Bieganie - nasza wspólna sprawa. Historie biegaczy spod jednego dachu

Bieganie jest fajne. Pozwala zebrać myśli, wyciszyć się, dać sobie czasem w kość. Ale może być jeszcze fajniejsze, jeśli możemy dzielić swoją pasję z człowiekiem, który zajmuje połowę naszego łóżka i myje zęby tą samą pastą. Oto co mówią ci, którzy biegają i żyją z drugim biegaczem. Kilka historii z okazji 14 lutego.

Przyłączasz się czy idziesz do swojej piaskownicy?

Wracamy do domu po Biegach Górskich w Falenicy, mokre buty ociekają w przedpokoju, mokre ubrania lądują gdzieś koło pralki - później się nimi zajmę. Teraz tylko coś do picia, skubnąć na szybko jakieś węglowodany dla regeneracji i spać. Spać! Mimo, że jest dopiero 13, sobotnie popołudnie. Tego dnia raczej nic sensownego już nie zrobimy, ani ja, ani mój mąż - bo on też dał z siebie wszystko w Falenicy. Nie będzie obiadu, nie będzie sprzątania, może trochę popracujemy, poczytamy o bieganiu. Dopóki sama nie zaczęłam biegać jego pasja stała między nami. Ja chodziłam po jaskiniach, po górach, a on był zawodnikiem rajdów przygodowych. Do kogoś takiego po prostu nie da się przyłączyć! Przecież to niemożliwe, że ja - takie chuchro mogłabym biec np. przez godzinę, albo wbiec pod górę, podczas gdy on brał udział w zawodach, które trwały kilkadziesiąt godzin non-stop, bez snu, biegał na 100 km, a co gorsza - mnóstwo weekendów miał zaplanowanych już na początku roku. Miałam do wyboru - przyłączyć się, albo rzucić ten związek, bo jaki jest sens w tym, żebym ja siedziała ze swoimi znajomymi pod ziemią, wśród stalaktytów, a on w innej części Polski - będzie snuł się po lesie nocą. Przyłączyłam się i odkryłam, że nie tylko mogę biegać, ale i mam z tego mnóstwo radości i własnej satysfakcji. Startuję w zawodach żeby sprawdzić swoje możliwości, żeby pobyć z samą sobą, pomyśleć. I pokonać kolejne bariery - fizyczne i psychiczne, również lęki, na przykład przed byciem samą w lesie, w nocy, w górach, z dala od cywilizacji. Zaczęło się w Beskidzie Żywieckim podczas wycieczki. Pieszej. Zimą. Góry były tym, co nas łączyło. Chciałam sprawdzić jak to jest. I zaczęłam truchtać po płaskim i w dół. Jak się męczyłam, przechodziłam do marszu. I byłam tego dnia szczęśliwa. Już w Warszawie Krzysiek przekonał mnie do wspólnego wyjścia na trening - 15 minut truchtu do górki na Ursynowie, wejście na górę i powrót truchtem. Ja wróciłam do domu, a on sobie jeszcze "dokręcił" w swoim tempie. Wychodziliśmy tak kilka razy, a ukoronowaniem tego okresu był pierwszy bieg na dychę w Lesie Kabackim. - Rany boskie! 10 km! Całe 10 km przebiegłam, a przecież to tak daleko, taki kawał - myślałam. Gdy ktoś mnie dziś poznaje, do głowy by mu nie przyszło, że kiedyś nie lubiłam biegania. Że mówiłam, że "ja nigdy nie będę!". Trudno orzec które z nas wygląda na większego szaleńca. Z bieganiem związana jest moja praca, czas wolny, wielu moich przyjaciół biega, a inni zarażają się od nas. Niektórzy się nawet inspirują tym, że obydwoje biegamy. Lubimy też razem startować. Są biegi, w których sprawdzamy się indywidualnie, ale w innych, zespołowych - po prostu lubimy swoje towarzystwo i mamy podobne ambicje. Ja wiem, że dam z siebie dużo więcej będąc w teamie z Krzyśkiem, a on - wie, że może na mnie liczyć, że nie odpuszczę. I dobrze się razem bawimy. Śpiewamy na zbiegach, mamy różne techniczne rzeczy opanowane w szczegółach. Pojechaliśmy razem na wyścig po Saharze - Marathon Des Sables i przez tydzień biegaliśmy po pustyni, w ubiegłym roku biegliśmy razem 8 maratonów dzień po dniu w Alpach na Gore-tex Transalpine Run. Mój mąż miałby takie doświadczenia dzielić z kim innym? Albo ja - czy mogłabym się tak bardzo cieszyć z medalu, gdybym wypracowała go z kimś innym? Jeśli jedno z nas nie biegnie - drugie kibicuje. Ze mną jest prościej, bo ja biegam półmaraton w tempie takim, jak on swobodne wybieganie. Krzysiek towarzyszył mi na ostatnich kilometrach biegu na 100 km w Krynicy, był ze mną gdy robiłam życiówkę w maratonie w Poznaniu, a ostatnio, gdy był chory - zagrzewał mnie do boju w Biegach Górskich w Falenicy, gdzie walczyłam o 2 miejsce w klasyfikacji generalnej kobiet. Nie mogło się zdarzyć lepiej, że tak dobrze się razem bawimy. Bieganie bardzo pomaga. Magda Ostrowska-Dołęgowska Z Krzyśkiem poznali się na studiach. Magda paliła papierosy i zarzekała się, że nigdy nie będzie biegać. Zaczęła w 2007 roku, dwa lata później porwała się na swój pierwszy bieg na 100 km. Pracuje jako dziennikarz sportowy.

W tym samym kierunku

Z bieganiem jest jak z miłością - najlepiej uprawiać je we dwoje. Chociaż kiedyś się nie zanosiło, ze to będzie wspólna miłość. Co prawda zaczęliśmy razem biegać, ale małżonek miał swoja drugą pasję, dużo bardziej angażującą, więc truchtał ze mną towarzysko. Ja za to szybko zaczęłam poznawać ludzi, zaczęłam się wkręcać i, co ważne, zaczęłam poprawiać wyniki, więc na zawodach docierałam do mety przed mężem. Ale on biegał właściwie tylko na zawodach. I tylko do 10 km. Nie naciskałam, nie namawiałam, ok - on miał swoją pasję, swoich znajomych, ja swoich - biegowych. Trochę nam się te dwa światy rozjeżdżały, ale jakoś sobie to poukładaliśmy. I nagle, pewnego pięknego styczniowego dnia, mój maż oznajmił mi, że się zapisał na półmaraton. Potem na maraton. Zaczął biegać również na co dzień. Coraz częściej ze mną wygrywał, zwłaszcza na krótkich dystansach. Zaczęliśmy mieć grono wspólnych znajomych, wspólne wyjścia, wyjazdy, podobne plany startowe, wspólne tematy do gorących dyskusji. Teraz biegamy razem - chociaż rzadko - razem trenując. Ale dzięki temu możemy się też wspierać - kiedy ja wracam po porannym treningu - czeka na mnie śniadanie. Kiedy mąż biegał wieczorem - starałam się przygotować jakąś kolację. Nie mamy weekendowych konfliktów o to, czy ważniejszy jest start w zawodach, czy zakupy i sprzątanie - staram się zmieścić jedno i drugie w planie dnia. Nie mamy problemu z długimi wybieganiami - coraz częściej robimy je razem, można wtedy pogadać albo wspólnie pozachwycać się tymi samymi widokami (jak to było? Miłość to nie jest patrzenie na siebie, ale patrzenie razem w tym samym kierunku?). A jeżeli ja biegam dłużej, to, zwłaszcza zimą, mogę liczyć, ze po powrocie w domu dostanę gorącą herbatę czy co tam mi się zamarzy do picia. Nie mamy też sporów o nowe buty do biegania i o bałagan w strefie butów. Ani o wieczory spędzane na hali czy zajęciach dodatkowych. Sprawdziliśmy się też na maratonach - ja biegłam jako suport, kiedy mąż debiutował na królewskim dystansie. Tomek osłaniał mnie przed wiatrem przez ostatnie 15 (!) km podczas maratonu warszawskiego. Jeżeli nie biegniemy razem - jesteśmy swoimi najlepszymi kibicami. A że czasami rywalizujemy? Że na zawodach każde biegnie osobno i że się ścigamy do samej mety (czasami dosłownie) - i wtedy nie ma taryfy ulgowej? No cóż, to jest sport. Ale też na trasie i coraz częściej poza nią - rozumiemy się prawie bez słów. Anna Pawłowska-Pojawa Biega od lat, prowadzi bloga aniabiega.blox.pl, pisze felietony w Runner's World. Organizuje "Niedzielne wspólne wybiegania z Anią". Z wykształcenia, zawodu i zamiłowania - specjalistka od komunikowania.

Dużo rozmawiamy o bieganiu

Sport traktujemy jako zabawę i sposób na życie razem. Jeździmy w góry i tam biegamy razem. Kibicowanie, motywowanie się wzajemnie to podstawa, trening jest raczej na drugim planie. Ja kibicuję Izie i ona mi, wymiennie. Sporo w domu rozmawiamy o treningach. Co poprawić w planie i jak maksymalizować jego efekty, jak się regenerować... O startach - gdzie i kiedy warto... Rozmawiamy o sportowym spędzaniu czasu. Mamy różne cele, ale podobne treningi. Jedne ja robię mocniej (bo pasuje do celu) czasami Iza robi mocniejszy (ponieważ lepiej pasuje do jej profilu). Marek Burzyński Marek i Iza mieszkają w Krakowie, gdy tylko mają okazję - jadą pobiegać w Gorce. Góry są ich żywiołem. Marek startuje w rajdach przygodowych, Iza spełnia się w biegach ultra i maratonach górskich.

Osobno ale obydwoje

Magda zaczęła biegać, bo biegałem ja i w pracy mają ostrą promocję biegania - mają w sumie co najmniej trzy zespoły ekidenowe, firma im sponsoruje odzież, starty. Bieganie otaczało ją zewsząd. Ale nigdy nie biegaliśmy razem na treningu. Ja trochę w bieganiu pielęgnuję swój egoizm. To jest mój czas, a z dwójką dzieciaków cieżko się wyprawić razem na bieganie. Ale marzy mi się przynajmniej raz w tygodniu w niedzielę, że wybieramy się całą rodziną - Magda i ja biegniemy, córka - Ula na rowerze, a syn - Filip w joggerze, którego planuję kupić. Magda zaraziła się bieganiem w naturalny sposób, ja nic nie musiałem robić. Widząc mnie, swoich przyjaciół doszła do wniosku, że może to bieganie, to jest fajna zabawa. Poza tym łatwo podłapała klimat organizowanych biegów. Lubi imprezy masowe i podobało jej się jak jest na biegach - bezinteresowny doping, wspólny cel, zabawa przede wszystkim. Jest raczej niedzielną biegaczką, ale ma potencjał, bo bez treningów zrobiła 5 km w 28 minut. Ma tylko problem z motywacją do treningów. Marcin Kozera Dziennikarz sportowy, maratończyk. Prowadził Polskabiega.pl.

Dorota Piskor, Michał Hurkacz po swoim maratońskim debiucie w Warszawie 2011Dorota Piskor, Michał Hurkacz po swoim maratońskim debiucie w Warszawie 2011 Fot. Anna Piskor Fot. Anna Piskor

Mój narzeczony to turbo mistrz

Zaczęliśmy biegać razem, chyba dlatego, że to był pretekst żeby spędzać ze sobą więcej czasu, a w całym wirze, jaki wtedy wokół nas panował, bardzo nam tego brakowało. Biegaliśmy razem, bo się nawzajem napędzaliśmy i motywowaliśmy. To ważne, żeby mieć wspólny cel jak się razem zamierza spędzić całe życie. A bieganie to taka rzecz, w której (o ile trenuje się regularnie) szybko widać postępy i łatwo je zmierzyć, więc też jest dużo okazji do tego, żeby się razem z nich cieszyć. Bardzo lubię z nim biegać. Najbardziej kiedy wychodzi to spontanicznie. Ale w zawodach wolę startować sama (chociaż Michał bardzo chciałby zawsze mi towarzyszyć). A Michała wynikami się strasznie jaram! To jest dla mnie turbo mistrz i wiem, że ma wielki potencjał, tylko nie trenuje pod to, żeby osiągać konkretne wyniki. Ostatnio pobiegł dychę w 40 minut, mimo że warunki nie były sprzyjające na życiówki. Jestem z niego taka dumna! To jest nawet urocze... On sobie spokojnie dobiega, odbiera medal, oddaje czipa, zgarnia picie, spokojnie wraca i zgarnia mnie gdzieś na trasie. A teraz wymyśliłam, że wystartujemy w Chudym Wawrzyńcu na 50 km w Beskidzie Żywieckim. Zdecydowałam się po to, żeby sobie rzucić wyzwanie. Zobaczyć, czy drzemią jeszcze we mnie jakieś resztki systematyczności. Michała nie trzeba było namawiać, jestem pewna, że da radę. Biec chcemy osobno. Mi to dobrze robi jak biegnę sama. Ale zobaczymy jak to będzie, bo jak startowaliśmy w połówce w Toruniu, to też miałam biec sama i zatrzymał się chyba na 15 km i poczekał na mnie, bo się bał, że wymiękłam. O bieganiu za dużo nie rozmawiamy. Chociaż interesuje nas oboje i jest nieodłącznym elementem naszych rozmów ze względu na moją pracę, ale to raczej nie dominuje naszego życia. Teraz jesteśmy w fazie ślubnych kiecek i kafelków do nowego mieszkania. Dorota Piskor Zaczęła biegać gdy podjęła pracę w miesięczniku "Bieganie", zdecydowała się przygotować do maratonu, a Michał uznał to za dobrą okazję na wspólne wyzwanie. "Pierwszą damą" wśród pasji Michała jest piłka nożna. Spotyka się regularnie z kolegami żeby pokopać piłkę .

Dla własnej przyjemności, a na dodatek razem

Nigdy nie byliśmy biegaczami. Pływaliśmy i jeździliśmy na rowerze. Bieganie było zawsze za karę. Zaczęliśmy biegać wiosną 2012 po powrocie z Himalajów. Po wysokogórskich spacerach mieliśmy na tyle dobrą wydolność, że przebiegnięcie 10 km nie powodowało u nas żadnego zmęczenia czy zadyszki, gorzej było z mięśniami. Samym bieganiem zarazili nas znajomi, zwłaszcza kiedy patrzyliśmy na ich coraz większe postępy. Motywujemy się wzajemnie. Kiedy na zewnątrz zimno, pada, wiatr - zawsze przynajmniej jedno z nas ma ochotę biegać, a drugie z czystej zazdrości, także musi pobiec. Oczywiście więcej zapału ma Paulina. To ona skupuje buty na różne okazje pogodowo-terenowe, ogląda godzinami zegareczki z GPSem w Internecie oraz wyszukuje plany treningowe. Kiedy biegliśmy nasz pierwszy maraton, tylko dlatego udało mi się dobiec do mety po miałem świadomość, że gdzieś tam z tyłu kilka kilometrów za mną biegnie Paulina, która z pewnością nie zrezygnuje z biegu, dobiegnie do końca i moja męska duma będzie musiała do następnego maratonu siedzieć stłamszona pod stołem. Zwykle trenujemy razem, choć mamy inne tempo, ale przecież nic nie przeszkadza na siebie czasem zaczekać, na treningach rekordów nie pobijamy ;) Jedyny czas kiedy nie trenujemy razem, to moje kontuzje - żona do tej pory była niezniszczalna, jak radziecka astronautka. Wspólne treningi to czas, w którym po dniu spędzonym osobno - w pracy, możemy zrobić coś dla własnej przyjemności, a na dodatek razem. Bardzo często rozmawiamy o bieganiu. Sport to jedno z naszych wspólnych hobby, obok podróżowania i gotowania. Oczywiście nasze cele są zróżnicowane, ja biegam odrobinę szybciej i zwykle nie jestem konsekwentny w dążeniu do jakiegoś celu. Paulina jest tą, która planuje i określa sposób osiągnięcia celu. Kiedy widzę, że mnie przegania, zaczynam się martwić i też się biorę za siebie. Taka partnerska rywalizacja... ;) Ona w tym roku zaplanowała, że przebiegnie pierwszy ultramaraton, a ja no cóż... też będę musiał?! Tomek Ożarowski Paulina i Tomek są razem od 12 lat. Zjeździli kawał świata, wykończyli niejeden plecak, śpiwór, zdarli niejedne buty. Mają dom w Puszczy Kampinoskiej, chociaż to w jak wyjątkowym miejscu mieszkają zaczęli doceniać dopiero biegając i przemierzając leśne ścieżki na rowerze. Tomek jest architektem, Paulina urzędnikiem administracji publicznej. W 2011 roku przebiegli swój pierwszy maraton.

Szukasz sposobu żeby zachęcić swoją dziewczynę czy chłopaka do biegania? Przeczytaj.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.