1200 osób biegło w zimnie i deszczu. Wśród nich ja

- Na 32 kilometrze buty ciążyły mi jak cegły. Spodnie były sztywne jak dechy. Irytowała mnie każda kropla, która spadała z daszka mojej czapki - Silesia Marathon relacjonuje Renata Wybierała

Trzeci Silesia Marathon za nami. Ponad 1200 osób (rekord zawodów) zmagało się z ulewą, zimnem i trudną trasą. Wśród mężczyzn najszybszy był Przemysław Rojewski. Zawodnik Wakozu Luzino wpadł na metę z czasem 2:26.37. Wśród kobiet wygrała Białorusinka Natalia Hryhorjewa 2:59.43, przed Moniką Kruczek (Dąbrowa Górnicza) 3:07.09.

"Gazeta", która była patronem medialnym imprezy też miała na trasie swojego reprezentanta. Oto relacja naszej redakcyjnej koleżanki Renaty Wybierały.

Start

Padać zaczęło już w trakcie rozgrzewki. Na początku delikatnie, tak jakby dla ochłody, ale z czasem, coraz mocniej. Lało i wiało koszmarnie! Nikt się tego nie spodziewał. Założyłam bluzę z długim rękawem, a dopiero na nią koszulkę, którą dostałam od organizatorów.

Widziałam, że niektóre osoby zakładały na buty foliowe worki. Pomyślałam - zły pomysł. Na pewno zapocą im się stopy. Nie było dobrego rozwiązania. Jeszcze nie wybiegłam z chorzowskiego parku, a w butach już miałam kałużę.

Trasa

Mimo tej ulewy biegło mi się dobrze. Lekko. Co pięć kilometrów podbiegałam do punktu żywieniowego. Nic nie jadłam. Łapałam za kubek z wodą. Trzy łyki, głębszy oddech i do boju. Najprzyjemniej było na Nikiszowcu. Wstyd się przyznać, ale wcześniej nigdy tam nie byłam. Teraz wiem, że na pewno wrócę. Urokliwe miejsce, no i ci ludzie. To właśnie tam dopingowało nas najwięcej osób. Stali tuż przy drodze. Niektórzy z termosami z ciepłą herbatą. Grupę panów dziwiło, że na trasie są też kobiety. "O popatrz! Zaś dziołszka leci" - pokrzykiwali w moim kierunku.

Kryzys

Wiele o nim czytałam, ale wcześniej nie doświadczyłam. Z książek wiedziałam, że przychodzi między 30, a 35 kilometrem. Organizm nie ma już wtedy z czego czerpać i zaczyna zjadać własną tkankę tłuszczową i mięśnie.

Na 32 kilometrze buty ciążyły mi jak cegły. Spodnie były sztywne jak dechy. Irytowała mnie każda kropla, która spadała z daszka mojej czapki. Zwolniłam. Resztą sił doczłapałam do 35 kilometra. Nigdy się tak nie cieszyłam na widok kawałka banana! Sięgnęłam też po napój izotoniczny. Organizm wrócił do życia, ale... na krótko.

Na 38 kilometrze stanęłam. Szukałam wysokiego krawężnika, żeby na nim usiąść. "W deszczu będziesz siedziała? Rozejrzyj się za przystankiem" - pertraktowałam sama ze sobą.

Gdy byłam bliska porażki podbiegła do mnie grupa mężczyzn. "Nie poddawaj się! Zostały tylko cztery kilometry" - zachęcali mnie do walki. Gdyby nie oni chyba zeszłabym z trasy.

Meta

Radość mieszała się z rozczarowaniem, bo byłam pewna, że nie zrealizowałam swojego celu i nie udało mi się złamać bariery czterech godzin.

Na ostatniej prostej podniosłam głowę i oniemiałam. Zegar pokazywał 3:58! Ostatecznie skończyłam z czasem 3:58.28. Ale jestem dumna! Na mecie zaatakowały mnie dwie dziewczyny - jedna z medalem, druga z tzw. pakietem regeneracyjnym. Żałowałem, że nie było w nim folii pomagającej utrzymać ciepło. Ręce miałam jak grabie, usta sine jakbym od kilku godzin jadła jagody. Trzęsłam się z zimna. A może i ze wzruszenia...? Marzyłam tylko o ciepłym prysznicu.

Wyniki: 1. Przemysław Rojewski (Polska) - 2:26.37; 2. Tadas Kavaliauskas (Litwa) - 3:34.48; 3. Grzegorz Czyż (Polska) - 2:36.47

Copyright © Agora SA