Kobiety opowiadają o maratonie

''Faceci szybciej się poddają'', ''mój cel na maraton to było: PRZEBIEC'', ''bieganie to dla mnie czas na ciszę i relaks. Na ułożenie sobie spraw w głowie'' - maratonki opowiadają o swojej biegowej pasji.

Spotykamy się na kawie i ciastkach. Możemy posłodzić kawę i śmiało wcinać serniczek, bo i tak to spalimy. Rozmawiamy, tak jak biegamy - długo, mocno, bez wytchnienia.

Asia Sadowska , 43 lata. Kobieta biznesu, dyrektor ds. farmacji w Bertelsmann Arvato Services Polska. Mama pięcioletniego Kuby i 19-letniej Sonii. Na starcie maratonu w Poznaniu stanęła w 2008 roku, w drużynie debiutantów zachęconych przez ''Gazetę''. Trenuje rano, to ustawia jej cały dzień. Potem ''biega'' od spotkania do spotkania;

Zuzana Płoszewska-Bryk , 26 lat. W czerwcu broni pracy magisterskiej z turystyki na AWF w Poznaniu. Pracowała w recepcji hotelu i po nocnej robocie szła biegać skoro świt, teraz szuka nowego zajęcia. Jeździ namiętnie na rowerze, była nawet w Pradze. Wychowuje czteroletniego Tadzia. W zeszłym roku pokonała maraton w Poznaniu.

Justyna Suchecka , 24 lata. Pracuje w ''Gazecie'' w Poznaniu, kończy ekonomię na Uniwersytecie Ekonomicznym. Po godzinach jest instruktorką tańca towarzyskiego. Myślała, że dzięki tańcowi ma dobrą kondycję, ale gdy zaczęła biegać, okazało się, że błędnie. W 2009 r. ukończyła maraton w Poznaniu. W tym roku chce pobiec znów, a na trasie zadebiutuje jej mama. Jeszcze nie wiadomo, kto kogo będzie ciągnął do mety.

Justyna Suchecka (JS): Żeby porwać się na maraton, tak się wykończyć, upodlić, trzeba wyjątkowej motywacji. Co was pchnęło?

Asia Sadowska: Po porodzie czekałam w szpitalu na wyniki badań synka. Wiedziałam, że nie jest najlepiej. I to wtedy postanowiłam, że jeśli wszystko będzie dobrze, to przebiegnę maraton. Obiecałam to Panu Bogu. Nie wiem, czemu akurat maraton, po prostu coś takiego przyszło mi do głowy. Gdy w 2008 r. ''Gazeta'' ogłosiła zapisy do drużyny, odebrałam to jako znak - zgłosiłam się. Kiedy mnie wybrali, czułam się, jakbym wygrała milion w totolotka. Wojtek Staszewski [reporter ''Dużego Formatu'', licencjonowany trener, który odpowiadał za przygotowanie debiutantów do maratonu w zaledwie 13 tygodni - red.] zadzwonił i pytał o różne rzeczy, m.in. ile ważę. Odpowiedziałam szczerze, na co on równie szczerze: ''Jesteś pewna, że chcesz biec?''. Bardzo chciałam.

Zuza, teraz ja powiem, jak było z tobą. Kiedy w 2010 r ''Gazeta'' w Poznaniu tworzyła swoją drużynę na maraton, do redakcji przyszedł mail: ''chciałem zgłosić moją żonę, dojechała do Pragi rowerem, teraz chce pobiec maraton''. Facet zadecydował za ciebie?! Zuzanna Płoszewska-Bryk: Chciałam biegać, ale jakoś nie mogłam się zebrać. Mój mąż o tym wiedział i wpadł na pomysł, że mnie zapisze. Pomyślałam: spoko, przyjdzie milion zgłoszeń, nikt mnie nie wybierze. No, a jak wybraliście, to nie mogłam się wycofać.

AS: Ale w końcu to ty podjęłaś decyzję, trenowałaś i pobiegłaś. Dlaczego?

ZP-B: Naprawdę nie wiem. Teraz też nie umiałabym powiedzieć, dlaczego chcę pobiec tegoroczny maraton. Czuję w środku taką potrzebę. Lubię uprawiać sport, lubię się w coś angażować. Odpowiadają mi wyzwania długofalowe, nawet monotonne. Nie interesują mnie rzeczy ekstremalne, typu skakanie ze spadochronem. Średnia zabawa. Wiadomo, że się wyląduje, nic od człowieka nie zależy. Wszystko trwa raptem 20 sekund. A jak człowiek biegnie, to cały czas jest to jego praca, jego wysiłek i wreszcie na końcu jego sukces.

JS: To dlaczego tak mało kobiet podejmuje to wyzwanie? Na przykład w ubiegłorocznym maratonie nowojorskim biegaczki stanowiły prawie 36 proc. zawodników, a w maratonie poznańskim - tylko 9,6 proc. AS: Mam kolegów, którzy nie dają żonom z prawem jazdy jeździć samochodem, bo twierdzą, że one popsują, nie potrafią prowadzić itp. W wielu różnych - mniejszych i większych - sprawach utwierdzają żony w przekonaniu, że sobie z czymś nie poradzą. Wcześniej uczyli ich tego rodzice i nauczyciele.

A w bieganiu - czy to męskim, czy damskim - wsparcie jest cholernie ważne. Cieszę się, że mam innego męża. Gdybym któregoś dnia oznajmiła, że zostanę biskupem, to by odpowiedział: ''Jasne kochanie, jeśli tak chcesz''.

ZP-B: Niektóre kobiety po prostu lubią być zależne. Bo tak jest bezpiecznie, wygodnie. Ale moje koleżanki nie biegają nie dlatego, że facet im nie pozwala, czy tego nie wspiera. Po prostu im się nie chce. Może nie wiedzą, ile to daje radości? Zacząć treningi, przebiec maraton i po tym wszystkim mieć poczucie, że się czegoś dokonało. Może nie wiedzą, jak dobrze jest mieć coś tylko siebie.

JS: Nie wystarczą im też przyziemne motywacje: niższa waga, lepsza sylwetka, samopoczucie.

AS: Ja akurat schudłam bardzo mało. Liczyłam na więcej.

ZP-B: Mnie też nie ubyło kilogramów! Żadna z dziewczyn z naszej drużyny nie zrzuciła wagi. Tylko faceci się ciągle chwalili, ile to oni chudną. Może organizm przyzwyczaja się do pewnej dawki wysiłku? Na dodatek przybywa mięśni, które ważą więcej niż tłuszcz. Więc choć po wadze tego nie widać, po sylwetce owszem. I zupełnie inna jest kondycja, siły, energia.

Fot. Łukasz Cynalewski / Agencja Wyborcza.pl

JS: Czym się różni męskie i damskie bieganie?

AS: Faceci mówią: muszę złamać... i tu pada konkretny czas. Albo: nie mogę przegrać z i tu imię kolegi. Jak nie są przygotowani, by to osiągnąć, to nie startują. A mój cel na maraton to było: PRZEBIEC. Mam w pracy kolegę biegacza, po kilku maratonach. Pytam go: ''Biegniesz w tym roku Poznań?''. A on: ''Nie, jeszcze nie, muszę się przygotować''. Ja na to: ''Przecież biegasz codziennie''. On: ''Za mało. Wynik będzie nie taki''.

ZP-B: Faceci szybciej się poddają. Mój mąż stwierdził, że przebiegnie półmaraton. Więc mówię mu - świetnie, to tym razem ja zostanę z małym. Będziemy ci kibicować. Nadszedł dzień startu, mąż wstał o ósmej rano i stwierdził, że nie biegnie. Myślałam, że go uduszę. Zwłaszcza że spotkałam koleżankę, która szła na półmaraton, a my z dzieckiem do zoo. Następnej szansy mu nie dam. Teraz ja biegam. Jak chce, to niech bierze Tadzia na plecy!

JS: Pamiętam, jak zaczynałaś. To był szalony czas. Tadziu maleńki, studiowałaś, pracowałaś nocami. Gdzie ty wciskałaś to bieganie?

ZP-B: Pracowałam w recepcji hotelu. Głównie w weekendy i na nocki po 12 godzin. Wracałam nad ranem, mąż szedł do pracy, a ja zaczynałam dzień z małym. Żeby się jakoś ożywić, biegałam po parku zaraz po nocce i dopiero jechałam rowerem do domu. Jak człowiek chce, to da radę.

JS: Miałam wieczorne treningi taneczne i wracałam do domu. Myślałam: ''Boże, czy ja naprawdę muszę jeszcze godzinę biegać?! Może te trzy godziny tańca liczą się tak samo?''. Ale wiedziałam, że to tak nie działa. Kiedy zaczynałam trenować do maratonu, padałam na twarz po trzech kilometrach, choć przecież tańczyłam codziennie. Zupełnie inny wysiłek, inne mięśnie inna wydolność. Więc wracałam o tej 23 i biegałam. Świetnie się po takim dniu śpi.

AS: A nie mogłaś biegać rano?

JS: Nie umiem. Po rannym treningu jestem cały dzień nieprzytomna.

AS: Mnie poranne bieganie ustawia na cały dzień. Daje mi energię. Wstaję ok. szóstej i biegam. Jeśli tego nie zrobię rano, to później nie będę miała czasu.

JS: A nie nudzi się wam? Mi się czasem nudzi tak strasznie, że zakładam zestaw słuchawkowy. Dzwonię do mamy, mówię: ''Uważaj, będę trochę sapać''. I każę jej opowiadać, co u niej słychać.

AS: Nie mam problemu z nudą. Nawet muzyki nie słucham. Bieganie to dla mnie czas na ciszę i relaks. Na ułożenie sobie spraw w głowie. I jak mam jakiś trudny moment w życiu, to mogę po prostu ten problem wyrzucić z siebie, wybiegać.

Fot. Łukasz Cynalewski / Agencja Wyborcza.pl

JS: Wasi mężowie biorą udział w waszych biegach?

AS: Poszedł ze mną na trening tylko raz, jechał na rowerze. Mówił najpierw: rób, co chcesz. Chcesz wejść na Mount Everest? Wchodź. Chcesz biegać? Biegaj! Ale potem zaczął mnie wspierać, razem z córką Sonią. Stanął na wysokości zadania. Cała trasę maratonu zrobił na rowerze. A potem razem z Kubusiem czekali na mecie. Zebrał znajomych, przygotował na trasę banany. Przyjaciele dopingowali, byli cudowni. Doping jest bardzo ważny. Czujesz, jakby wszyscy, którzy ci klaszczą, biegli razem z tobą. Nie jesteś taka sama.

ZP-B: Całą drugą pętlę maratonu mąż przejechał za mną na rowerze, z Tadziem w bagażniku. Mały cały czas krzyczał: ''Mama biegnij!''. Wspierali go kibice, dorzucając: ''Mama biegnij, bo nie będzie w domu obiadu!''.

JS: Podobno Tadziu biegał za Tobą, zamiast chodzić.

ZB-P: Do dziś mu to zostało. Może będzie biegaczem? AS: Mój Kuba nie pamięta maratonu, był malutki. Ale bardzo się tym wszystkim interesuje. Marzy mi się, że jak będzie miał 18 lat, a ja 56, to pobiegniemy razem.

Dołącz do nas na Facebooku

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.