Miłosz Sowiński, złote dziecko polskiego triathlonu: Marzę o IO w Tokio i triumfie w Ironmanie! [ROZMOWA]

Zamiast do pubu z kumplami, kładzie się spać o 22 i rano pędzi na basen. W najbardziej wymagającym tygodniu treningowym, przepracował 33,5 godziny i jest naszą triathlonową nadzieją na kolejne igrzyska olimpijskie w Tokio. Poznajcie 21-letniego Miłosza Sowińskiego.

Miłosz Sowiński mimo młodego wieku na swoim koncie ma wiele sukcesów, m.in. mistrzostwo Polski na dystansie sprinterskim. Z powodzeniem rywalizuje z europejską czołówką na długich dystansach m.in. 1/2 Ironmana, czyli 1,9 km pływania, 90 km jazdy na rowerze i 21 km biegu.

Damian Bąbol: Dlaczego wybrałeś triathlon?

Miłosz Sowiński: Przygodę ze sportem zacząłem od judo, które trenowałem przez sześć lat. W piłkę nożną też grałem, ale krótko. Później w siatkówkę, tenis. Sporo tego było.

I to w tak młodym wieku. Masz dopiero 21 lat.

- Kocham sport, lubię być ciągle w ruchu. W dodatku od szkoły podstawowej rywalizowałem również w biegach przełajowych. Mój tata był pływakiem, więc często zabierał mnie też na pływalnię.

W końcu przyszedł czas na triathlon?

- Chodziłem do 3 klasy gimnazjum. Mój tata spotkał się z kolegą z dawnych lat, który zaczął mu opowiadać, że trenuje triathlon i że to bardzo fajny sport. Tata szybko złapał bakcyla, zapisał się na zawody na 1/2 Ironmana do Suszu i spytał czy też nie chciałbym wystartować. Stwierdziłem, że dlaczego nie i zgłosiłem się na supersprint, czyli 600 metrów pływania, 15 km jazdy na rowerze i 3 km biegu. Poszło mi całkiem nieźle. Miałem wtedy drugi czas w swojej kategorii wiekowej. Dystans 3 km przebiegłem w 10 minut i 30 sekund.

Jak później wyglądały twoje treningi?

- Zacząłem szukać trenera. Tata znalazł w internecie klub G-8 Bielany, spotkaliśmy się z jednym specjalistą i zaczęliśmy współpracę. W międzyczasie złapałem "zajawkę" na bieganie. Przygotowywałem się do zawodów na 10 km. Pobiegłem pierwszą "dyszkę" w Biegnij Warszawo. Wynik: 38 minut, 30 sekund. Później w Biegu Niepodległości pokonałem w 36:45, Biegałem 70 km w tygodniu.

Strasznie dużo, jak na 16-latka.

- W ciągu miesiąca poprawiłem się o prawie dwie minuty. Trener był pod wrażeniem, ale stwierdził jednak, że na bieganie takich dystansów jestem jeszcze za młody.

Jak taki ciężki trening godziłeś z nauką w liceum?

- Na studiach jest trochę luźniej niż w liceum, więc tego czasu jest więcej, ale mam wrażenie, że kiedyś było mi łatwiej pogodzić szkołę z treningiem.

Co na to Twoi rówieśnicy? Żaden z nich chyba nie trenował tak ciężko. W dodatku pięć lat temu triathlon nie był tak popularny jak teraz.

- Szanowali mnie. Głównie przez to, że właśnie umiałem pogodzić sport z kontaktami towarzyskimi i z nauką. Traktowali mnie jak normalnego kolegę.

Miłosz Sowiński

Ile zarabiają najlepsi triathloniści?

- W zeszłym roku Jan Frodeno na mistrzostwach świata w Ironmanie wygrał 125 tysięcy dolarów. Fizycznie jest w stanie ukończyć pięć takich zawodów w sezonie. Na przeciętnej "połówce" Ironmana do wygrania jest od 3 do 5 tysięcy dolarów. Na Ironmanie można zgarnąć 10 tysięcy dolarów. W zeszłym roku za wyniki w trzech imprezach: w Korei, w Gdyni i Turcji wygrałem 16 tysięcy złotych.

Coraz więcej amatorów decyduje się na start w triathlonie. Jak to przekłada się na zawodowy poziom? Będziemy kiedyś mogli cieszyć się z olimpijskiego medalu w triathlonie?

- Ciężko powiedzieć. Niestety, w rywalizacji olimpijskiej główną rolę odgrywają pieniądze. Żeby zakwalifikować się na igrzyska, musimy jeździć po całym świecie. Żeby zdobywać punkty, planować obozy, trzeba być praktycznie pół roku w rozjazdach. To są ogromne koszty.

Ile trzeba mieć pieniędzy na sezon?

- Około 200 tysięcy złotych. Powinno starczyć na wyjazdy, hotele i fizjoterapeutę, całą opiekę trenerską. Większości zawodników na to nie stać, więc stawiają na zawody komercyjne, gdzie nagrody pieniężne są dużo większe i łatwiej coś osiągnąć.

Jest przecież Polski Związek Triathlonu.

- Niestety, przez wiele lat był źle zarządzany. Panował tam chaos organizacyjny. Na szczęście niedawno doszło do wielu pozytywnych zmian. Pojawili się odpowiedni ludzie na właściwym miejscu. Wszystko idzie w dobrym kierunku, ale wiadomo na efekty tych zmian trzeba będzie trochę poczekać. Jest szansa, że powstanie kadra z prawdziwego zdarzenia. Podobna do tych, jakie funkcjonują w Niemczech czy w innych krajach, gdzie zawodnicy mają pieniądze na wyjazdy. Hiszpanie zainwestowali 2 miliony euro w przygotowania kilku zawodników do igrzysk. Efekty widać gołym okiem. W światowej tabeli (World Triathlon Series), podsumowującej wyniki z zawodów najwyższej rangi, w pierwszej dziesiątce jest czterech Hiszpanów. Kosmos.

Bardzo szybko zacząłeś osiągać postępy.

- Po pół roku treningu zostałem mistrzem Polski juniorów młodszych. Wygrałem Ogólnopolską Olimpiadę Młodzieży. To był niesamowity wyścig. Wszystko zagrało od początku do końca. We wcześniejszych startach tak nie było. A to kolka mnie łapała, a to z czymś innym były problemy, więc na mistrzostwach startowałem w roli czarnego konia. No i "pykło" jak to się mówi.

Czujesz się wschodzą gwiazdą polskiego triathlonu?

- Słyszę taką opinię od wielu osób, ale ja tak do tego nie podchodzę. Zawsze byłem skromny i nie odczuwam tej sławy triathlonowej. Jestem bardzo ambitny. Zawsze wymagam od siebie więcej niż jestem w stanie zrobić, czy to na starcie czy na treningu. Triathlon jest moją pasją, fantastyczną zabawą. Nie myślę o tym na co dzień i nie zaprzątam sobie głowy, jak daleko mogę zajść. Ostatnio mój trener powiedział, że jestem poważnym kandydatem do zdobycia złotego medalu na mistrzostwach Polski w seniorach.

Miłosz Sowiński

Wystartujesz w kolejnych igrzyskach w Tokio?

- To moje marzenie, podobnie jak zwycięstwo w pełnym Ironmanie. Kwalifikacja olimpijska na pewno jest w zasięgu. Mam jeszcze mam dwa lata na mocny trening i zdobywanie punktów. Na pewno będę walczył. Na razie skupiam się na uzyskaniu przepustki do mistrzostw świata w 1/2 Ironmana, które zostaną rozegrane w Australii. Jeszcze żaden Polak, jako zawodowiec nie startował na takim poziomie. W nadchodzący weekend startuję w Barcelonie. Mam nadzieję, że wszystko się powiedzie. Do tej pory startowałem w czterech zawodach na dystansie połowy Ironmana.

Jaki masz rekord?

- 4 godziny i 30 sekund. Mam nadzieję, że w tym sezonie uda mi się złamać magiczną barierę 4 godzin. Bardzo mocno szykuję się na sierpniowe zawody w Gdyni.

Na jakim dystansie czujesz się najlepiej?

- Zawsze interesowałem się dystansem Ironman ze względu na legendarne mistrzostwa świata, organizowane na Hawajach. To są najbardziej rozpoznawalne zawody w triathlonie.

Startowanie na tak długich dystansach nie zmniejsza Twoich szans na olimpijski sukces?

- Wszyscy tak mówią, że jeżeli wejdzie się w trening pod "połówkę", to potem ciężko wrócić do szybkości i ścigania w sprintach lub dystansie olimpijskim. Ja i mój trener uważamy, że to wcale nie musi w ten sposób wyglądać. Cały czas wplatam w treningi szybkość, tak żeby zostawić sobie furtkę na powrót w krótsze dystanse.

Jak wygląda Twój trening?

- Wszystko zależy od okresu przygotowawczego. Zimą bardzo dużo jeździłem na rowerze, w domu na trenażerze. W lutym pojechałem na obóz klimatyczny na Fuerteventurę na trzy tygodnie. W najbardziej wymagającym tygodniu treningowym, przepracował 33,5 godziny. Mówię o samym pływaniu, bieganiu i rowerze. Bez ćwiczeń siłowych i rozciągania.

Półtora dnia wyjętego z życia...

- Zdarzają się dni, podczas których trenuję przez 7 godzin. Normalna praca w zasadzie.

O której zaczynasz swój dzień? Masz jakiś swój rytuał?

- 5:30 pobudka, ogarnięcie siebie, zwierząt, bo mam psa i kota. O 6:30 wychodzę na basen w Trzebnicy. O 7 jestem na miejscu. Wtedy jest mało ludzi, więc mam swój tor. Pływam tak mniej więcej 1,5 godziny, wracam do domu, śniadanie. Wiele zależy od tego, jakie zajęcia mam na uczelni. Studiuję na AWF we Wrocławiu. Później drzemka. Potem wracam, jem obiad, znowu ogarniam zwierzęta i uciekam na drugi trening.

Nie masz ochoty czasami zapomnieć o reżimie treningowym i wyskoczyć ze znajomymi do pubu?

- Wszystko jest dla ludzi. Czasami wychodzę na imprezę. Cóż, taką drogę wybrałem i nie żałuję. Fakt, że moi kumple chodzą na imprezy i dobrze się bawią jakoś przestało mnie ruszać. Na pewno nie jestem o to zazdrosny.

Ja akurat wolę położyć się spać o 22 spać, wstać wypoczęty i bez kaca pójść na basen.

Rozmawiał Damian Bąbol

Współpraca: Natalia Jędrzejczyk

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.