Generał Roman Polko: Maraton w 3:30? Dałbyś radę w GROM-ie

- Powiem tak. Ludzie, którzy biegają maraton na poziomie 3:30, fizycznie poradziliby sobie z selekcją do jednostki specjalnej - mówi generał Roman Polko. - Jednak kandydat do jednostki specjalnej musi być nie tylko świetny fizycznie. Fizyczność to 1/3. Młodzi ludzie marzący o służbie często zapominają o dwóch pozostałych częściach - dodaje były dowódca GROM-u, zapalony biegacz, który w ramach Misji Semper Fi w październiku pobiegnie w Marine Corps Marathon. Wszystko po to, żeby pomóc dzieciom polskich żołnierzy poległych na misjach stabilizacyjnych.

Paweł Jeleniewski: Skąd biegowe hobby?

Generał Roman Polko: Bieganiem zaraził mnie człowiek z pasją Jarek Szota, brat Wojtka Szoty, który z resztą organizuje biegi.

Kiedyś wracałem z Jarkiem samochodem - był kierowcą w GROM-ie. Wyjechaliśmy wcześniej, bo chciał wystartować w Maratonie Warszawskim . Całą drogę opowiadał, jak bardzo się cieszy i jaka to frajda.

Biegał Pan podczas misji?

Tamto bieganie z tym, co mi zaszczepił Szota, to było jak skok cywilizacyjny. Wiadomo, że w wojsku się biega, żeby zaliczyć 3 km. Różnie to wygląda. Ja akurat biegałem całkiem nieźle, bo z moją grupą specjalną wygrałem zawody biegowe dla grup specjalnych pod koniec lat 80-tych.

Biegałem podczas misji w Jugosławii. To był 1992 rok. Organizowałem biegi z miejscowości, gdzie stacjonowaliśmy do drugiej miejscowości oddalonej o około 10 km.

Pamiętam, że podczas jednych z zawodów dobiegłem do checkpointu i okazało się, że grupę prowadzącą bieg zatrzymali na posterunku Serbowie. To było 3 kilometry przed metą. Biegłem i już z daleka krzyczałem: "otwierać, otwierać!". Jak tylko mnie poznali, otworzyli szlaban. Dzięki temu wysforowałem się na czoło.

Innym razem biegałem sam. To jednak była strefa niebezpieczna. Dochodziło do wymiany ognia, kilku Bośniaków zabito. Puszczałem więc przed sobą samochód, żeby mnie asekurował. Kierowca jechał samochodem ciężarowym marki STAR. Kazałem mu odjeżdżać na dwa kilometry w przód i na mnie czekać. Nie chciałem, żeby mi smrodził.

Kiedy tak biegłem, usłyszałem, że goni mnie sfora bezpańskich psów. Te wygłodniałe zwierzęta są zdziczałe i zachowują się jak wilcza wataha. Dostałem takiego "speeda", że dogoniłem samochód i wskoczyłem na pakę. Ależ kierowca był zdziwiony [śmiech].

W Kosowie natomiast biegałem w granicach obozowiska. Zachęcałem też żołnierzy, żeby biegali i uczyli się języka angielskiego. Ja podczas biegania nagrywałem na dyktafon złote myśli na odprawę na następny dzień. To była świetna metodologia pracy. Potem przesłuchując nagranie, wybierałem co ciekawsze i wykorzystywałem je rano.

Powiedział Pan kiedyś, że biega tak, jak czuje. Którą część treningu biegowego lubi Pan najbardziej? Podbiegi, wybiegania, tempówki?

Każdy amatorski biegacz taki jak ja przechodzi swoistą ewolucję. Najpierw biegałem, żeby poznać organizm, a potem, żeby być szczerym przeszedłem na rozpisany plan treningowy. Konsultowałem go z Darkiem Sidorem i Jerzym Skarżyńskim.

Potem wróciłem do tego, żeby wykorzystywać każdą wolną chwilę na bieganie. Co lubię? Lubię przede wszystkim długie bieganie po fajnym terenie. Dużo podróżuję i gdziekolwiek jadę, biorę ze sobą koszulkę, spodenki i buty. Biegam po lesie, biegam dookoła jeziora. Jeśli czuję się dobrze, to przycisnę pod górkę, będę się wspinał.

Którą część treningu najbardziej lubię? Przede wszystkim ten moment wyjścia i oderwania się od rzeczywistości. Ten odpoczynek od pracy intelektualnej.

Lubię długie dystanse - ultra. Są straszne tylko z nazwy. Przecież nikt nie biega przez 12 godzin. To bardziej marszobieg. Nawet najlepsi nie pędzą pod górę. Organizm by tego nie wytrzymał.

Lubię też biegi, które nazywam błotnymi - Bieg Katorżnika, Runmmagedon, Pogrom Wichra. Ten ostatni organizuje były żołnierz GROM-u. Rok temu bieg był "lajtowy". Z takim nastawieniem też przyjechałem na tegoroczną edycję, a było niesamowicie ostro i trzy razy trudniej.

W tym roku złapałem bakcyla triathlonowego. Przygotowuję się do Ironmana. Każdy biegacz urozmaica sobie życie. Mnie przyciągnął triathlon.

Pierwszy triathlon już Pan zaliczył?

Tak, zaliczyłem. Już wiem, jak to jest dostać "z buta" w twarz od kogoś, kto płynie żabką [śmiech]. Dzięki temu wiem, że pływanie na basenie to zupełnie inna rzecz. Teraz wybieram sobie na pływalni takie tory, gdzie jest dużo ludzi. Można poćwiczyć triathlonową przepychankę [śmiech].

Pierwszy triathlon pojechałem rowerem górskim. Potem na zdjęciu zauważyłem, jak zabawnie wyglądam ja niemalże wyprostowany przy innych zawodnikach "wyłożonych" na rowerach szosowych.

Teraz na Śląsku, gdzie mieszkam triathlon rośnie w siłę. Do tej pory organizowane były imprezy na krótkich dystansach. W przyszłym roku ma już pojawić się pierwsza połówka.

Tak na marginesie trening triathlonowy jest super. Rower, pływanie, bieganie. Wszechstronność po prostu. W bieganiu oczywiście mam najlepsze wyniki.

Czy te biegi błotne mają coś wspólnego ze szkoleniem na żołnierza GROM i osławionym obozem w Bieszczadach?

Pogrom Wichra czy Bieg Katorżnika są nawet trudniejsze pod względem wysiłku fizycznego. W tegorocznej edycji tego pierwszego biegu była do pokonania 60 metrowa wąska rura. To było trudniejsze niż test na klaustrofobię przeprowadzany podczas selekcji do GROM-u.

Na tym słynnym obozie bardziej działamy na psychikę, bo kandydat do jednostki specjalnej musi być świetny fizycznie, mocny psychicznie i o czym wielu ludzi zapomina, mocny intelektualnie. Fizyczność to 1/3. Młodzi ludzie marzący o służbie często zapominają o dwóch pozostałych częściach.

TEST BUTÓW Z MINIMALNĄ AMORTYZACJĄ

Mówiąc o osobie mocnej intelektualnie, mam na myśli kogoś, kto może pochwalić się odpowiednimi predyspozycjami. Świetnie zna język arabski, jest świetnym informatykiem, finansistą, itd. Na podstawie tego się selekcjonuje ludzi.

Powiem tak. Ludzie, którzy biegają maraton na poziomie 3:30 , fizycznie bez problemu poradziliby sobie z selekcją do jednostki specjalnej.

Dobrym sposobem, aby dostać się do jednostek specjalnych są starty w biegach jak Katorżnik czy Pogrom Wichra. Tam siłą rzeczy spotyka się komandosów i oprócz tego, że razem przechodzi się przez ten test sprawnościowy, można też porozmawiać i dowiedzieć się, czego można oczekiwać w służbie.

Ile ma Pan maratonów na koncie?

Maratonów pod 40.

Życiówka?

Coś koło 3:27 osiągnięte w Maratonie Warszawskim . Kilka razy pobiegłem w granicach 3:30. Mógłbym pewnie jeszcze wynik wyśrubować, ale bieganie maratonów traktuję teraz bardziej jako turystykę biegową. Szukając miejsca podróży, wybieramy z żoną takie, gdzie akurat ma odbyć się bieg. Zostajemy kilka dni, zwiedzamy. Startuję i wracamy. Byliśmy tak między innymi w Rzymie, Paryżu, Dublinie, Jeruzalem. Wybieram się teraz do Amsterdamu, a potem wyjeżdżam do Waszyngtonu na Marine Corps Marathon.

Wyjazd do na maraton do Waszyngtonu odbywa się w ramach szczytnej idei pomocy dzieciom polskich żołnierzy poległych na misjach stabilizacyjnych. Skąd ten pomysł?

W ubiegłym roku brałem udział w akcji organizowanej przez amerykańskich Rangersów - "Run Ranger Run" . Każdy z uczestników miał przebiec 200 kilometrów w ciągu miesiąca. Pieniądze zbierano dla inwalidów wojennych.

Później zostałem zaproszony do amerykańskiej Częstochowy przez Stowarzyszenie Weteranów Armii Polskiej w Ameryce (SWAP) na święto Wojska Polskiego. Spotkałem się z weteranami Błękitnej Armii Hallera. Lecąc do USA, szukałem biegów, w których można by wystartować. Niestety nic nie znalazłem w tym czasie, ale dowiedziałem się o Marine Corps Marathon. Ta impreza jest dla mnie bardziej pasjonująca niż maraton nowojorski lub maraton w Bostonie , bo można powiedzieć, że to bieg branżowy.

Tak się złożyło, że odezwał się do mnie wówczas Piotr Pogon i zaproponował, żeby wystartować w szlachetnym celu. Takie bieganie nie jest mi obce. Klub biegowy "META Lubliniec" zorganizowany przy jednostce komandosów, do którego należę, pomaga fundacji "Cisi i skuteczni".

Większość biegów organizowanych przez METĘ to forma pomocy. Zawsze towarzyszy im zbiórka pieniędzy, zapraszani są rodzice i rodziny poległych. Zdążyli oni związać się z klubem. Ten aspekt budowania więzi jest równie ważny jak pomoc finansowa.

To samo robi fundacja "Dorastaj z nami", która wpadła na pomysł akcji Semper Fi (przyp. red. reprezentacja Polski, której członkiem jest generał Roman Polko, wystartuje w Waszyngtonie, aby zbierać pieniądze dla dzieci poległych polskich żołnierzy). Ta idea bardzo mi się spodobała.

Spotkałem się kilkukrotnie z taką jednorazową pomocą. Ktoś coś kupi i można odfajkować. "Dorastaj z nami" zdecydowała się na coś najtrudniejszego, mianowicie pomoc systemową. Udało im się pozyskać mnóstwo sponsorów. Z pieniędzy tych ufundują stypendia dla dzieci poległych w Iraku i Afganistanie Pomoc potrwa aż do ukończeni studiów przez podopiecznych fundacji.

Akcja jak w USA.

Amerykanie tę kwestię mają uregulowaną systemowo. U nas tego nie ma. Nie chcę odbierać chwały tym, którzy coś robią, żeby sytuację poprawić, ale do amerykańskich standardów jest nam naprawdę bardzo daleko. Mnóstwo rodzin - porządnych i wspaniałych ludzi, którzy nie mają siły przebicia, tej pomocy nie dostaje.

Sam byłem świadkiem tak bolesnego doświadczenia, kiedy zginął mój przyjaciel, z którym służyłem w Kosowie. Na początku jego rodzina mogła liczyć na pomoc, kolegę awansowano pośmiertnie, nagrodzono medalem. Później usunęli się w cień.

Leży mi na sercu, żeby pomoc rodzinom była pomocą długofalowa i systemowa.

Jakie mają Państwo plany na po maratonie?

Pochodzimy z różnych środowisk. Semper Fi to zespół ludzi nietuzinkowych i proszę być pewnym, że będzie o nas głośno. W Waszyngtonie biegniemy dlatego, żeby pokazać naszym partnerom, że zawsze mogli na nas liczyć. Chcemy przypomnieć o tym, pokazać polskie barwy.

Poza tym w USA jest dużo Polonii i tym biegiem chcielibyśmy też dotrzeć do nich.

Finałem będzie start w Biegu Niepodległości w Warszawie , po którym zostaną wręczone przez prezydenta RP Bronisława Komorowskiego stypendia. Nie będzie to jednak koniec akcji, a raczej jej tegoroczny moment kulminacyjny. Każdy z nas ma poczucie odpowiedzialności za sprawę i będziemy kontynuować działania.

Czy zdarzaj się Panu kryzysy na trasie biegu?

Ja kryzysy przewiduję. Wiem z doświadczenia, że jeśli nie wybiega się odpowiedniego dystansu, to kryzys się pojawi. Jestem przygotowany, że na 25 kilometrze dopadnie mnie zmęczenie.

To nie kryzysów najbardziej się obawiam podczas biegania a kontuzji. Tego niestety czasem nie da się pokonać. Z myśleniem, że coś mnie boli i sobie nie poradzę, wygrać można zawsze.

Misja Semper Fi

To biegowe komando, które realizując swoją pasję biegową, pomaga dzieciom polskich żołnierzy poległych na misji w Iraku i Afganistanie. Oto pluton Semper Fi, który 26 października wystartuje w waszyngtońskim Marine Corps Marathon.

Należą do niego generał Roman Polko - były dowódca jednostki GROM, Bogdan Bednarz - ratownik GOPR, który wyprowadza niepełnosprawnych powyżej 6000 m n.p.m, Piotr Pogon - fundraiser, triathlonista Ironman i maratończyk bez płuca, Ryszard Tyc- biznesmen, ultramaratończyk trenujący medytacyjnie i Krzysztof Michalski - były Prezes Agencji Mienia Wojskowego,  laureat "Buzdygana" nagrody przyznawanej osobom zasłużonym dla wojskowości.

Panowie wystartują 29 października w słynnym Marine Corps Marathon organizowanym przez Korpus Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych. Mottem przyświecającym tej słynnej jednostce wojskowej od zawsze jest łacińska sentencja Semper Fidelis (tłum. Zawsze Wierni). Marine Corps Marathon to trzeci największy maraton w USA.

Materiały partnerów

zobacz ciekawy sprzęt i buty do biegania

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.