Ultramaraton w Krynicy był i jest dla mnie dużą lekcją pokory i "respektu" dla dystansu 100 km. Nigdy nie biegałam według planów treningowych, nie miałam wybieganej odpowiedniej ilości kilometrów, wykonanego treningu interwałowego, tempowego, czy w danym zakresie. Biegałam tak, jak to czułam, jak lubiłam. Treningi były dla mnie oderwaniem od codziennych problemów. To był czas dla moich myśli, marzeń, planów. Biegałam swoim tempem i tak było fajnie...
Przychodziły zawody i wtedy okazywało się, że bieganie szybko i na maksymalnej intensywności tylko na zawodach boli... i obiecywałam sobie, że na następne zawody przygotuję się konkretnie i solidnie... Bieg Rzeźnika zrobiłam w tym roku "z marszu" bo wiosną nie odpuszczały mnie kontuzje. Mimo bólu tu i tam - "Rzeźnika" ukończyliśmy z Piotrkiem Dymusem w dobrym czasie. Ja z mocnym postanowieniem przyłożenia się do konkretnego treningu. Postanowienie było ale kilka dni po Rzeźniku odbywał się maraton w Górach Stołowych więc jak mogłam nie wystartować...
Było dobrze, zmęczenie po-rzeźnikowe szybko minęło ale urazy i niedoleczone kontuzje pozostały, nasiliły się i bardzo bolało. A tak naprawdę mocno boleć to zaczęło kilka dni później. Dlatego bieganie i jakiekolwiek treningi na długie dwa miesiące zupełnie musiałam zarzucić. Czas szybko minął, a moje kontuzje pozostały. Ale... mój "wymarzony" Bieg 7. Dolin w Krynicy i punkty do jeszcze bardziej "wymarzonego" UTMB... nie mogłam sobie tego odpuścić. Znowu rozsądek i racjonalne myślenie odeszło gdzieś daleko a ja... pojechałam i wystartowałam w ultramaratonie.
Dwa miesiące zupełnie niesportowe, a ja postanowiłam pobiec... bo przecież dam radę. I poradziłam sobie, ale z jakim skutkiem... Podczas całego ultramaratonu w Krynicy koncentrowałam się tylko na bólu w biodrach, udach, kolanach, kostkach... Bolało wszystko, rwało, ciągnęło od pierwszych kilometrów. I zamiast zachować się racjonalnie i rozsądnie i zejść z trasy żeby nie zrobić sobie krzywdy i nie pogłębić niewyleczonych kontuzji i problemów - biegłam dalej.
Magda Bartoszewicz podczas Biegu 7. Dolin w Krynicy Piotr Dymus fot. Piotr Dymus
Biegłam i walczyłam z przeraźliwym bólem. Pomocne chwilowo miały okazać się silne tabletki przeciwbólowe... Jeden Ketonal duo może jest jakimś sposobem, ale łykanie tabletek jak cukierków to najgorszy pomysł na jaki mogłam wpaść. A robiłam tak... bo chciałam ukończyć zawody skoro już wystartowałam...
Co godzinę brałam kolejną tabletkę wierząc, że ta to na pewno już pomoże i ulży mi. Ciężko się biegnie gdy wszystko tak bardzo boli, ciągnie, rwie... Każdy mięsień, każdy kawałeczek nogi, pleców, bioder... Z marszu to sobie można pobiec 15 km ale nie 100! Jeśli ktoś jest tak lekkomyślny jak ja i wierzy w to, że bez treningu i wybieganych kilometrów, bez przygotowania - uda mu się ukończyć ultramaraton górski... Niech weźmie sobie moją historię do serca.
Dla mnie bieg w Krynicy zakończył się kiepsko i bardzo żałuję, że tam pobiegłam. Początkowo myślałam, że może przebiegnę po prostu treningowo kawałek. Ale po prostu było mi głupio zejść z trasy. Nie chciałam tego zrobić bo wydawało mi się, że to będzie oznaczało moją słabość...
Łykanie tabletek przeciwbólowych w moim przypadku, podczas Biegu 7. Dolin zupełnie nie pomogło - chyba za duże już są te moje niedoleczone problemy i nawet silne tablety z nimi nie potrafią sobie poradzić. Zawody ukończyłam łykając 5 Ketonali duo w przeciągu kilku godzin... Brzuch bolał, było mi strasznie mdło i niedobrze ale wiązałam to bardziej ze zbyt dużą ilością Snickersów i innych batoników, zjedzonych podczas zawodów.
Po biegu zasłabłam pod ciepłym prysznicem, upadłam, straciłam przytomność i łokieć rozwaliłam. I tu mam wielką pustkę i urwany film... Pamiętam tylko czarne plamy, a potem głos krzyczącego do mnie Piotrka...
Trochę czasu trwało zanim odnalazłam się w rzeczywistości. W dodatku rano niestety nie przyjęli mnie na ostrym dyżurze w Krynicy... Dopiero wieczorem w Warszawie Pan doktor "ładnie" zszył mi podziurawiony łokieć. Ależ to bolało... otwieranie rany, czyszczenie i to dzierganie...
Teraz nie ma ani treningów, ani sauny, basenu i regeneracji - tylko ból... Taki oto "morał" mojej relacji z ultramaratonu w Krynicy... Mogły być fajne wspomnienia i satysfakcja z mojego pierwszego biegu na 100 km, a dla mnie będzie to jedynie bolesna lekcja pokory.
fot. Piotr Dymus
Ku przestrodze innych takich jak ja - odpowiedni trening to podstawa. A dopiero kiedy te dwa elementy grają to startujemy i wtedy czerpiemy satysfakcję, bo możemy dać z siebie tyle ile trzeba. Biegniemy, walczymy, ścigamy się, a nie walczymy z bólem, który uniemożliwia postawienie kolejnego kroku...
Życzę Wszystkim jak najlepszych wyników podczas jesiennych startów! A przede wszystkim dużo zdrówka do trenowania i startowania. ---
Magda Bartoszewicz pochodzi z Poznania. Robi niesamowite wyniki, w maratonie osiąga czasy w granicach 3:10. Jak na kobietę, amatorkę to fenomenalne osiągnięcia, zwłaszcza, że jej trening nie jest usystematyzowany. Rok temu zakochała się w biegach górskich. Udało jej się wygrać Bieg na Śnieżkę, w tym roku była druga wśród kobiet w Maratonie Gór Stołowych (i 16. w klasyfikacji generalnej) z czasem 4:59:09 (zwycięzca Marcin Świerc miał 3:43). Na długim dystansie ponad 70 kilometrów debiutowała w tym roku pokonując razem z Piotrem Dymusem trasę w czasie 10 godzin 25 minut, zajmując 7. miejsce wśród wszystkich zespołów. W Krynicy, gdzie podczas Biegu 7. Dolin przeżyła prawdziwy dramat była 5. wśród kobiet, trasę pokonała w czasie 13 godzin i 56 minut - wielu mężczyzn chciałoby tak pobiec, niekoniecznie w debiucie...
Magda Ostrowska-Dołęgowska
Dołącz do nas na Facebooku.