Grzegorz W. Kołodko o bieganiu: "Tu chodzi przede wszystkim o silną wolę"

O czym warto myśleć podczas biegów długodystansowych, po co to całe makaronowe obżarstwo, czym właściwie jest turystyka maratonowa i które kilometry kosztują zawodników najwięcej wysiłku? Wszystko wyjaśnił nam profesor Grzegorz W. Kołodko, były minister finansów, dyrektor Centrum Badawczego Transformacji, Integracji i Globalizacji TIGER, biegacz.

Ile kilometrów przebiegł Pan w życiu?

Pojęcia nie mam, nawet się nie zastanawiałem nad tym. Biegam od niedawna, debiutowałem dopiero w 1998 roku, nieco wcześniej zacząłem aktywnie uprawiać sport - tenis, pływanie, ćwiczenia na siłowni. Szesnaście lat temu zdarzyła się taka sytuacja, że podczas dłuższego pobytu w Waszyngtonie trafiłem w weekend do naszej siłowni i okazało się, że działa tylko w dniach pracy. Ponieważ czułem potrzebę ruchu, aktywności, zacząłem biegać. Od tego czasu biegam intensywnie i regularnie. Był taki okres w moim życiu, kiedy z żelazną konsekwencją biegałem dzień w dzień bez żadnego wyjątku. Teraz staram się robić to jak najczęściej. Są okresy, kiedy biegam codziennie, są takie, kiedy biegam co parę dni. Kiedy biegałem codziennie, to miałem swój rutynowy dystans 10-12 km, musiałem przebiegać więc rocznie nawet 3000 km.

Myśli pan, że wyszłaby z tego długość równika?

Nie sądzę.

Pamięta Pan swój pierwszy bieg? Przygotowywał się Pan do niego w szczególny sposób, czy po prostu wyszedł Pan pobiegać?

Po prostu wyszedłem i pobiegłem. Najpierw robiłem to przez pół godziny, obecnie w zależności od trasy biegnę sześćdziesiąt pięć - siedemdziesiąt minut przez pola i łąki w okolicach mojego domu.

Bieganie wygląda na taki sport, który od amatorów nie wymaga dużych nakładów finansowych. nie trzeba mieć karnetu na siłownię, specjalnego kombinezonu, wystarczą wygodne buty. Rzeczywiście tak jest?

Dokładnie tak. Buty są najważniejsze. Widziałem oczywiście ludzi biegających w różnych butach, nawet w takich, które się do biegania kompletnie nie nadają. Na to trzeba uważać, w buty warto zainwestować. Bieganie zaś ma tę przewagę nad każdym innym sportem, że wymaga od człowieka dwóch rzeczy: charakteru i silnej woli. Oczywiście pewna sprawność fizyczna też jest ważna, ale ma drugorzędne znaczenie. Nie każdy też może biegać z powodów zdrowotnych - wtedy ma do dyspozycji inne formy ruchu. Jak ktoś mi mówi "ty to masz zdrowie", to ja mu odpowiadam "to nie jest kwestia zdrowia, tylko kwestia charakteru. Ja to mam wolę". Kiedy byłem wiceministrem finansów, to wstawałem biegać o piątej rano, dzień w dzień, bez wyjątku, nawet jeśli spałem tylko trzy, cztery godziny. Przebiegałem zwyczajowe 12 km, czasem w skrajnych warunkach, na przykład przy dziewiętnastostopniowym mrozie, przez zaspy śnieżne. Z pracy najczęściej wracałem po północy, czasami miałem samolot o szóstej rano, wstawałem wtedy o czwartej właśnie po to, żeby biegać. Bieganie poprawia też determinację i samopoczucie.

Biegać można wszędzie, nawet podczas krótkiej zawodowej wizyty w Korei Północnej

Jak jest z relacjami towarzyskimi. Lepiej biegać samemu, czy z kimś?

Bieganie nie jest sportem socjalnym. Żeby grać w piłkę trzeba mieć drużynę, do gry w tenisa przydałaby się chociaż jedna osoba, żeby biegać wystarczy najlepsze towarzystwo, na jakie możemy sobie pozwolić, czyli własne. Ja czasami towarzysko z kimś biegam, ale z zasady biegam sam, a dokładniej to biegam z myślami. One mnie nigdy nie opuszczają, nie zostawiam ich w domu, czy w hotelu. Niejedna ciekawa myśl przyszła mi też do głowy w czasie biegu. Biegnąc myślę i z tego punktu widzenia, dla mnie czas biegania, jako dla intelektualisty, człowieka, którego praca polega na myśleniu - nigdy nie jest stracony. Zauważyłem też, że bieganie sprawia, że nie potrzebuję już tylu godzin snu, by się zregenerować. Obecnie wolę godzinę dłużej pobiegać niż godzinę dłużej spać. Bieganie uodparnia na stres, poprawia apetyt i stan zdrowia. Ja widzę same zalety.

Czy wspomniana siła woli biegacza objawia się nie tylko w tym, że się wstaje i idzie biegać regularnie, ale także w tym, że kończy biegi maratońskie?

To są inne cechy. Innego typu determinacja jest potrzebna, by wyjść z wyrka, a inna jest siła, która pcha do biegu ku mecie. Gdy wstawałem na bieganie o piątej rano, nawet jeśli spałem ledwie cztery, czy pięć godzin, zawsze kładłem telefon i budzik na parapecie, a nie na stoliku przy łóżku. Wszytko po to, by utrudnić sobie odruch lenia, który drzemie w każdym z nas. Wstać z łóżka, przejść kilka kroków po zimnej podłodze zamiast zostać pod ciepłą kołdrą - to wymaga silnej woli. Zwłaszcza, kiedy człowiek jest niewsypany, czy kiedy na dworze słota, czy zamieć. Jak już potem człowiek biegnie, to jest super. Natomiast co innego to jest siła i wytrwałość, która nie pozwala się poddać i każe przebiec maraton. Ktoś może powiedzieć: "też mi sztuka, wystarczy przez trzy, cztery, pięć godzin przebierać nogami i się dobiegnie do mety". No właśnie. Te trzy, cztery godziny mijają wolniej, niż podczas oglądania ulubionego serialu, pasjonującego filmu w kinie, czy czytania ciekawej książki. W czasie, gdy my biegniemy, czas wydaje się celowo spowalniać. Bieg maratoński wymaga kolosalnej siły woli i siły fizycznej. To jest potworny wysiłek. Ja się cieszę, że biegi maratońskie są coraz bardziej są popularne, że w niektórych z nich startują tysiące zawodniczek i zawodników, ale nikt nie musi. To jest duży wysiłek i wielka satysfakcja. Naturalne słabości to już kwestia indywidualna. To wymaga przygotowania psychicznego. Jak ktoś jest dobrze rozbiegany, to właśnie psychika decyduje o tym, czy się dobiegnie, czy nie.

Jak Pan sobie z tym radzi?

Moja rada brzmi: "nie myśleć nic o biegu". Jeśli ktoś potrafi przebierać nogami mając myśli zajęte cały czas czymś innym, czas zaczyna dla takiej osoby biec szybciej. Najgorsza rzecz, która robią ludzie biegający długie dystanse, to spozieranie na zegarek. To w niczym nie pomaga, nie przyspiesza czasu, nie skraca dystansu, nie przynosi żadnej ulgi.

Jest jakiś moment krytyczny w maratonie? Początek, środek, czy finisz?

Finał jest zawsze najprzyjemniejszy. Jeśli chodzi o sam maraton, to jak już człowiek zobaczy, że zostały mu tylko dwa kilometry i 195 metrów, to nawet jeśli jest potwornie zmęczony, wie, że już ma "z górki". Wie, że to, co zostało, to już przyjemność. Na samym początku jest za to duża frajda. Rusza się przed siebie na długi bieg, po jakimś czasie natomiast przychodzi myśl "po co?" A potem? To już zależy. Na pewno to jest jak się biegnie pod górkę. Maratończycy powiadają, że półmaraton to nie jest połowa maratonu. Ta druga połowa maratonu jest jak ta pierwsza, tylko pod górę. Każdy kilometr z ostatniej dziesiątki czuje się jak dwa kilometry. W ciągu ostatniego półrocza przebiegłem trzy maratony, wszystkie trzy ukończyłem i wszystkie trzy przebiegłem, ani przez jeden krok nie przeszedłem w marsz i nie zatrzymałem się na trasie. Najważniejsze jest ukończyć maraton, a potem - przebiec go. Na tych ostatnich kilometrach nieustannie się kogoś wyprzedza, bo ludzie przechodzą w marsz. Trzecie kryterium, które daje satysfakcję, to jakiś czas. Kiedyś dla mnie znaczyło to "zejść poniżej czterech godzin".

Mówi pan, że przybywa w Polsce samych maratonów, jak też biegaczy. Jak bardzo zmieniło się przez tych kilkanaście lat to, kto bierze udział w polskich maratonach?

I w maratonach i w ogóle w biegach - bardzo się zmienia. Bieganie jest coraz bardziej popularne. Wystarczy porównać ubiegłoroczny i tegoroczny Maraton Warszawski Orlenu. Tegoroczny to była wielka impreza masowa, porównywalna ze światowymi maratonami takimi jak w Nowym Jorku, Wiedniu, czy w Paryżu. Mi daje dużą satysfakcję to, że tam gdzie mieszkam, na obrzeżach Warszawy, widzę, jak coraz więcej ludzi biega. Grono biegaczy systematycznie się poszerza. Ludzie biegają o różnych porach. Jedni późnym wieczorem, inni wcześnie rano. Tak, jak kiedyś rzucało się w oczy, że ktoś biega, tak teraz jest to rzecz naturalna. Pojawiła się kultura aktywności sportowej. Jedni jeżdżą na rowerku, inni regularnie chodzą na basen i na siłownię, grają w tenisa, ale wiele osób też uznało, że bieganie jest takim bezpretensjonalnym sportem, który wymaga tylko dobrych chęci i dobrych butów.

Jeździ Pan na maratony po całym świecie , zauważył pan taki trend jak turystyka biegaczy?

O tak, jak najbardziej. Jest wiele takich osób. Niektórzy podróżują z przyjaciółmi, inni z rodzinami. Ja też tak robię. Na przykład w Afryce przebiegłem cztery maratony: w Marrakeszu, w Luksorze, w Mutare w Zimbabwe i w Aruszy w Tanzanii. Łączyłem to z wyjazdami, które były dłuższe, nie polegały na przebiegnięciu maratonu i powrocie. Łączę też maratony z wyjazdami służbowymi. Jeśli jadę gdzieś na konferencję, czy wykład, sprawdzam, czy nie ma w niedzielę maratonu. Ostatni maraton przebiegłem 29 czerwca w pięknym Petersburgu, Maraton Białych Nocy. Byłem na konferencji 27 czerwca. Jak tylko sobie uprzytomniłem, że dwa dni później jest maraton, musiałem się zarejestrować. Poprzedni maraton był na miejscu - Warszawski Orlenu. Wyszedłem z domu w trampkach, wziąłem starą bluzę od dresu. Poprzedni maraton pobiegłem w sylwestra, pod Bolonią. Zostawiłem żonę samą, kupiłem sobie bilet przez Monachium do Bolonii, wziąłem plecaczek, poleciałem, zarejestrowałem się. Bardzo mała impreza, startowało koło stu osób, raczej lokalne wydarzenie. Kiedyś biegłem maraton noworoczny w Redding w Kalifornii. Takie maratony mają to do siebie, że trzeba zrezygnować z imprezy sylwestrowej. Albo dlatego, że trzeba wstać rano, albo, jak się biegnie w Sylwestra, to potem nie ma się siły na całonocne hulanki. Pod Bolonią spotkałem bardzo ciekawych ludzi, w tym Francuza pochodzenia afrykańskiego, dla którego to był 48. maraton w roku. Próbował przebiec po jednym maratonie w każdy weekend roku, trzech mu zabrakło. Byłem jednocześnie pełen podziwu i też zdziwiony. To już są przypadki ekstremalne. To już nie jest sport, rekreacja, turystyka, tylko zawodowstwo. Zdarza mi się czasem spotkać krajan, z którymi gdzieś już biegłem. Byłem na Maratonie Słońca w Tromso, biegli tam Polacy. Byłem w Marrakeszu, też pojawili się Polacy. Wiele osób jeździ w bardzo odległe miejsca, by pobiec maraton, wtedy bieganie staje się kosztowne. Aby pobiec sobie maraton w Nowej Zelandii, Los Angeles, czy w Pekinie, to trzeba polecieć, kilka dni pomieszkać, to wymaga nie tylko kondycji ale i finansów.

Afrykański finisz, czyli jak się biegnie maraton w Mutare?

Sam pan czuje się też biegaczem turystą?

Nie, ja swojego biegania w maratonach nie traktuję jak turystyki. Przyjąłem taką zasadę, że staram się biegać 4 maratony rocznie - jeden w Polsce, trzy na świecie i każdy tylko raz. Nie powtarzając trasy. Od tej zasady zrobiłem trzy wyjątki. Kiedyś pobiegłem po raz drugi nocny Maraton Świętojański w Gdyni, bo był mi potrzebny jakiś maraton, by następny mój bieg, trzydziesty, był zarazem trzydziestym Maratonem Warszawskim. Dwukrotnie pobiegłem maraton w Krynicy w ramach festiwalu biegowego, który ma miejsce natychmiast po Forum Ekonomicznym w Krynicy. Pobiegłem na wielką prośbę gospodarza tego biegu, dr Berdychowskiego. Zrobiłem to także z wdzięczności za znakomitą imprezę, jaką jest festiwal biegowy w Krynicy. Teraz zaś przebiegłem po raz drugi Maraton Białych Nocy w Petersburgu. Dlatego, że był.

Najpiękniejsze miejsce do biegania? Zwraca się w ogóle w biegu uwagę na to, jak jest wokół?

To jest bardzo ważne, gdzie się biegnie maraton. Są maratony nieciekawe i te piękne. Wspomniany Maraton Białych Nocy jest przepiękny. Petersburg to jedno z najpiękniejszych miast na świecie. Biegnie się nad Newą, wzdłuż kanałów, starymi ulicami, wśród historycznych, pięknych zabytków. Od tej strony doskonały jest też maraton w Wiedniu, czy w Paryżu. Fascynujący jest maraton nowojorski, nie z racji na architekturę pałacową, fascynujące jest bieganie między drapaczami chmur. Bywa też oczywiście kiepsko, na przykład maraton w Pekinie zaczynał się w niezwykłym miejscu, bo na Placu Niebiańskiego Spokoju, a kończył pod Stadionem Olimpijskim - wtedy jeszcze w budowie. Cała trasa zaś prowadziła przez wielki Pekin przez kilka wyłączonych z ruchu pasów jezdni. Obok jeździły nieustannie samochody. Dla mnie największą uciążliwością w bieganiu są właśnie jeżdżące obok samochody. Są maratony, w których biegnie się cały czas wśród przyrody. Dlatego też piękny jest maraton w Dębnie, którego trasa wytyczona jest polami, łąkami i lasem. Ważne, gdzie się biegnie, przy czym dla każdego maratończyka ważna jest zwłaszcza konfiguracja trasy: czy jest płasko, czy są górki i pagórki. Ktoś niewtajemniczony może uważać, że z górki może być lepiej, ale inaczej wtedy mięśnie pracują, bywa trudniej.

Bywa trudno, ale warto nie tylko dla medali

Wiem o tym, że maratończycy przed biegiem odpowiednio wcześniej urządzają sobie uczty maratonowe. Czy rzeczywiście makaron to najlepsze, co można zjeść przed długim biegiem, czy jest to też element stałej diety?

Stałej - nie. Tak zwane "pasta party", czyli przyjęcia makaronowe organizowane są przed biegiem. Przy wielkich maratonach stają się wydarzeniami bardzo hucznymi. Uczestnicy przychodzą z rodzinami, z przyjaciółmi. Niekiedy są to gigantyczne przedsięwzięcia logistyczne. Niekiedy wygląda to przezabawnie, a niekiedy smętnie. Czasem wchodzi człowiek do takiej sali i widzi kilka tysięcy niemal chorobliwie wychudłych dziewczyn i chłopaków wsuwających makaron, a jednocześnie nie wyglądających na sportowców. Dlaczego w ogóle się je makaron przed maratonem? Jak się wykonuje duży wysiłek fizyczny to spala się węglowodany, a w makaronie jest dużo węglowodanów. Chodzi o to, żeby w przeddzień, nie przez cały tydzień, ale w przeddzień, najeść się, objeść się wręcz tym makaronem. To daje najwięcej siły i pary do biegu.

Co na śniadanie przed biegiem?

To już bardzo indywidualna kwestia, ja jem skromne śniadanie, może dlatego, że jestem przyzwyczajony do biegania na czczo. Trochę musli, może jedna bułka, kawałek banana i to wszystko.

Udało się panu zarazić pasją biegania córki?

Początkowo podchodziły do tego z dużym dystansem, traktując jako trywialny sport. Tym bardziej, że uprawiały dużo bardziej wyrafinowane sporty włącznie z ekstremalnymi - jeździectwo, kitesurfing, scubadiving, snowboarding. Julia skakała przez wiele lat ze spadochronem. Po jakimś czasie same zaczęły biegać. Obecnie biegają dla przyjemności, miałem też okazję brać razem z nimi udział w "Biegnij Warszawo". Ja ich nie namawiam do maratonów, nikt nie musi biegać maratonów, ale każdy mógłby ruszać się, spędzać czas aktywnie. Jeśli ktoś się zastanawia, jak sobie poprawić samopoczucie - polecam ruch. Mniej gazet, mniej telewizji, mniej piwka, więcej ruchu na świeżym powietrzu. Kiedyś uważałem za świrów facetów, którzy biegają w środku dnia w centrum Londynu czy Nowego Jorku, teraz już ich za świrów nie uważam, bo też mi się to zdarza. Zawsze jak jadę w delegację, mam w torbie buty do biegania. Ostatnio biegałem w centrum Wiednia, Moskwy, Tunisu, Kijowa. Zdecydowanie przyjemniej się biega, jeśli są pola, lasy, plaże. Mamy coraz więcej na osiedlach ścieżek spacerowych. Biegać można wszędzie, choć najlepiej tam, gdzie jest fajna przyroda.

Czy miał Pan takie problemy, które musiał Pan wybiegać?

Nie, to mi się raczej nie zdarza, nie mam takich problemów.

Był pan typem wysportowanego dzieciaka?

Bynajmniej. Byłem normalnym chłopakiem, przechodziłem przez fazę grania w piłkę nożną, grywaliśmy wracając ze szkoły w parku. Lubiłem jeździć na rowerze. Niestety, w tamtym czasie w moim mieście nie mieliśmy żadnego basenu, nie było mowy o innych sportach, nie było takich możliwości jak teraz, ale grac w piłkę można było. Przy czym ja nie byłem ani wysportowanym chłopakiem, ani wysportowanym studentem. Gdyby mi ktoś powiedział, że w wieku pięćdziesięciu, sześćdziesięciu lat będę biegał w maratonach - spojrzałbym jak na dziwaka. Przyszedł nawet taki moment w życiu, że ktoś poradził mi poważnie wziąć się za swoje zdrowie, za kondycję. Dałem się namówić na siłownię i basen, wtedy zobaczyłem jakie cuda może zdziałać sport. Jestem aktywnym sportowcem w późniejszej fazie życia. Ale w czasach studenckich nie uprawiałem żadnego sportu. Nawet na zajęcia WF-u chodziłem z niechęcią.

Myślę, że daje Pan dobry przykład tym, którzy mają 35, 40, 50 lat i wydaje im się, że jest już za późno na to, by uprawiali sport.

Nigdy nie jest za późno. Jak biegłem pierwszy maraton w Toruniu, to obok mnie biegł 70-letni mężczyzna, który biegł swój czterdziesty-któryś maraton i powiedział mi, że pierwszy maraton przebiegł po sześćdziesiątce, po pierwszym zawale serca. Dziś mam takie poczucie, że po każdym maratonie sam czuję się o pół roku młodszy, w związku z tym, że machnąłem ich 43 w ciągu ostatnich 13 lat, to tak jak wszystkim wokół trzynaście lat przybyło, to mnie ponad dwadzieścia ubyło i to jest dobra recepta na to, by radzić sobie z życiem w sposób dobry, zdrowy, może niełatwy, ale koniec końców - przyjemny.

Po więcej informacji już nie tylko o bieganiu, ale także o swojej działalności naukowej profesor Grzegorz W. Kołodko zaprasza na swoją stronę .

*Biegasz nałogowo, czy okazjonalnie? Jesteś wytrawnym maratończykiem, czy tylko amatorem zdrowego trybu życia pokonującym regularnie kilkukilometrowe trasy wokół domu - nieważne, ważne, że to robisz i czujesz się biegaczem. A skoro tak - SPISZ SIĘ . Dołącz do Narodowego Spisu Biegaczy i pokaż innym, że warto.

Więcej o:
Copyright © Agora SA