Piękna, słoneczna ale i bardzo mroźna pogoda, dobrze przygotowana trasa i dramaturgia na finiszu - tak było w minioną niedzielę w Andrzejówce, gdzie odbył się 33. Bieg Gwarków. Była również rekordowa frekwencja - na starcie stanęło 686 biegaczy, i osobisty rekord jednego z biegaczy - Józefa Żuka, który nie odpuścił żadnej z edycji.
Fot. fotomaraton.pl
Największym zainteresowaniem cieszyła się trasa 10-kilometrowa. Dwa podbiegi pod Waligórę (styl dowolny) i Klina (styl klasyczny) w zupełności wystarczały narciarzom. Do najbardziej dramatycznego rozstrzygnięcia doszło jednak na mecie biegu na 20 km. Na czele stawki cały czas łeb w łeb biegła trójka zawodników, na ostatnim okrążeniu do przodu wysforowali się Bogusław Gracz z Jaworzna i Radosław Szwade z Dusznik-Zdroju. Szwade miał już na swoim koncie zwycięstwo w Biegu Gwarków w 2009 roku. Walka była bardzo wyrównana, ale na finiszu na ucieczkę zdecydował się Gracz. Na kilkanaście metrów przed metą, zamiast w bramę mety skręcił... na jeszcze jedną pętlę pod górę! Zanim się zorientował jaki błąd popełnił, to zza jego pleców wybiegł Szwade i minął linię mety jako pierwszy. Gracz ze stratą 6 sekund był drugi i nie mógł długo pogodzić się z tak niefortunnie przegranym biegiem.
Fot. fotomataron.pl
Wśród kobiet najlepiej pobiegła Czeszka Jitka Pesinova - zwyciężczyni ubiegłorocznego Biegu Piastów. Tylko pięciu mężczyzn wyprzedziło ją na tej trudnej trasie. Na tym dystansie nie miała rywalek, które miałyby szansę nawiązać z nią kontakt. Drugą na mecie Alenę Indriskovą wyprzedziła aż o 29 minut!
Podczas gdy najlepsi rywalizowali o podium, reszta uczestników chłonęła atmosferę, zmagała się z podbiegami, cieszyła się piękną, śnieżną zimą. Wałbrzyszanin Józef Żuk jako jedyny ukończył wszystkie biegi. Edward Dudek z Radziechowych koło Żywca 32. razy bieg w terminie, raz zaliczał bieg tydzień po imprezie. Warto to docenić bo mieszka ponad 300 km od Wałbrzycha.
Fot. fotomaraton.pl
Tekst: wroclaw.gazeta.pl
Prawdziwe narty to były, dopiero jak człowiek dorósł. Górnikiem nie byłem, ale jak w 1978 ogłosili Bieg Gwarków, zaraz się zapisałem. No i pociągło człowieka tak, że do dzisiaj biegam. Ten pierwszy bieg? Miałem zwykłe buty, takie jakie kawalerka nosiła do kościoła w latach 50.: kwadratowe, sznurowane, za kostkę. Do tego sweter, lichy dresik i kije z trzonków od mioteł. Wywierciłem dziurki na sznurki wokół ręki, a groty z gwoździa, żeby się na oblodzonej trasie nie ślizgały. Narty "kandahary", zjazdowe, ciężkie, okuwane metalem po bokach: sprężynki i haczyki zapinało się na zjazdach, a odpinało do biegu. Smarowałem je świeczką, smarów wtedy nie znałem. Narty 2,20, a ja 1,65 metra... Rozumie pani, że łatwo nie było, ale parę w nogach miałem. Narty i buty same nie pobiegną, forma jest potrzebna. Tacie za młodu pomagałem w kuźni, w koksowni się narobiłem; ułomek nie jestem.
Na tysiąc zawodników mieściłem się w pierwszej setce. Biegi były kiedyś jak malowanie: jarmark z chorągiewkami, kubeczkami, balony puszczali, kibiców niesamowicie dużo. Górnicy autobusami z całej Polski zjeżdżali, niektórzy na trąbkach wygrywali. Frajda była, że hej. Teraz klapło, bo kopalń już nie ma. Mrozy też już nie te; synowie sobie nawet raz palce w Bsiegu odmrozili. Dawali też proporczyki, książeczki za kolejne zaliczone biegi. Mam już w domu małe muzeum: puchary, odznaki, 430 medali.... Bo ja jeszcze biegam zwykłe maratony, zaliczyłem 188, też za granicą.
Józef Żuk
No, ale narty są najważniejsze. Apetyt rósł - kupiłem sobie ruskie, potem czeskie; teraz mam sześć par bardzo porządnych. Jak jest mało śniegu albo idę na pola, to biorę te gorsze. W domu jestem gościem: zimą ciągle na nartach, dziki podglądam, muflony fotografuję. W sezonie osiem-dziewięć różnych biegów zaliczam; biegam gdzie się da - Czarna Góra, Sowa, Spalona koło Bystrzycy, no i oczywiście Andrzejówka, gdzie mi najbliżej. Kiedyś chodziło mi o wyniki, ambicja w człowieku była. Teraz już nie te lata na rywalizację, ale biegać muszę. Zwykle klasykiem idę, do łyżwy za niski jestem. Zaliczyłem 33 Biegi Piastów i 32 Biegi Gwarków. Jestem jedyny, co pobiegł we wszystkich Gwarkach; inni się wykruszyli w ostatnich latach - niedomagają na zdrowiu, strzyka ich albo zwyczajnie już się nie chce.
Ja bym chory był, jakbym Gwarki opuścił. Koledzy, atmosfera, kurczę, to są przeżycia; to jest nasz, wałbrzyski bieg. Teraz to już honorowo biegam, wpisowego nie płacę i jeszcze dodatkowe puchary dostaję.
Dołącz do nas na Facebooku.