PKO Silesia Marathon - polski Boston? [RELACJA]

Podbiegi, pogodowe zaskoczenie i niemal wyrównana życiówka. Czy PKO Silesia Marathon zasługuje na miano polskiego Bostonu? Przeczytaj relację Aleksandry Mądzik, autorki bloga "Pora na majora".

Po Maratonie Warszawskim wszyscy dziwili się czemu nie startowałam w tym biegu, a ja decyzję o udziale w PKO Silesia Marathon podjęłam jeszcze wiosną. Dlaczego? Maraton jest tylko pretekstem, by zwiedzać świat i Polskę. W Warszawie biegłam 3 razy i mam ją pod nosem. W lutym na obozie biegowym w Portugalii poznałam Patrycję. W 2014 wygrała maraton w Katowicach i opowiadała o nim. Kiedy zastanawiałam się jaki bieg wybrać, to jakoś tak od razu padło na PKO Silesia Marathon. Z treningami ruszyłam w połowie czerwca. Zaplanowałam  starty, a Mariusz, mój trener, ułożył mi plan. W sumie nabiegałam 827,65km w 16 tygodni. Zrobiłam carbloading, we wtorek poprzedzający start wybrałam się do fizjoterapeuty profilaktycznie na masaż. Byłam spokojna o start. Wiedziałam, że więcej już nic nie zrobię. Śmiałam się, że ja to się umiem ustawić - do Katowic wiozłam sobie kibiców (Patrycja i Joasia), a na miejscu był trener i prywatny zając. Teraz zostało tylko modlić się o dobrą pogodę i spokojną głowę.

PKO Silesia MarathonPKO Silesia Marathon PKO Silesia Marathon PKO Silesia Marathon

Wyruszyliśmy w sobotę o 9:00 przez Kozienice. Tam Joasia, mój najwierniejszy kibic, pobiegła 10km. Szybki prysznic, obiad i ruszyłyśmy w drogę. Do Katowic dotarłyśmy o 17. Zameldowałyśmy się w hotelu Ibis. Organizatorzy polecali to miejsce, a dla maratończyków była zniżka i dodatkowo na start tylko 1,7km. Na miejscu czekał na nas Andrzej z żoną Iloną, znajomi z obozu z Portugalii, i razem najpierw zjedliśmy przepyszne pączki, a potem zaproponowali nam objazd trasy maratonu. To była super propozycja, bo dzięki temu wiedziałam, co mnie czeka w niedzielę. Następnie udaliśmy się po pakiety. Biuro Zawodów było zlokalizowane w Silesia City Center. Nie było żadnego Expo, a pakiety okazały się ubogie. Za cenę 90 zł dostałam koszulkę techniczną i buffa. Nic więcej. Po załatwieniu formalności udaliśmy się na do knajpki na pizzę - od maratonu w Bostonie to jest mój posiłek przedmaratonowy. Tam spotkaliśmy się ze znajomymi, porozmawialiśmy o bieganiu, startach i o 20:30 udaliśmy się do hotelu. Stres był W głowie miałam plan, ale czy uda się go zrealizować? Przygotowałam sobie strój i o 22:15 położyłam spać.

Pobudka o 6:00, 6:15 - śniadanie (jasna buła z miodem,) prysznic. Było sporo czasu, zdecydowałam się jeszcze poleżeć. Ile razy byłam w toalecie ciężko policzyć, ale to był znak, że jednak przeżywałam start. O 8:00 wyruszyliśmy spod hotelu. Temperatura powyżej 10 stopni i piękne słońce. To nie wróżyło nic dobrego. Na starcie spotkałam Hanię, Spartankę. Chwilę porozmawiałyśmy i poszłam się rozgrzewać.

W siódmej edycji PKO Silesia Marathon ulicami Katowic, Mysłowic i Siemianowic Śląskich pobiegło ponad 4 tys. osóbW siódmej edycji PKO Silesia Marathon ulicami Katowic, Mysłowic i Siemianowic Śląskich pobiegło ponad 4 tys. osób GRZEGORZ CELEJEWSKI GRZEGORZ CELEJEWSKI

Na start poprowadziła nas orkiestra górnicza. Razem z Bogdanem, moim zającem, omówiliśmy jak będziemy biec. Strzał i START! Oboje pilnowaliśmy tempa. Było ciepło. Na 8km jeden z kibiców rzucił: "Jesteś czwarta!". To była motywacja. Zapragnęłam utrzymać to miejsce. Po 10 km okazało się, że biegniemy dużo szybciej niż zakładaliśmy. Zamiast prognozowanego 3:15 na mecie  wychodziło nam 3:08. Czuliśmy się dobrze, ale górki i temperatura robiły swoje. Gdy dzień wcześniej sprawdzałam trasę, nie czułam ich tak jak podczas biegu. Z samochodu jednak inaczej to wygląda. Najgorszy dla mnie moment to był 17. km - myślałam, że jest już po podbiegach, a tu chwila odpoczynku i kolejny. Jeju... kto planował tę trasę?! Po 20. kilometrze tempo spadło, czas prognozowany to 3:11, a ja miałam chęć zejść z trasy. Mówiłam nawet do Bogdana, żeby mnie zostawił, ale on dzielnie osłaniał mnie od wiatru i nie pozwalał zostać.

Przed nami malował się cudowny las i prawie 3km biegu w cieniu. Nawet szybki zbieg się trafił, gdzie mój zegarek pokazał 3:45 min/km! Euforia nie trwała długo bo na 23. km piękny wiadukt i ciężkie nogi, a tempo biegu nagle spadło do 5:10 min/km. W głowie miałam tysiąc myśli. Byle dotrwać. I wtem najpiękniejsza część trasy - Nikiszowiec. Gdyby cała trasa była taka, to nawet górki by mi nie przeszkadzały. Cudowne 2 km po pięknej dzielnicy. Na 28km spotkałam Krzysia z bloga "Biegam gdzie chcę". Zamieniliśmy dwa słowa, szybkie fotki i leciałam dalej. Na 30. km pojawili się moi kibice. Wolontariusze wprowadzili ich w błąd i nie zdążyli na wcześniej umówione miejsce. Za to tutaj dali taki popis, że od razu lepiej się biegło. Kolejne 4 km prowadziły przez Dolinę Trzech Stawów. Na 35. km znów nasi kibice. Adaś wspomógł wodą, słowami dodał otuchy. Wiedziałam, że teraz muszę dobiec, nie ma odwrotu. Na 39. kilometrze była niezawodna Joasia, która dodała otuchy ciepłym słowem. Był to najgorszy moment - stromy podbieg. Mój zając odpuścił. Kazał mi biec, żebym chociaż ja zrobiła dobry czas, a on dobiegnie. Ciut wolniej, ale dobiegnie.

Na finiszu Joasia i Kasia zagrzewały do walki, ale nie było już sił, by przyspieszyć. Czas na mecie - 3:18:14, czyli o 23 sekundy wolniej niż życiówka, ale w tych warunkach cieszy. I 4 miejsce w Open kobiet. Jestem dumna!

PKO Silesia MarathonPKO Silesia Marathon PKO Silesia Marathon PKO Silesia Marathon

Co myślę o Silesia Marathon? Pierwsze co przychodzi mi do głowy to... polski Boston. Przestałam liczyć podbiegi po 10, więc nie wiem ile ostatecznie ich było. Szkoda, że na trasie było mało kibiców - to oni zagrzewają do walki. Organizacyjnie jest co poprawić - strefy żywieniowe bardzo krótkie, ale za to była czekolada, banany i ciastka od 10km. Szkoda, że na mecie zabrakło ciepłego posiłku.

Jedno jest pewne. To nie trasa na życiówkę. Trudna i wymagająca. Łatwo nie jest, ale za to satysfakcja z ukończenia ogromna.

A Patrycja? Ponownie wygrała! Była jeszcze niż przed rokiem - maraton pokonała w 2:54. Duma!

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.