Yalla, yalla! Bieg dla życia

"Jak zemdleję, to masz mnie cucić. Bo jak mnie podłączą do kroplówki i dostanę godzinę kary, to cię zabiję" - o Polakach, którzy pokonali 250-kilometrową trasę 26. Maratonu Piasków w Maroku pisze Wojciech Staszewski.

W niedzielę Krzysiek Dołęgowski, Magda Ostrowska-Dołęgowska, Gaweł Boguta i Stefan Batory wbiegli na metę 26. Maratonu Piasków w Maroku. To bieg, który przekracza wyobraźnię: 250 km po Saharze w sześciu etapach - od 17,5 do 82 km dziennie. Po czwartym, najdłuższym etapie był dzień przerwy.

Wystartowało 850 osób, w tym 140 kobiet. Krzysiek był 46., bieg zajął mu łącznie 31 godzin, Gaweł - 98. (prawie 35), Stefan - 114. (35 i pół). Magda (37 i pół godziny) zajęła 12. miejsce wśród kobiet (a w ogólnej klasyfikacji 167.).

Polska czwórka trzydziestolatków tworzyła drużynę Run For Life AMA Team, bo biegli, by komuś żyło się lepiej.

Krzysiek: - Pomysł z biegiem rzucił rok temu Gaweł. Pomyślałem, że fajnie, pojedziemy się złomotać. A na Saharze dotarło do mnie, że fajnie jest złomotać się nie tylko dla siebie, ale też dla kogoś.

Stefan: - Pomogliśmy. Dotarliśmy do mety, a dla niego maraton się zaczyna. Jednak najpierw o biegu.

Gorączka

Zaczęli w poniedziałek 4 kwietnia. Organizatorzy puścili na starcie ''Highway to Hell'' AC/DC. Było tylko 35 stopni, i to bez słońca. Przygrzało trzeciego dnia - 45 stopni, a przy gruncie 60, jak w piekarniku.

Najbardziej zagotował się Krzysiek: - Dali mi na mecie trzy butelki wody. Ten ciężar mnie przygiął. Do namiotu mam 200 m, ale czuję, że nie dojdę. Położyłem się przy namiocie sędziów, żeby odpocząć. Po kwadransie Magda przyniosła mi zmoczoną chustkę i zdołałem dowlec się do naszego.

Gaweł: - Krzysiek leżał na ziemi i co chwila zasypiał. Budziliśmy go co kwadrans na łyk herbaty. Z trudem, jak osiemdziesięciolatek, wkładał sobie żelka do buzi i spał dalej. Dla Stefana najgorszy był przedostatni etap - o długości maratonu (42,2 km): - Biegnę na środku pustyni i czuję, że łapie mnie telepka. Dostałem gorączki. Jak nie przejdę w marsz, będzie udar cieplny. Więc chociaż miałem siłę w nogach, musiałem w drugiej części maszerować na zmianę z biegiem.

Stefan na maratońskim odcinku miał 5 godz. i 51 min (jego rekord życiowy to 3:37). Najszybszy z ekipy był Krzysiek - 4:46 (życiówka 2:57).

Magda najtrudniejsze chwile przeżyła na drugim etapie, kiedy zbuntował się jej żołądek: - Nie mogłam jeść. Pod koniec szłam z Gawłem za rękę, bo sama już zygzakowałam. Za metą wzięłam łyk wody i natychmiast zwymiotowałam. Lekarze stwierdzili odwodnienie, dali mi półtora litra wody, trzy łyki - i to samo. Powiedziałam tylko Krzyśkowi, że jak zemdleję, to ma mnie cucić, a nie wołać lekarzy. Bo gdyby mnie podłączyli do kroplówki, dostałabym godzinę kary, a nie po to człowiek daje z siebie tyle na trasie, żeby dostać potem karną godzinę. Ale to nie było odwodnienie, tylko brak paliwa. Krzysiek ugotował mi zupkę z torebki i trzy łyżki postawiły mnie na nogi.

Pustynia nie przypomina plaży nad Bałtykiem, piasek jest twardy, zbity, sporo kamieni, tylko na wydmach się grzęźnie. Ale biegnie się cały czas w chmurze pyłu, a na buty trzeba założyć lycrowe ochraniacze, inaczej uzbierasz kilo piasku w każdym bucie.

Plecak

To nie wszystko. Biegacze nieśli na plecach swoje jedzenie, ubranie, śpiwór. Organizatorzy zapewniali tylko namioty, które przewoziła grupa Berberów, i osiem półtoralitrowych butelek wody na dzień (do wypicia na trasie lub za metą).

Plecaki na starcie ważyły po 5-6 kg. Jedzenie - liofilizaty całkowicie odsączone z wody. Zalewasz taką kostkę wodą i po ośmiu minutach masz np. ryż z kurczakiem. Plus żelki, batony energetyczne, pompka do odsysania jadu na wypadek ukąszenia przez pustynnego węża, scyzoryk, apteczka, śpiwór. Żadnej bielizny na zmianę. Magda wzięła dodatkową bluzę na zimne noce.

Magda: - Mieliśmy jeden czajnik na całą czwórkę. Ciężki, 150 g. Walczyliśmy o gramy, ja z plecaka wycięłam niepotrzebne kieszenie, troczki, odblaski, dobre 100 g. Jedzenie przepakowaliśmy z torebek firmowych, z których każda ważyła 20 g, w trzygramowe foliowe. Na siedmiu posiłkach masz ponad 100 g zysku.

Gaweł: - Tydzień prostego życia. Masz biec, pić, jeść i spać. Za metą odcinka regenerujesz się. Odcinasz się od wszystkiego. Na trasie opowiadałem sam sobie, co widzę: ''Zobacz, będzie podbieg'', ''O, kamień pod nogami''. A czasem odlatywałem, rozmawiałem ze swoimi dziećmi.

Stefan: - Myślałem tylko, ile do najbliższego check pointu. Podzieliłem sobie bieg na małe odcinki.

Krzysiek: - Jak rano Berberowie zwijali namioty, to poganiali nas: ''Yalla,  yalla!''. Ja też przez tydzień powtarzałem do siebie w biegu: ''Yalla, yalla!''

Wszyscy mają doświadczenie w rajdach przygodowych, w których przez kilkadziesiąt godzin się biegnie, jedzie na rowerze, na rolkach wspina po górach, płynie kajakiem. - Na Saharze było inaczej - mówi Krzysiek. - Wrogie środowisko, do którego nie jesteś w stanie się przystosować.

Wpisowe na bieg jest drogie - 3,4 tys. euro. W cenie jest przelot, a ubezpieczenie obejmuje także transport zwłok do kraju. W zeszłym roku podczas biegu umarła jedna osoba, tym razem ktoś miał kłopoty z sercem i odesłano go do szpitala we Francji.

Walczak

Magda musiała za start zapłacić sama, ale męską trójkę zasponsorowała Akademia Malucha ''Alantan''.

- Chodziło o kupno wózka i rehabilitację dla siedmioletniego Huberta z Człuchowa. Postanowiliśmy wykorzystać ekstremalny bieg do nagłośnienia sprawy - wyjaśnia Monika Mieleszczuk z agencji PR Talking Heads. Nazwali to Bieg dla Życia (Run For Life). AM ''Alantan'' od trzech lat stara się pomagać dzieciom, teraz chcieli zrobić coś ekstremalnego. W kontakcie z fundacją Nadzieja Doroty Stalińskiej wybrali Huberta - siedmiolatka z Człuchowa, który po wypadku samochodowym, w którym uszkodził rdzeń kręgowy, nie mówił, nie ruszał się. Teraz chodzi do szkoły i chociaż wciąż siedzi na wózku, zaczyna się poruszać w stawie biodrowym. Stefan: - To było dla nas ważne na pustyni - że pomagamy dziecku, które ma wolę walki. Pomagamy temu walczakowi.

- Założyliśmy, że chcemy zebrać 50?tys. zł na wózek pionizujący i turnusy rehabilitacyjne. Hubert wyjeżdża na nie kilka razy w roku, a jeden turnus to 4 tys. zł - opowiada Monika Mieleszczuk. - Dwóch sponsorów płaciło nam po 10 zł od każdego przebiegniętego przez ekipę kilometra. Oni razem przebiegli 1000 km, więc uzbierało się 20 tys. (każdy zapłacił po 10 tys.). Przez stronę Runforlife.pl zebraliśmy też kilkanaście indywidualnych wpłat, w sumie 5 tys. zł.

Gaweł: - Dostawaliśmy e-maile z Polski. Ludzie pisali: ''Jesteście fantastyczni, biegnijcie''. Krzysiek: - Rodzice powiedzieli mi: ''Jesteśmy z ciebie dumni''. Chyba pierwszy raz w życiu.

Wojciech Staszewski

Dołącz do nas na Facebooku

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.