Triathlon. Jak to się zaczęło? "Nie czułam bólu. Moje nogi po prostu zasypiały"

- Kiedy zszedłem z roweru i zacząłem biec, poczułem, że moje nogi nie są częścią ciała. Byłem padnięty. Wtedy od jednego z kibiców usłyszałem: "Stary, to był twój pomysł" - wspominał Jack Johnstone, jeden z dwóch pomysłodawców triathlonu.

Triathlon to dyscyplina, której jako pierwszej spróbuje w tym roku Ekipa EkstRemalna - już 17 lipca w Elblągu na Garmin Iron Triathlon . Ekipa EkstRemalna, czyli sześć niezwykłych osób, które ruszają w Polskę na pokładach dwóch samochodów: Magda, Franek i Michał w Renault Kadjar oraz Marlena, Dominik i Damian w Renault Captur . Ich celem jest przeżycie niezwykłych, ekstremalnych, sportowych doznań, które zapadną w pamięć na długo, dzięki bogatym relacjom foto/video, nie tylko samym uczestnikom tych wyjazdów.

Był 25 września 1974 roku. Nad San Diego niebo było bezchmurne. Temperatura wynosiła 24 st. C. Na szerokiej kalifornijskiej plaży z pięknej pogody korzystali plażowicze. Leniwym wzrokiem podążali za grupką sportowych zapaleńców, którzy postanowili wystartować w pierwszym triathlonie na świecie - Mission Bay Triathlon. A dziś? W USA co roku odbywa się 4300 imprez triatlonowych, w Polsce już ponad 100, a od 2000 roku triatlon jest dyscypliną olimpijską.

Przychodzi Jack do Dona

Na pomysł połączenia trzech dyscyplin w jedną wpadł Don Shanahan, prezes miejscowego amatorskiego klubu lekkoatletycznego San Diego Track. Później się okazało, że sukces miał dwóch ojców.

Chcesz wygrać bon na sportowe zakupy? Weź udział w konkursie!

Pewnego dnia Dona odwiedził Jack Johnstone, 39-letni pasjonat biegania. Trzy lata wcześniej dołączył do miliona Amerykanów uprawiających jogging. Chciał schudnąć. Zanim się obejrzał, brał udział w biegach ulicznych i miał ochotę na więcej. Usłyszał o duathlonie (bieganie przeplatane pływaniem). "To coś dla mnie!" - pomyślał. Wystartował w pierwszych zawodach i postanowił zorganizować takie w rodzinnym mieście.

Szukając wsparcia, zapukał do drzwi Dona. Ten go wysłuchał i zaproponował, żeby do wyścigu dołączyć kolarstwo. - Początkowo byłem sceptyczny. Nie miałem roweru i nie ścigałem się na rowerze - wspominał Johnstone. - Ale w końcu pomyślałem: "Do diabła, zróbmy to!".

"To był twój pomysł"

Gdyby porównać Mission Bay Triathlon do organizacji dzisiejszych zawodów, najbardziej pasowałoby słowo "amatorszczyzna". Trudno się dziwić, skoro Don i Jack nigdy wcześniej nie organizowali żadnych zawodów sportowych. Rozwieszali ulotki na palmach, które rosły wzdłuż plaży, zaczepiali surferów i ratowników, zachęcając ich do startu.

"Mission Bay Triathlon to zawody, w których zawodnicy muszą pokonać 6 mil biegiem (ok. 10 km), 500 jardów płynąc (ok. 0,5 km) i 5 mil na rowerze (ok. 8 km). Dla pierwszych pięciu zawodników przewidziane są nagrody. Uczestnicy startują na swoich rowerach. Po więcej szczegółów proszę dzwonić do Dona lub Jacka" - brzmiała ulotka reklamująca pierwszy w historii triatlon. 25 września na starcie zjawiło się 46 osób. Byli to krewni, znajomi znajomych i członkowie amatorskich klubów sportowych.

triathlonhistory.com (Don Shanahan obserwuje uczestników pierwszego triathlonu w San Diego)

W zawodach mieli wystartować obaj pomysłodawcy, jednak Dona wykluczyła kontuzja. Jack został sam. Nie było pianek, opływowych kasków i karbonowych, leciutkich jak piórko jednośladów. Większość triatlonistów postanowiła dystans rowerowy pokonać na plażowych cruiserach, rowerach, które świetnie nadają się do szpanerskiej jazdy po nadmorskiej promenadzie, ale do ścigania już niekoniecznie.

W pierwszym triathlonie nie było wyraźnego podziału na trzy etapy. Bieganie i pływanie przeplatały się ze sobą. Część biegania odbywała się po plaży boso, część - po promenadzie w obuwiu biegowym. Tylko dystans rowerowy był do pokonania w całości.

- Kiedy zszedłem z roweru i zacząłem biec, poczułem, że moje nogi nie są częścią ciała. Byłem padnięty. Wtedy od jednego z kibiców usłyszałem: "Stary, to był twój pomysł" - wspominał Johnstone.

Wszyscy, którzy się stawili na starcie, dotarli też do mety. Pierwszy jej linię przekroczył Bill Phillips. Pokonanie dystansu zajęło mu 55 minut i 44 sekundy. Johnstone był 6. Ostatnia - Barbara Stadler - do mety dotarła po 94. minutach.

Przeklęci ludzie z żelaza

Wśród 46 osób, które ukończyły pierwszy w historii triathlon, znaleźli się państwo Collins. John i Judy uprawiali sport amatorsko, dla zdrowia. Komandor porucznik Collins pod koniec lat 70. został przeniesiony na Hawaje.

W tamtych czasach na wyspach wulkanicznych leżących na Pacyfiku odbywały się trzy wielkie imprezy sportowe: zawody pływackie Waikiki Roughwater, maraton w Honolulu i sztafeta biegowa Oahu. W trakcie bankietu kończącego tę ostatnią przy stolików Collinsów rozgorzała dyskusja o tym, który ze sportowców jest bardziej wytrzymały - pływak czy biegacz.

Wówczas na największych tourach kolarskich świata szalał Eddy Merckx. John kilka dni przed kolacją przeczytał w magazynie "Sports Illustrated", że to Belg jest człowiekiem obdarzonym najlepszą wydolnością na świecie. Do pływaka i biegacza dodał kolarza.

Kiedy ucichła muzyka, Collins wszedł na podest, poprosił gości o chwilę uwagi i rzucił wyzwanie. Kto pierwszy wytrzyma ciągiem 3,8 km pływania - dystans Waikiki Roughwater, 180 km na rowerze - jeden etap kolarskiego touru - i 42 km biegu - dystans maratonu, ten zostanie okrzyknięty człowiekiem z żelaza.

Komandor porucznik Collins swoim wyzwaniem otworzył nowy rozdział w historii triatlonu. W 1978 roku w Honolulu na starcie pierwszego Ironmana stanęło 18 śmiałków. Był wśród nich oczywiście sam pomysłodawca. Trzech zawodników rozmyśliło się jeszcze przed startem, trzech przegrało z morderczym dystansem, palącym słońcem i gorącymi podmuchami wiatru. Na metę dotarło 12 ludzi z żelaza. Rywali zdeklasował nowojorski kierowca taksówki - Gordon Haller (11:46.58). Collins zameldował się 5 godzin po nim.

Świat usłyszał o zawodach Ironman za sprawą dziennikarza "Sports Illustrated". Barry McDermott trafił na Hawaje, żeby opisać turniej golfowy, jednak kiedy się dowiedział o kilku wariatach, którzy doprowadzają swój organizm do kresu wytrzymałości, by zdobyć tytuł człowieka z żelaza, rzucił wszystko i pojechał zbierać materiał.

"Wszystkich, którzy startują, łączy jedno - niektórzy nazywają to klątwą - uzależnienie od nadmiernego wysiłku" - napisał dziennikarz. Słowa o klątwie wzięły się od Toma Warrena, zwycięzcy z 1979 roku, który zapytany o motywację do regularnego zadawania sobie bólu, czym bez wątpienia był start w Ironmanie, powiedział: "Za każdym razem, kiedy stajesz na mecie, dopada cię klątwa, która każe ci spróbować za rok".

"Moje nogi zasypiały"

Publikacja w najbardziej poczytnym sportowym wydawnictwie Stanów Zjednoczonych przyniosła sukces. W biurze zawodów rozdzwoniły się telefony. Wszyscy - atleci uprawiający sporty wytrzymałościowe, szaleńcy, amatorzy - chcieli spróbować swoich sił.

Wśród nich znalazła się Julie Moss. Dwudziestotrzylatka z San Diego zbierała materiały do pracy dyplomowej o wydolności ludzkiego organizmu. Zawody przeniesione do Kona były idealnym polem do badań. Badań prowadzonych na własnym ciele.

- Nie miałam pojęcia, co mnie czeka. Nie przygotowywałam się specjalnie do zawodów. Po prostu się cieszyłam, że jestem na Hawajach - wspominała po latach Moss.

Beztroska Julie, która wystartowała z marszu i chciała po prostu dotrzeć do mety, maratoński bieg zaczęła daleko przed rywalkami. Potem zaczął się dramat, który za sprawą telewizji ABC obejrzały miliony widzów na świecie.

 

10 km przed metą nogi Moss zaczęły odmawiać posłuszeństwa. - Nie czułam bólu. Moje nogi po prostu zasypiały - opisywała liderka wyścigu. Julie słaniała się niczym zamroczony pięściarz, desperacko próbując utrzymać równowagę. Na darmo. Odwodnione ciało przestało wykonywać polecenia mózgu. Moss upadała raz za razem. Debiutantce z San Diego nie udało się wygrać, kilkadziesiąt metrów przed metą wyprzedziła ją Kathleen McCartney, Moss do mety dotarła jako druga - na czworakach.

Setki tysięcy ludzi na całym świecie zapragnęło tak jak ona przekroczyć granice wytrzymałości i poznać siłę własnej psychiki. Co roku do tej grupy dołączają kolejni.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.