele ponad 700 osób. To jednak jeszcze nic - w Warszawie na starcie marcowego półmaratonu stanęło ponad 10 100 biegaczy. I to pomimo kilkustopniowego mrozu!

- Jeżeli chodzi o frekwencję, zawody w Warszawie czy Poznaniu mogą już śmiało rywalizować z biegami organizowanymi w Europie Zachodniej - podkreśla Staszewski.

Quo vadis?

Co dalej? Ultramaratony? Spartatlon, czyli 246 km z Aten do Sparty z limitem czasu "zaledwie" 36 godzin? A może triatlon?

Rozmawiam z Wawrzyńcem Święcickim, grafikiem z "Gazety". Ma 42 lata, mieszka w Warszawie i biega - jak mówi - zrywami. - Startujesz coś? - pytam. Wawrzyniec: - Zapisałem się do Biegu Niepodległości tylko po to, żeby syna w to wciągnąć, zaszczepić zainteresowanie bieganiem. A on mi zrobił numer i dzień przed nogę skręcił, więc już pobiegłem sam. Ale ja takich zawodów nie lubię. Wolę biegać sam lub po lasku z psem - to mi sprawia przyjemność. Żadnej rywalizacji, numerów startowych, harmidru.

Ja jestem przeciwieństwem Wawrzyńca: lubię ten przedstartowy harmider, tłumy, kibiców, poczucie wspólnoty.

Bieganie - jak widać - może zadowolić każdego....

Copyright © Agora SA