Po zawale nie mógł przebiec 200 m. Dziś biega półmaratony. Niezwykła przemiana 67-letniego Tadeusza Szewczyka

Robią mi koronografię. Widzę wszystko na monitorze. Okazuje się, że jedna z tętnic wieńcowych jest niedrożna. Powstał zakrzep. Zostaję na oddziale. Gdyby nie czujność żony i lekarzy, to... - tak zaczyna się historia Tadeusza Szewczyka, łódzkiego biegacza, który zaczął regularnie biegać po zawale serca.

Nazywam się Tadeusz Szewczyk . Mieszkam w Łodzi. Mam 67 lat. Biegam od pięciu. Przebiegnięcie pierwszych pięciu kilometrów zajęło mi dwa lata. Teraz trenuję do drugiego półmaratonu .

Wcześniej nie uprawiałem żadnych sportów wytrzymałościowych. Odrzucały mnie. Byłem sporym facetem, 187 cm wzrostu, prawie 120 kg żywej wagi. Nie cierpiałem chodzić. Po gazetę do kiosku podjeżdżałem samochodem.

To nie mogło się dobrze skończyć.

Luty 2008

Badanie EKG u lekarza pierwszego kontaktu. Dostaję skierowanie do kardiologa - "cito". Jak cito, to cito - umawiam się na za dwa tygodnie.

Wizyta już za dwa dni, ale niespecjalnie o niej myślę. Oglądam mecz, około 22 wychodzę zaczerpnąć powietrza. Czuję ucisk z tyłu pod łopatką, z prawej strony w okolicach piersi. Wracam. Ból się nasila. Dochodzi północ. Żona ma dość. Chwyta za telefon.

Ratownicy chcą zrobić EKG, ale urządzenie nie działa. Jedziemy do najbliższego szpitala. Po badaniu poruszenie. Na kardiologię, do Wojskowej Akademii Medycznej, natychmiast!

Robią mi koronografię. Widzę wszystko na monitorze. Okazuje się, że jedna z tętnic wieńcowych jest niedrożna. Powstał zakrzep. Zostaję na oddziale. Gdyby nie czujność żony i lekarzy, to...

Magdalena Włodarczyk, córka Tadeusza Szewczyka: - Nagle rozdzwoniła się komórka. Mama. Kilka nieodebranych połączeń. Ojciec miał rozległy zawał, jest w szpitalu. Nikomu nie życzę odwiedzać swojego taty na OIOM-ie.

Październik 2008

Wreszcie wychodzę. Przed wypisem - odprawa. Dostaję pakiet instrukcji i zaleceń. Najważniejsza rada jest prosta: musi pan się ruszać.

Zaczynam od spacerów. Nudno. Próbuję truchtać. Też nie to. Na przydomowej trasie zniechęca mnie krajobraz: tramwaje, szare bloki. Siadam na ławce i zastanawiam się, czy w ogóle warto dalej się w to bawić. Może to jesienna chandra?

Pewnego dnia przeglądam "Wyborczą" . Dodatek o łódzkich parkach, a w nim pięknie sfotografowany Park na Zdrowiu. Mam tam kilka minut, więc następnego dnia urządzam sobie wycieczkę. Stawy, polany i las. Eureka! Zakochuję się od razu.

Zaczynam od krótkich marszobiegów. W parku jest siłownia, więc pracuję nad nogami, mięśniami brzucha i grzbietu. Więcej czasu poświęcam na ćwiczenia ogólnorozwojowe niż na przebieranie nogami. Tak mija pół roku.

Zobacz wideo

Marzec 2009

Przed zawałem w ogóle nie przywiązywałem wagi do diety . Alkohol, smażone... Teraz odstawiam tłuszcz, choć nie wprowadzam żadnego rygoru. Czasem na talerzu pojawia się golonka. Nie jem słodyczy, wolę nabiał, warzywa i owoce. Po każdym biegu piję jogurt z sezonowymi owocami i otrębami owsianymi, czasem z łyżką miodu.

Listopad 2009

Forma rośnie, bieganie sprawia coraz większą frajdę, ale wciąż jest wiele do poprawy. Po każdym treningu wchodzę na wagę. Spalam tkankę tłuszczową w żółwim tempie. Gdzieś czytam, że trzeba biegać minimum 40 minut, żeby coś zgubić. Wydłużam bieganie i zmieniam dietę .

Wrzesień 2010

To działa. Ważę blisko 10 kg mniej.

I pokonuję coraz dłuższe dystanse. Na początku w kość dawało mi 200 m. Po pierwszej takiej przebieżce myślałem, że wypluję płuca. Potem było coraz lepiej; 500, 1000, 1500 m. Delikatny trucht z krótkimi przerwami.

Przebiegnięcie pierwszych pięciu kilometrów - bez zatrzymania, w blisko 40 minut - zajmuje mi dwa lata. Długo, ale tak miało być. Dojrzewałem do tego. Pewnie trochę też się bałem i dystansu, i reakcji organizmu na wysiłek. Niepotrzebnie.

Jadwiga Szewczyk, żona: - Na początku wzbudzał spore zainteresowanie. Był jedynym w okolicy, który biegał o każdej porze roku. Teraz już mało kto się dziwi na widok starszego pana drepczącego na trening do parku.

Czytaj też: Jan Morawiec: Biegam w butach za 56 zł, czasem je naprawiam. Przynoszą mi szczęście!

Sierpień 2011

W końcu porywam się na poważny dystans - 15 km. To były imieniny Jadwigi. Wieczorem idziemy na rodzinną uroczystość, a ja wyglądam jak zdjęty z krzyża. Dochodzę do siebie przez miesiąc.

Jadwiga: - Pewnego dnia w parku zauważył grupę biegających do tyłu. Dowiedział się, że to pobudza inne partie mięśni. Chciał urozmaicić trening, ale nie za bardzo wyszło. Chwila nieuwagi i przywitał się z nawierzchnią. Przyszedł cały potłuczony. Dostał taką reprymendę, że obiecał: żadnych eksperymentów.

Czytaj też: OWB 1, rytmy, siła biegowa... Na czym polegają środki treningowe w bieganiu?

Maj 2012

Mój trening wygląda tak: 12 km, dzień przerwy i nazajutrz 8 km. Jestem wobec siebie bardzo rygorystyczny. Zimą termometr musi wskazywać -15 stopni, żebym nie pobiegł do parku.

Magdalena: - Jest bardzo konsekwentny. Nie opuszcza treningów, nawet wtedy, kiedy przyjeżdża do mnie do Warszawy. Wraca z parku i jeszcze robi brzuszki przy kaloryferze. Owszem, są momenty, kiedy się martwię. Przecież co jakiś czas słyszymy o tragicznych wypadkach wśród biegaczy. Ale on jest pod stałą opieką lekarzy.

Październik 2012

Od dłuższego czasu chodzi mi po głowie jakiś start. Zapisuję się na Półmaraton Szakala w Lesie Łagiewnickim. Trzy tygodnie przed startem dla pewności postanawiam przebiec pierwsze w życiu 21 km. Na osiemnastym odcina mi prąd. Myślę wtedy, że w Łagiewnikach nie podołam. Ale uspokajam się, przez pół minuty rozciągam mięśnie i kończę dystans. Po powrocie piję wodę. Nie mam zakwasów, ale nogi są ciężkie. Straciłem ponad 3 kg.

Odpoczywam trzy dni. Czas? 2 godz. i 10 min.

Dzień przed półmaratonem nad Łodzią przechodzi śnieżyca. Na trasie ślisko, śnieg kryje wystające korzenie. Rezygnuję, ale jestem zawiedziony. Kończy się tym, że startuję w Uniejowie na dystansie 10 km. Na mecie melduję się po niespełna 50 minutach. Na szóstym kilometrze zastanawiam się, czy nie przyspieszyć, ale odpuszczam. Najważniejsze, że debiut się udał. Mam pierwszy medal.

Czytaj też: W pogoni za życiówką, czyli kiedy wystartować w pierwszych zawodach?

Październik 2013

Ustanawiam rekord życiowy w parkrunie. To cykl cotygodniowych ogólnopolskich biegów z pomiarem czasu, na dystansie pięciu kilometrów. Mój czas? 22 minuty i 43 sekundy. Nigdy nie byłem w takiej formie!

Jadwiga: - Mąż zawsze mi się podobał, ale to bieganie sprawiło, że stał się jeszcze bardziej atrakcyjny. Jak patrzę na 30-latków z piwnymi brzuszkami... To jakaś masakra. Starość nie udała się Panu Bogu, dlatego cieszę się, że Tadeusz nie leniuchuje na kanapie i nie marudzi ciągle na życie albo że go coś boli. Ma cel.

Fot. TOMASZ STAŃCZAK

Grudzień 2013

Toruń. Mój pierwszy oficjalny półmaraton. Biegamy po mieście i w lesie. Trochę przeliczam się z siłami. Chcę przebiec 15 km w rozsądnym tempie, a na ostatnich sześciu - ile fabryka dała. Ale brakuje mi sił na mocny finisz.

Czas: 1 godzina, 52 minuty, 23 sekundy. W następnej edycji powinno być jeszcze lepiej. Teraz mogę uczciwie powiedzieć, że trenuję. To znaczy próbuję osiągać coraz lepsze wyniki i mierzyć się ze swoimi słabościami już na poważnie.

Jadwiga: - W Toruniu poczułam coś niezwykłego. Mróz, zawieja, w telewizji radzą, żeby nie wychodzić z domu, a mój mąż z kilkoma tysiącami ludzi gna przez 20 km. To niesamowita energia.

Magdalena: - Jestem z taty dumna. I zazdroszczę mu tej pasji. Kiedy jest chory i nie może trenować, to wyraźnie cierpi. Chociaż kiedy widzę, jak wygląda po treningu, to zastanawiam się, czy nie powinnam wezwać karetki.

Lipiec 2014

Wiosnę mam słabą. Dwa razy przeziębienie, potem naciągnięty mięsień. Ale teraz jest wszystko w porządku. Rozbudowałem plan treningowy, jeden przeznaczam na dłuższe wybieganie, około półtorej godziny, 17 km. Po powrocie kąpiel, regeneracyjny posiłek. Nie czuję żadnego uszczerbku na zdrowiu. Gdybym taki trening zafundował sobie dwa, trzy lata temu...

Ach, oczywiście trenuję również w domu. Brzuszki, pompki... Nie można ograniczać się tylko do biegania.

Mam 67 lat. Ważę trochę ponad 90 km. Maraton? Chodzi mi po głowie, ale wiem, że jeszcze za wcześnie. Może za dwa lata i dwa, trzy kilogramy mniej?

Magdalena: - Nie chcę, żeby to zabrzmiało dziwnie, ale teraz wydaje mi się, że zawał wyszedł tacie na zdrowie. Cieszę się, że wrócił do sportu. Wiem, że w młodości ganiał za piłką i rzucał do kosza. Na studiach grał w piłkę w reprezentacji Politechniki Łódzkiej. Z dzieciństwa pamiętam stadionowe dźwięki, jakie wybrzmiewały podczas telewizyjnych transmisji. U nas w domu mecz był zawsze.

Jadwiga: - W porównaniu z niektórymi piłkarzami, którzy zarabiają spore pieniądze, a opuszczają boisko z suchą koszulką, mój mąż jest prawdziwym zawodowcem. Na szczęście już nie przeżywa futbolu tak jak dawniej. Nawet meczami Widzewa nie emocjonuje się tak bardzo. Przez to bieganie stał się spokojniejszy.

Fot. TOMASZ STAŃCZAK

Sierpień 2014

Na początku sierpnia przechodzę EKG i próbę wysiłkową. Śpiewająco. Po zawale nie ma śladu. Ciśnienie, cukier w normie. Biorę leki, ale umiarkowane dawki.

To, co robię, mnie samemu nie mieści się w głowie. A przyjaciele kręcą głowami, kiedy z samego rana wyskakuję pobiegać i wracam po dwóch godzinach. Cóż, mówiąc szczerze, niektórzy są niżsi, a ważą więcej ode mnie. Żona czasem mnie strofuje, ale nie ma strachu. Wszystko mam pod kontrolą.

Jadwiga: - To chyba normalne, że się o niego martwię. Denerwuję się na każdych zawodach. Ale muszę panu powiedzieć, że to przejściowe. Ufam mu. Jest rozsądny i wiem, że choć marzą mu się kolejne życiówki, nie będzie do nich dążył za wszelką cenę.

Widzę u niego radość z życia. Czuje się dowartościowany przez otoczenie. Kiedy co weekend spotykamy się z przyjaciółmi na Kujawach, po powrocie z treningu opowiada o pięknych miejscach, jakie mijał po drodze. Zaraża tymi endorfinami nas wszystkich dookoła. Bieganie trzyma go przy życiu.

Pochwała od lekarza

Dr n. med. Jerzy Malczyk, lekarz prowadzący Tadeusza Szewczyka:

Po raz pierwszy mam do czynienia z pacjentem po 60. roku życia i po zawale, który jest w tak doskonałej formie. Niedawno nadzorowałem jego próbę wysiłkową. Miał wynik porównywalny do tego, jaki osiąga zawodowy sportowiec!

Oczywiście nie każdy zawałowiec może obrać podobną drogę. Rozmawiamy o pacjencie, który przeszedł odpowiednie leczenie w optymalnym czasie. Mięsień serca uratowano bardzo szybko, martwica nie objęła dużego fragmentu. U pana Tadeusza nastąpiło zwiększenie miażdżycowe. W pewnym momencie pod wpływem różnych czynników, jak: nadwaga, stres, wysoki cholesterol, brak ruchu, w tętnicy powstał zakrzep, na skutek czego doszło do pęknięcia blaszki miażdżycowej. Ten mechanizm odpowiada za zawał w ponad 90 proc. przypadków.

Przy okazji chciałbym pochwalić doskonałą technikę biegu i oddychania mojego pacjenta. Ale czy może myśleć o maratonie? Nie polecam. Jest dobrze wytrenowany, ale dystans 42 km to naprawdę ekstremalny wysiłek. A na podstawie dostępnych testów nie można przewidzieć, jaka będzie reakcja organizmu.

Partner - materiał

zobacz Najlepszy sprzęt do biegania

Copyright © Agora SA