Biegowa resocjalizacja

18 maja dziewczyny z Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Sobótce pobiegną po raz drugi pod szyldem Polska Biega. "Nie chcę, żeby nasze dziewczyny skończyły za kratami. Pokazuję im, że bieganie to świetny sposób na odreagowanie napięć i naładowanie akumulatorów" - mówi ich opiekunka, Iwona Stankiewicz.

Telefon stoi w pokoju wychowawcy. Dziewczyny mogą odebrać z zewnątrz tylko dwie rozmowy dziennie. Własne komórki oddają do depozytu - dostaną je na godzinkę w środę i w niedzielę. To kara: za bójki, spóźnienie po przepustce, za wulgaryzmy, odmowę pracy. Ale jeśli miesiąc minie bez przewinień, mogą rozmawiać przez telefon jeszcze przez godzinę. Dodatkowe "minuty" można dostać też za dobry wynik w biegu.

Pod kluczem

W wielkim gmachu u podnóża góry Ślęży w czasie wojny leczyli się niemieccy żołnierze, potem powstał tu żeński zakład wychowawczy - połączenie szkoły podstawowej z gospodarstwem rolnym. Pierwsze dziewczyny przyjechały w 1952 r.: same sprzątały, dźwigały wodę z parku. Brakowało wszystkiego, przez pierwszy rok nosiły własne krzesła z pokojów na lekcje. Dziś Młodzieżowy Ośrodek Wychowawczy w Sobótce to jedyna instytucja resocjalizacyjna dla dziewcząt na Dolnym Śląsku.

Pobudka o szóstej rano, także w sobotę, bo i tego dnia są lekcje. Po krótkiej gimnastyce dziewczyny przez pół godziny czyszczą korytarze, toalety, salę gimnastyczną. Potem mają śniadanie i lekcje: młodsze schodzą do gimnazjum, reszta w zawodówce przyucza się do fachu "krawiec odzieży damskiej lekkiej". Po obiedzie "odrabianki" w klasach, potem można zająć się ogrodem, pograć w siatkówkę, pobawić się w kabaret, taniec. Wszędzie z wychowawcami, żadnej prywatności. Raz w tygodniu wychodzą do miasta, mogą kupić sobie drobiazgi, o ile mają pieniądze od rodziców.

54 dziewczyny z Warszawy, Suwałk, Sanoka, Poznania. Mają za sobą drobne kradzieże, narkotyki, a przede wszystkim "ostry negatywizm szkolny". Rekordzistki nie pojawiły się ani razu na lekcjach przez cztery lata. Sąd rodzinny zdecydował, aby odesłać je do ośrodka, gdzie drzwi zewnętrzne są zamknięte na klucz, a w oknach nie ma klamek.

Dziewczyny z Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Sobótce i ich wychowawczyni - Iwona StankiewiczDziewczyny z Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Sobótce i ich wychowawczyni - Iwona Stankiewicz Fot. Łukasz Giza / Agencja Gazet Dziewczyny z Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Sobótce i ich opiekunka - Iwona Stankiewicz. Pobiegną 18 maja w ramach 8. Weekendu Polska Biega. Fot. Łukasz Giza Biegiem na Ślężę

Iwona Stankiewicz uczy biologii, fizyki, chemii i wuefu; jest także wychowawczynią. Dla podopiecznych wymyśliła bieganie w różnych wariantach. Najpierw były dwa biegi, wiosenny i jesienny, po Ślężańskim Parku Krajobrazowym. Potem próbowała rozkręcić powiatowe biegi przełajowe; zapraszała do Sobótki młodzież z całego powiatu wrocławskiego. Dzwoniła, załatwiała puchary. Odzew był niewielki. Przed rokiem w internecie trafiła na akcję Polska Biega. - Zarejestrowałam nasz bieg, bo to i większa ranga, i szansa na wsparcie. Sto koszulek i bandamek, które dostałam, to dla nas bardzo dużo - mówi pani Iwona. 18 maja dziewczyny pobiegną po raz drugi pod szyldem Polska Biega, jesienią bardziej wytrwałe - w ogólnopolskim pięciokilometrowym Biegu na Ślężę, mają też zaproszenie do Krupskiego Młyna na Górnym Śląsku: chłopcy z tamtejszego ośrodka wychowawczego organizują bieg przełajowy. Wszystkie biegi dla dziewcząt, które wymyśla Iwona Stankiewicz, to pochodna jej własnej pasji.

Za sprawą Henia

Henryk Załęski, dla przyjaciół Henio "Gepard". 66 lat, zwycięskie walki bokserskie na koncie i wiele maratonów w świetnym stylu. - Kulawego zachęciłby do biegania. Opowiadał mi o maratonach z takimi emocjami, że pomyślałam: "Jeśli biegacze są tacy, to ja chcę też" - mówi Iwona Stankiewicz. - Zaczęłam po czterdziestce, gdy dzieci były już na tyle duże, że wreszcie mogłam w ciągu dnia znaleźć godzinę dla siebie - wspomina. Któregoś dnia pobiegli we trójkę: ona, jej mąż Antoni i Henio. - Wściekłam się na siebie, bo już po kilku minutach byłam zmęczona. Ta złość mnie nakręciła - mówi. Trenowała wokół Ślęży, coraz częściej i coraz dłużej: do charakterystycznego drzewa, do zakrętu. Po kilku miesiącach spróbowała sił na 5 km, w Biegu Solidarności we Wrocławiu. - Rywalizacja i tłum przerażały mnie. Tymczasem po starcie pierwsze wrażenie było porywające, dosłownie. Nie tylko nie byłam ostatnia, ale w mojej kategorii zdobyłam nawet medal! Henio nakręcał mnie dalej, stale słyszałam o fantastycznych długich biegach - śmieje się. Niedługo później wystartowała w półmaratonie i wtedy Henio uznał, że czas na prawdziwe wyzwanie. Lepsza woda z cytryną

Miała 47 lat, gdy pobiegła swój pierwszy maraton. Berlin, 30 tysięcy ludzi na starcie, jeszcze więcej kibiców. - Nogi same rwały mi się do przodu - opowiada nauczycielka. Mąż biegł obok, Henio "Gepard" daleko z przodu. Dotarła do mety z wynikiem 3:52. Bez kryzysów, w euforii; jeszcze tego samego dnia zwiedziła pół miasta. Do Berlina przygotowywała się przez trzy miesiące według instrukcji, które przygotował dla niej Dariusz Sidor, znajomy trener. Gorliwie przerabiała zalecone ćwiczenia rozciągające i rozgrzewające ("ale żadnej diety, na to jestem zbyt łakoma"). I poszło! Ma na koncie 22 maratony, m.in. w Barcelonie, Wiedniu, Reykjaviku, prawie zawsze razem z mężem. Przed startem zamiast izotoników pije tylko wodę z miodem i cytryną. Trenuje cztery razy w tygodniu, w lesie. - Resetuje mnie wysiłek, zieleń, zapach sosen. Wypatruję ptaki i rośliny - skrzywienie biologa. Dla niej maraton to zabawa, nie rywalizacja. Biegowe znajomości wykorzystuje też, aby załatwić wsparcie dla ośrodka: - Opowiadam o naszych biegach, wypraszam buty sportowe dla dziewczyn.

Lepsi mnie wkurzają

Za dobre zachowanie mogą co dwa tygodnie pojechać na weekend do domu. Tylko te, które mieszkają blisko; reszta widzi rodziny w wakacje i święta. - Trenowaliśmy razem z bratem, dał mi solidny wycisk - 18-letnia Iza właśnie wróciła ze Skarżyska-Kamiennej. Biega od dziewięciu lat: żeby schudnąć i żeby wygrywać. Gośka z drugiej krawieckiej zaczęła biegać z nudów: - Próbowałam skakanki i innych rzeczy, ale mi się nie chce. A jak biegam, to mi jakoś lepiej. Kilka razy w tygodniu robi kilka okrążeń na stadionie. Jak nie daje rady, mówi sobie: "Jeszcze jedno kółko". Woli biegać sama niż z innymi. - Bo zawsze są lepsi i to mnie wkurza. Emilia, która uczy się tak dobrze, że chodzi do zwykłego liceum na zewnątrz, w ubiegłym roku była najlepsza w biegu. - Biegnę dla siebie, dla satysfakcji, że znów udało się dotrzeć do mety. Jedna z dziewcząt jest tak nieśmiała, że nie ma mowy o występie w szkolnym teatrze, ale bieganie - jak najbardziej.

Wychowawcy przyznają, że bieganie integruje, bo każda z dziewczyn pracuje na klasę: zwyciężczyni dostaje 40 punktów, ostatnia zawodniczka - jeden punkt. Suma jest doliczana do klasowego turnieju sportowego. Za starty dziewczyny dostają dyplomy, słodycze, lepszą ocenę z wuefu, no i dodatkową godzinę rozmów przez telefon. Same przygotowują 1,2-kilometrową trasę na Ślęży, którą trzeba otaśmować, odsunąć gałęzie, większe kamienie.

Dziewczyny z Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Sobótce i ich wychowawczyni - Iwona StankiewiczDziewczyny z Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Sobótce i ich wychowawczyni - Iwona Stankiewicz Fot. ?ukasz Giza / Agencja Gazet Dziewczyny z Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Sobótce i ich opiekunka - Iwona Stankiewicz. Fot. Łukasz Giza

18 maja pobiegnie 50 dziewczyn, zwolnione są te z astmą, z problemami z kręgosłupem i które zaszły w ciążę. Iwona Szydłowska, wicedyrektorka, też dołączy. - Ustaliłyśmy taki dystans, żeby nie zniechęcać słabszych i nowicjuszy z miasteczka, na których liczę - wyjaśnia pani Iwona.

Mąż pani Iwony drukuje plakaty, Ślężański Ośrodek Kultury i Sportu rozwiesza je, pomiarem czasu zajmie się zaprzyjaźniony Wrocławski Klub Biegacza "Piast". Pospolite ruszenie. Sama sprawczyni zamieszania nie wystartuje: po wypadku na nartach przeszła rekonstrukcję kolana. - Przerzuciłam się teraz na nordic walking, ale to nie to samo. Idę z kijami, a nogi próbują się poderwać do biegu. Najbardziej brakuje mi tej fazy lotu - wzdycha Iwona Stankiewicz.

Na własnych nogach

"Właśnie skończyłam 18 lat. Moje życie do tej pory wyglądało bardzo różnie, od euforycznych uniesień do upadków, które nawet sprowokowały mnie do próby samobójczej. Po tym fakcie znalazłam się w szpitalu psychiatrycznym, a później wyjechałam do ośrodka. Jestem tu do dzisiaj. Moim marzeniem jest moda. Chciałabym szyć stroje do przedstawień", napisała M. w szkolnej gazetce "Nasze sprawy". Dziewczyny redagują w niej powieść melodramatyczną, wywiady z kierownikiem ośrodka, horoskopy i impresje w stylu "najpiękniejszy dzień mojego pobytu w ośrodku".

Gdy kończą 18 lat, wracają do domów. Odkąd wicedyrektorka założyła konto na Facebooku, odezwało się do niej 300 byłych wychowanek. Część studiuje, część założyła rodziny, też za granicą. Niektóre wyszły bogato za mąż i podróżują po świecie, kilka trafiło do zakładu karnego, głównie za kradzieże.

- Bieganie to nie tylko frajda, ale i rodzaj resocjalizacji - mówi Iwona Stankiewicz. - Dziewczyny są niecierpliwe, często nabuzowane; systematyczność i dyscyplina nie są ich mocną stroną. Nie chcę, żeby skończyły za kratami. A tak w ogóle to nie zachęcałabym ich, gdybym nie doświadczyła tego na własnych nogach.

Dziewczyny z zakładu wychowawczego, resocjalizacja przez bieganieDziewczyny z zakładu wychowawczego, resocjalizacja przez bieganie Agencja Wyborcza.pl Dołącz do nas na Facebooku.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.