Niepełnosprawny maratończyk: "Zasuwam po 20 km. Mama pomaga się ubrać, zakłada buty, a dalej już tylko ja i moja trasa" [WIDEO]

Muszę być przykładem dla innych zdrowych i niepełnosprawnych ludzi, że warto uprawiać sport. Dopóki jakaś choroba mnie nie złamie, będę biegać - mówi Zbigniew Stefaniak, niepełnosprawny maratończyk z Gąsiorowa spod Łęczycy, bohater 9. PZU Półmaratonu Warszawskiego.

Biegowe ciekawostki, porady i newsy. Śled ź nas na Facebooku i Twitterze  @PolskaBiega

Pierwszy przybiega faworyt - Victor Kipchirchir . Rywale są bez szans. Na 15. km Kenijczyk włącza turbodoładowanie i gna do mety. Za zwiedzanie stolicy w tempie poniżej trzech minut na kilometr zgarnia 15 tysięcy zł i ustanawia rekord trasy (1:00:48).

Na przeciwległym biegunie ogromnej - ponad 11-tysięcznej masy biegaczy - o "życiówkę" i coś więcej, walczy 40-letni Zbigniew Stefaniak, biegacz na kulach, który urodził się z dziecięcym porażeniem mózgowym. Nie chodził do dziewiątego roku życia.

Dystans 21 km 97 m pokonuje w czasie trzech godzin 57 minut i 24 sekund. Na ostatnich kilometrach dołączają do niego wolontariusze. To najszybciej pokonany półmaraton w jego karierze. Zajmuje ostatnie miejsce, ale jest szczęśliwy. Dzięki heroicznej postawie, zostaje największym bohaterem imprezy i wyprzedza pod tym względem samego zwycięzcę - Kipchirchira.

"Najlepsza forma mojego życia"

W sieci furorę robi zdjęcie samotnego pana Zbigniewa na trasie. Widać na nim, jak eskortuje go karetka, a za nim jedzie samochód z napisem "ostatni zawodnik". Na forach aż kipi od pozytywnej energii i komentarzy w stylu: "Gigant. Piękne!", "SZACUN!", "Mistrz!", "Wstyd marudzić, że mi się nie chce!".

W Warszawie pan Zbigniew przebywa na koszt PZU, głównego sponsora imprezy. Po ukończonym półmaratonie zamiast się regenerować, wsiada na wózek i przez kilkanaście godzin szuka sponsora, objeżdżając warszawskie firmy. Na koniec dnia jedzie nawet do Sejmu, ale nie ma przepustki, więc wraca do hotelu.

Z panem Zbigniewem spotykam się w warszawskim hotelu Ibis. Uśmiechnięty od ucha do ucha podjeżdża na wózku. Ubrany jest w koszulkę reprezentacji Polski z napisem "Najlepsza forma mojego życia". Na szyi medal półmaratonu i saszetka z dokumentami. W niej m.in. odpis komisji lekarskiej do spraw inwalidztwa i zatrudnienia.

"W wyniku rozpatrzenia sprawy Pana Zbigniewa Stefaniaka urodzonego 14.01.1974 zam. w Gąsiorowie [koło Łęczycy - przyp. red] w oparciu o obowiązujące przepisy postanawia, że Pan spełnia warunki niezbędne do uzyskania świadczenia rehabilitacyjnego i zalicza Pana do pierwszej grupy inwalidów z ogólnego stanu zdrowia (...). Wskazania do zatrudnienia: żadna praca. Przeciwwskazania do zatrudnienia: każda praca. Uzasadnienie orzeczenia: Wymaga opieki osób drugich."

Co drugi dzień zasuwam po 20 km!

Jak się pan czuje? Ręce bolą po półmaratonie? - pytam.

- Fantastycznie! Nic mnie nie boli. Dłonie tylko lekko poharatałem, ale to normalne - pokazuje popękane pęcherze. - Ludzie mi gratulują. Mówią, że widzieli mnie w telewizji i na Facebooku . Miło. Jak jeżdżę po firmach, to też jestem serdecznie witany, ale nie wszędzie. Czasami jestem niemile widziany i mnie wypraszają. A ja nie proszę o wiele. Jedynie o niewielką pomoc. Chcę dalej trenować i startować w biegach. To całe moje życie.

Z czego pan żyje?

- Z renty socjalnej. Ale takiej, żebym chyba z domu nie wychodził. 670 zł razem z zasiłkiem opiekuńczym. Mieszkam z rodzicami, oni też są na rencie - opowiada. - Przed półmaratonem warszawskim napisałem pismo do PZU z prośbą o wsparcie m.in. zakup butów. Zarząd się zgodził. Przyjechałem i wystartowałem. Dziękuję tym dobrym ludziom z całego serca. Pomaga mi też wolontariuszka z Łęczycy. Ona napisała podanie. Ja komputera nie obsługuję. Nie potrafię.

Z panem Zbigniewem rozmawia się płynnie. Tłumaczy, że to efekt długoletniej pracy z logopedą. - Mam wiele ograniczeń, ale nie poddaję się! Ja proszę pana, cieszę się życiem. Ludzie są zdrowi i narzekają, że im źle. A co my, niepełnosprawni mamy powiedzieć? Walczymy z codziennymi problemami, wkładając w to często ogromny wysiłek. I też kochamy sport. Cieszymy się, kiedy ktoś nas czasem zauważy i pomoże - mówi.

Długo pan się przygotowywał do półmaratonu?

- Proszę pana, ja co drugi dzień zasuwam po 20 km...

Jak to?

- Normalnie. Mama pomaga się ubrać, zakłada buty, a dalej już tylko ja i moja trasa. Jak się przewrócę, to ktoś mi zawsze pomoże wstać. W lutym, jak była ta "szklanka" na drodze, wywaliłem się i leżałem chyba z pół godziny. Samochody przejeżdżały, ale nikt się nie zatrzymał. Dopiero sąsiad podjechał i mnie podniósł. Nie boję się tych upadków - uśmiecha się.

Jak pan to wytrzymuje?

- Daję radę. Choruję też na astmę oskrzelową. Ale na to się nie umiera. Jestem w kontakcie z Zespołem Opieki Zdrowotnej w Łęczycy. Co roku będzie mi robił badania całego organizmu. Poza tym biegam w każdych warunkach. Nieważne, czy leje, wieje, trening musi być wykonany.

Rodzice martwią się o pana?

- Już przywykli do tego. Są dumni ze mnie. Mówili, że widzieli mnie w "Teleexpressie". Wie pan, oni cieszą się, że mam motywację i pasję. Lubią to moje bieganie.

Zbigniew Stefaniak. Fot. Damian Bąbol

Mi choroba nie przeszkadza

11-letni Zbyszek wyjeżdża do Szkoły Podstawowej dla dzieci niepełnosprawnych w Policach. Tam spotyka Janusza Chmielewskiego, wychowawcę internatu i instruktora lekkiej atletyki, m.in. pierwszego trenera Marcina Lewandowskiego, jednego z najlepszych polskich średniodystansowców. To on zaszczepia w chłopaku miłość do sportu. - Na początku kiepsko chodził o kulach. Mówił, że w domu poruszał się tylko na kolanach. Nie głaskałem się z nim, podobnie jak z innymi podopiecznymi w ośrodku. Chciałem - oczywiście w miarę możliwości - żeby do wszystkiego doszedł sam. Po trzech latach uczenia się podstawowych czynności, namówiłem go, aby spróbował sił w bieganiu na kulach. I od razu się w to wkręcił. W rok zrobił ogromne postępy. To niesamowicie uczciwy facet. Nie musiałem go kontrolować. Mówiłem mu tylko, jaki ma wykonać trening, a on wszystko realizował od "A do Z", bez względu na pogodę - opowiada Chmielewski. - Później przeniósł się do zawodówki w Tarnowskich Górach. Tam jednak chcieli z niego zrobić ciężarowca, a on przecież uwielbiał bieganie. Trochę też mu tam dokuczali. Ostatecznie zrezygnował z tej szkoły i wrócił do swojego Gąsiorowa. Często się kontaktujemy. Dzwonimy do siebie przynajmniej raz w miesiącu.

Pan Zbigniew: - Ludzie na wsi pukali się w czoło, kiedy wychodziłem na trening. Dziwili się, że śnieg sypie, a ja biegam. Teraz to się trochę uspokoiło, ale i tak swoje gadają. W ogóle ludzie myślą, że ja mam z tego jakąś kasę. Nie zdają sobie sprawy, ile ja się muszę naprodukować, żeby coś osiągnąć, ale nie narzekam. Choroba mi nie przeszkadza. Jestem jaki jestem i dobrze się z tym czuję.

W mieszkaniu Pana Zbigniewa półki aż się uginają od pucharów. Ma prawie 300 statuetek, medali i dyplomów. Wiele tych trofeów przywiózł z zagranicznych startów. Występował m.in. w Rzymie, Amsterdamie, Kopenhadze, Ostrawie i Pekinie. - Pomogli mi sponsorzy. Przez dwa lata byłem też zatrudniony w jednej firmie, na wszystko mi starczało. Wziąłem też kredyt i spłaciłem. Dzięki temu zobaczyłem trochę świata - tłumaczy.

 

Psychę mam mocną

A co lekarze mówią o pana bieganiu? - pytam.

- Dawniej jeden ortopeda zabronił mi. Powiedział, że przez to niszczę zdrowie. Wyszedłem z gabinetu i się popłakałem. Później sobie pomyślałem, że co ten stary dziadek może wiedzieć. Teraz, kiedy odwiedzam lekarzy, to mi gratulują, dodają otuchy. Oczywiście mówią też, żebym nie przesadzał i trochę się oszczędzał, ale muszę być przykładem dla innych zdrowych i niepełnosprawnych ludzi, że warto uprawiać sport. Dopóki jakaś choroba mnie nie złamie, będę biegać. Bez mojego uporu nic bym nie osiągnął, taka prawda - odpowiada.

Podczas naszej rozmowy do pana Zbigniewa z dobrą wiadomością dzwoni Janusz Bukowski, prezes Stowarzyszenia Dać Siebie Innym i organizator corocznej imprezy charytatywnej "Wybiegaj sprawność" . - Ze Zbyszkiem znamy się od wielu lat, ale on zawsze mówi do mnie na "pan". Skromny aż do bólu. To dla mnie megabohater, fantastyczny człowiek. Ten jego samotny bieg w półmaratonie to był krzyk, manifest do całego świata, że nie ma rzeczy niemożliwych. Zbyszek jest członkiem naszego stowarzyszenia i powiedziałem mu, że nie musi się już martwić o pieniądze na starty w zawodach. Wszystko mu zapewnimy. Kupimy dla niego też nowe kule i wózek aktywny ze specjalnego aluminium. Nie jest tani, ale go dostanie. Chciałbym, żeby na nim też trenował, bo obawiam się o jego ręce. Mogą w końcu nie wytrzymać...

Co na to pan Zbigniew? - Dziękuję! Teraz będę się starać jeszcze bardziej - mówi wyraźnie wzruszony.

Skąd pan czerpię tę motywację?

-  Ja mam psychę mocną. Jak bym miał zjechaną, to byłoby ze mną źle, może bym się stoczył. Wiadomo, dziś każdy ma jakieś problemy. Jedni są na wozie, drudzy pod. Ważne, by robić to, co się kocha. I nigdy rezygnować z marzeń.

A o czym pan właściwie marzy?

- O dziewczynie, która by mnie zrozumiała i pokochała. Żeby nie wstydziła się mojej niepełnosprawności. Chciałbym też nie martwić się o pieniądze, aby dalej biegać. Bo to dla mnie wszystko. Wtedy się nie załamuje nie martwię, co będzie jutro.

Autor: Damian Bąbol

Podyskutuj z nami na  FORUM!

Copyright © Agora SA