Gdy jest źle, powtarzam sobie: ten bieg się nigdy nie skończy

Czy można przebiec 170 km po Alpach, 28 godzin non stop, bez odpoczynku, przerwy na sen? Nawet jeść i przebierać się w biegu? Tak! 32-letni Krzysztof Dołęgowski wystartował w tegorocznej edycji morderczego ultramaratonu The North Face Ultra-Trail du Mont-Blanc i odniósł ogromny sukces zajmując 30. miejsce w klasyfikacji generalnej na 2300 startujących zawodników.

Jego żona - Magda - zdecydowała się na udział w innym biegu organizowanym w ramach tej imprezy. Wyścig Courmayeur - Champex - Chamonix, zwany potocznie CCC, liczy "zaledwie" 98 km. Magda Ostrowska-Dołęgowska była 11. w swojej kategorii wiekowej wśród kobiet i 214 w klasyfikacji generalnej na 1800 startujących w CCC zawodników. Jak się czuje ktoś, kto przebiegł 170 km po górach, gdzie suma przewyższenia pozytywnego wynosi prawie 10 km?

Krzysztof Dołęgowski: Gdy wbiega się na metę, człowieka niesie adrenalina, euforia, ale z drugiej strony mnie zawsze ogarnia smutek, że to już koniec... Tym razem też tak było. Nie mogłem się jednak długo smucić, bo okazało się, że jestem 30. A tego się kompletnie nie spodziewałem. Jednak chwilę potem nastąpiło całkowite odcięcie zasilania, opadłem zupełnie z sił. Trudno jest w ogóle stać, iść, całe ciało ogarniają dreszcze. Organizm, który  był w ruchu tak długo, w stanie spoczynku wychładza się natychmiast. W błędzie jest ktoś, kto sądzi, że po takim wysiłku dobrze się śpi. Nie ma pozycji, w której jest wygodnie, nie ma jak się położyć. Wszystko boli. Nawet kąpiel. Woda jest za zimna, za ciepła...

Masz doświadczenie w biegach na 100 km. To także morderczy dystans. Bardzo odczułeś różnicę?

Okazało się, że wszystko przed tą setką jest ledwie przygrywką. Potem zaczyna się ostra jazda, którą mogę podzielić na kilka etapów. Najpierw między 100 a 120 pojawił się lekki niepokój, potem, między 120 a 140 km - lekka desperacja, wreszcie odcinek między 140 a 170 km, gdy organizm zaczyna się sypać, pojawiają się halucynacje, a kilometry rozciągały jak guma do żucia.

Co Cię motywowało na trasie? Myślałeś o dotychczasowych wynikach Polaków?

W Chamonix spotkałem się z kolegą i zarazem najszybszym Polakiem na tej trasie. Piotrek Kłosowicz w 2007 roku pobiegł UTMB nieco powyżej 29 godzin. Powiedział mi, że mam obowiązek pobiec szybciej. A obowiązek to obowiązek. No to cisnąłem. Motywowała mnie też Magda. Kilkanaście godzin wcześniej pokonała w 15 godzin z kawałkiem 98 km na trasie pokrywającej się w dużej mierze z moją. To była druga część mojej pętli - ta cięższa. I mówiłem sobie w duchu: "Jestem małą Magdą i zatuptam to wszystko w 15 godzin, jestem małą Magdą...". Niestety, nie byłem Magdą i nogi pod koniec już nie chciały mnie słuchać. Poza tym w chwili kryzysu wtłaczam sobie myśl, że to będzie trwać wiecznie, że będę biec, aż nie zdechnę, że to stan permanentny. To taki rodzaj transu, dzięki któremu nie masz złudzeń, że już tylko chwila i odpoczniesz, że za chwilę będzie koniec. Cały czas ścigałem się w zasięgu wzroku z innymi zawodnikami. Największą przewagę miałem na punktach żywieniowych i w miejscach, gdzie można było się przebrać, zmienić buty. Wpadałem tam tylko na moment, napychałem kieszenie i wybiegałem. Przez cały bieg nie zmieniłem nawet skarpetek.

fot. Piotr Dymus Ultra-Trail du Mont-Blanc 2011

Miałeś jakieś problemy na trasie? W czasie takiego biegu coś w końcu musi zacząć boleć...

Problemy? Ból? Było tego trochę. Wywróciłem się parę razy na zbiegach. Raz walnąłem czołem w ziemię i odcisnąłem sobie czołówkę. Na początku trasy bolało kolano. Na szczęście tylko przez chwilę. Narobiło mi pietra. Bałem się, że coś sobie uszkodziłem, ale jak skończyło się podejście - kolano ucichło i już nie sprawiało problemów. Bolały uda na zbiegach. Bolały kostki zmuszone do ciągłego korygowania pozycji na nierównościach. Pod koniec już nie trzymały stabilności. Na kilka godzin przed metą czułem, że całe ciało idzie już na oparach paliwa. Że sapię, że nie trzymam dobrze równowagi, potykam się.

Jak często się zatrzymywałeś, ile odpoczywałeś? Spałeś? Ile jadłeś i kiedy?

Starałem się nie zatrzymywać w ogóle. Zaplanowałem, że na cały wyścig mam 10 minut na postoje: na jedzenie, przebieranie i tym podobne. To miał być mój atut. Mam stopy, które nie boją się przemoczenia, nie staję, by założyć kurtkę, tylko robię to w marszu. Jak zapada zmrok, to tylko sięgam do kieszeni plecaka i nawet go nie zdejmuję, by wyciągnąć latarkę. Wodę trzymam w bukłaku o pojemności 1,5 litra, który uzupełniam raz na kilka godzin. Łapię każdy kubek podany przez kibica. Punktów żywieniowych było sporo, więc nie głodowałem. Miałem przy sobie trzy żele energetyczne schowane na czarną godzinę. Najwyraźniej czarne godziny były. Bo żele nie dotarły do mety. Jednak nie pamiętam, kiedy je pochłonąłem.

A co się je podczas takiego biegu?

Jak jesteś zmęczony, to żołądek zachowuje się jak kobieta w ciąży. Raz chce czegoś słodkiego, raz słonego, a po chwili gotów jest to wszystko wyrzucić na zewnątrz. Mój brzuch na szczęście płata mało figli. Ultramaratony to raj dla miłośników słodyczy takich jak ja. Zgarniam hurtowo ciastka, batony, wafelki, wszystko, co wpadnie w rękę. Byle miało kalorie. Wycieńczeni ludzie często poszukują innego smaku i białka czy tłuszczu - stąd na punktach żywieniowych kiełbasy i sery. Ja najlepiej działam na słodyczach. Nie gardzę żelami energetycznymi, ale nie wydają mi się niezbędnym elementem ekwipunku

Kiedy dopadł Cię największy kryzys?

Na 20 km przed metą zaczęła mi szwankować czołówka. Kończyły się baterie. Miałem zapasowe, ale jak idiota - spakowałem stare. Więc zbiegałem z góry po kamienistym szlaku ledwo co widząc. Potykałem się na zmęczonych nogach, wywracałem. Strasznie kląłem. W słabym świetle nie sposób ocenić odległości i wali się stopami po korzeniach, kamieniach. W dodatku z tyłu pojawiły się światła ścigających mnie zawodników. Mocne światła. Dobre baterie! Dwóch mnie minęło jak furmankę. Dopiero na punkcie kontrolnym sięgnąłem po drugą awaryjną miniaturową czołówkę i założyłem na głowę obok tej głównej - zdychającej. Trochę pomogło. Niezła jazda była też na ostatnich kilometrach przed metą. Wydawało się, że jestem już na przedmieściach Chamonix, ale obsługa punku żywieniowego powiedziała, że jeszcze 7 km. I to wcale nie jakaś szosa, tylko szlak idący cały czas góra-dół. Tam już się poddałem. Człapałem. Brakowało motywacji. Znów miałem kłopoty z oceną odległości i potykałem się na kamieniach. Do tego znów pojawiły się z tyłu charty. Jak wyprzedził mnie pierwszy - nie zrobił wrażenia. Drugi też jakoś mnie nie wzruszył. Ale gdy po paru minutach zobaczyłem trzecią czołówkę z tyłu - wściekłem się. To był taki akt rozpaczy. Zacząłem brać wszystkie górki z biegu. Żadnego marszu. Na ostro. W dół leciałem jak kamień. Nagle złapałem bardzo dobrą koncentrację. Nie przeszkadzał mi mrok. Pędziłem i skakałem po głazach jakbym dopiero wystartował. Bardzo nie chciałem, żeby ta lampa z tyłu mnie dogoniła. Po paru minutach tego pędu okazało się, że doganiam swoich "chartów". I przeganiam bez problemów. Byłem jak na skrzydłach. I tak do samego końca poleciałem na euforii.

Od początku piąłeś się do góry w klasyfikacji. Miałeś opracowaną strategię? Jak się rozplanowuje siły na takim dystansie?

Kilka tygodni wcześniej zrobiłem trening na dystansie 105 km. Czułem się po nim dobrze i oszacowałem sobie, że na takim poziomie wysiłku jestem w stanie pociągnąć 170 km w górach. Leciałem "z pamięci", przypominając sobie, jak pracował oddech na treningu, jak czuły się nogi. Starałem się unikać tempa, przy którym zaczyna się głośniej oddychać. Zauważyłem m.in., że powyżej 2200 m n.p.m. już czułem większy wysiłek przy tym samym tempie. Nie znałem swojej pozycji przez większość wyścigu. Wydawało mi się, że jestem gdzieś między 500. a 300. miejscem. Gdy dowiedziałem się, że wspiąłem się do 70. miejsca, szczęka mi opadła. A jak na mecie usłyszałem liczbę 30, oczy miałem jak spodki. Pewnie gdybym usłyszał te dane wcześniej - przestraszyłbym się i zwolnił. Bo swoją kondycję szacowałem najwyżej na końcówkę pierwszej setki. Wiedziałem, że zwycięzca będzie miał czas w okolicach 21 godzin. Na tej podstawie oszacowałem, że na mecie będę gdzieś po 28 godzinach. Na długich biegach tak właśnie rachuję: biorę czas mistrza i mnożę go razy 1,33. Ta liczba wzięła się z porównania wyniku z Maratonu Piasków z tego roku, gdzie zwycięzca kończył etapy po około trzech godzinach, a ja po czterech. Zresztą tak samo wyglądają moje wyniki na płaskim maratonie - W zeszłym roku zwycięzca miał około 2:15 (135 minut), a ja tuż poniżej 3:00 (180 minut).

Co znalazło się w Twoim plecaku? 28 godzin wyścigu to bardzo długo...

Tak, dlatego nie chciałem przez ten czas nieść nic ciężkiego. Spakowałem tylko to, co było wymagane w regulaminie, a więc wodoodporne spodnie (130 gramów), wodoodporną kurtkę (200 gramów), bluzę (280gramów), bandamę, folię ratunkową NRC. Do tego kilka drobiazgów. Jedyną nadprogramową rzeczą była druga para skarpet - na wypadek gdybym miał dużo błota wewnątrz butów i na skarpetach. Błoto łatwo powoduje obtarcia i pęcherze. Większość trasy pokonałem w krótkich spodenkach. Jak robiło się zimno - marzłem, jak gorąco - pociłem się. Na zawodach słowo komfort nie występuje zbyt często. Musisz się pogodzić z tym, że jeśli chcesz być szybki, to nie możesz się obciążać. Nie wziąłem także kijków trekkingowych mocno zalecanych przez organizatorów i używanych przez większość zawodników. Od kilku lat ich nie używam. Nie miałem czasu potrenować z nimi. To element ekwipunku, który może pomóc na podejściach - dać dodatkową siłę, ale źle używany plącze się na zbiegach i tylko irytuje. Zaryzykowałem. I dopiero na ostatnim stromym podejściu pomyślałem: "O! Tu by się przydały kije". Sprzętowo nic bym nie zmieniał.

Jak wyglądał Twój trening przed tym biegiem? Jak się przygotować na taki wysiłek? Ile czasu musiałby poświęcić człowiek, który ma już za sobą pierwszy maraton i chciałby się w przyszłości zmierzyć z takim wyzwaniem?

Jeśli ktoś pobiegł maraton poniżej 4 godzin, może zacząć szykować się na UTMB, ale powinien zarezerwować sobie około 6 miesięcy na przygotowania. Warto spróbować wcześniej startów w biegach na 100 km lub wziąć udział w rajdach przygodowych trwających powyżej 40 godzin. Bo szalenie istotne jest przygotowanie psychiczne i gotowość na brak snu i zimno. To coś, czego nie da się nadrobić zwykłym bieganiem.

Jak długo trwa regeneracja po takim biegu?

Jeszcze nie wiem... To był pierwszy raz. Po 100 km potrzebuję jakichś 5 dni, żeby zacząć delikatnie truchtać. Teraz mam nadzieję, że będzie podobnie. Po powrocie do Warszawy okazało się, że zacząłem tyć. Przybyły mi 3 kg, ale to woda, której mimo wszystko dużo straciłem. Potem nerki zaczynają intensywnie pracować, wydalać nadmiar wody. Ostatecznie się okazało, że w czasie UTMB schudłem kilogram. Teraz jeżdżę na rowerze, porozciągam się. Słucham, co mi mówi przeciążone kolano. Dużo jem i dużo śpię. Za niecałe dwa tygodnie startuję w ultramaratonie w Krynicy. Nie wierzę, żeby mi się udało dojść do pełni sił, ale bieganie po górach jest na tyle fajne, że pojadę!

Dlaczego bierzesz udział w takich morderczych biegach? Przecież to nie ma nic wspólnego ze zdrowiem, a wręcz przeciwnie - przebiegnięcie 170 km to wyniszczający wysiłek dla organizmu.

Bieganie to rodzaj turystyki, tylko szybszej. Ktoś może pomyśleć, że w czasie biegu nie zwracam uwagi na zapierające dech w piersiach widoki. A to nieprawda. Ja po prostu lubię oglądać szybciej to, co turyście chodzącemu po górach zajęłoby ileś tam dni. W bieganiu po górach jest dużo dziecięcych radości. Zbieganie między kamieniami, podziwianie widoków,  to jak zabawa w berka. Przez zdecydowaną większość trasy mam fun.

Dołącz do nas na Facebooku.

Copyright © Agora SA