Maratońskie opowieści: poważne buty

Dorota i Michał przeprowadzili się do Warszawy z Lublina. W ramach oswojenia nowego miasta zaczęli biegać. Po pierwszym starcie na 10 km złapali bakcyla i szykują się na maraton we wrześniu. W nowym odcinku bloga opowiadają o swoich pierwszych poważnych butach, miejscach do treningu, obawach i nadchodzącym stresie.

Dorota: W końcu dojrzeliśmy do tego, żeby kupić sobie porządne buty. Przyszło nam do głowy, że kolano Michała i moje wiecznie-spięcie-łydki może być efektem ubocznym tego, że biegamy w butach do fitnessu Określiliśmy sobie budżet, zrobiliśmy research w Internecie i wśród mądrych znajomych, no i przyszedł moment, żeby podjąć decyzję czy kupujemy przez Internet, czy w sklepie? Stanęło na sklepie - i to był dobra decyzja. Fachowiec przy doborze butów do biegania to nieoceniona pomoc. Wydaliśmy o połowę więcej niż planowaliśmy, ale dla tak kolosalnej różnicy naprawdę było warto. Teraz już nie biegam, tylko pływam w przestworzach. I buty same mnie niosą.

Michał: Po kilku tygodniach, gdy czuliśmy prawie każdy kamyczek pod podeszwa, dotarło do nas ze trzeba coś zrobić z naszymi butami. Najlepiej kupić do biegania, a nie do ćwiczeń na sali gimnastycznej czy do siatkówki. W dodatku kot, nasza Krysia, w ramach poznawania mieszkania i znaczenia terenu, naznaczył także mojego buta co był dodatkową motywacją do kupna nowego sprzętu. Ja w pracy zamiast zająć się czymś pożytecznym, szukałem w sieci butów idealnych dla nas. Poczytałem o pronacji, podeszwach, wadze butów i modelach najlepszych dla początkujących amatorów. Decydujący głos w sprawie tego gdzie kupić i na co się zdecydować miała mądra koleżanka, która zna się na bieganiu i niejednego buta już zaorała. Poleciła sklep, a tam już sprzedawca nas oczarował przetestował na bieżni, pokazał jak układają się nasze stopy i jakie buty będą najlepsze dla naszych nóg. No to teraz, jak już mamy takie zawodowe samobiegające buty, to aż się chce trenować na serio, bez ściemy.

Dorota: Odkryliśmy koło domu taki park, idealny park na poranne i wieczorne treningi. Każdego ranka spotykamy te same twarze - wyżyłowanego staruszka w obcisłych gatkach, chłopaka, który ma nogi długie jak szyja żyrafy i jakąś parę, której OWB1 chyba jest na poziomie mojego OWB3. Chciałbym kiedyś tak zasuwać i móc snuć przy tym romantyczną gadkę z chłopakiem. Bez zadyszki. Zapomniałam dodać, że zaczęłam znowu biegać z Michałem, chyba mu było trochę smutno tak biegać samemu i powiedział, że nie będzie już treningowym faszystą. Zobaczymy, póki co jest dobrze.

Michał: Dla mnie oprócz tego w czym się biega, tzn. co się ma na nogach, jeszcze ważniejsze jest chyba to gdzie się trenuje. Na spacerze kolega z Mokotowa, stary Warszawiak, pokazał nam Królikarnię i już wtedy wiedziałm na pewno, że trening wokół jeziorka i po parku bęzie przyjemniejszy niż bieganie przy ruchliwej trasie obok ścieżki rowerowej. W ogóle czuję dużą różnicę biegając na wsi, na połdniu Polski, a w Warszawie, w centrum miasta. Na wsi, oprócz innego powietrza jest to, co lubię najbardziej, cisza, którą tylko czasem przerywa skowyt jakiegoś Azora, czy innego Burka.

Dorota: Zrobiło się naprawdę ciepło i w grę zaczęły wchodzić wyłącznie bardzo poranne i późno-wieczorne treningi. Do tego doszły egzaminy w szkole i wyjątkowy urodzaj jeśli chodzi o sprawy zawodowe. Moja systematyczność3 wzięła pod pachę kondycję i gdzieś się razem zmyły. Trochę mnie zaczął stresować upływający czas i to, że wciąż nie przebiegliśmy jeszcze nawet 20 km. Nie mówiąc już o ogólnym przygotowaniu, bo nogi to przecież nie wszystko - co będzie jak siądzie mi brzuch w połowie trasy? Albo będę musiała skończyć przez plecy? No i kiedy to wszystko ogarnąć; trening, pracę, szkołę, trochę towarzysko się udzielać i jeszcze mieć chwilę, żeby zamienić kilka słów w ciągu dnia z Michałem? No kiedy?

Michał : Mam kłopot z bieganiem jak jest ciepło, dobrze że maraton warszawski jest we wrześniu, może będzie chłodniej. Czuję podniecenie związane ze startem, mimo że jeszcze został sporo czasu. Ostatnio zacząłem sobie wyobrażać jak będzie na mecie, jak będziemy się czuli, jak to zniosą nasze organizmy. Nie dopuszczam do głowy myśli, że nie przebiegniemy maratonu. Kurde, lubię biegać!

Zobacz więcej odcinków bloga: Maratońskie opowieści: dlaczego i jak zaczęliśmy? Maratońskie opowieści: królowie szos Maratońskie opowieści: upalne dni Maratońskie opowieści: 15 km nie robi już na nas wrażenia Dołącz do nas na Facebooku.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.