Terra incognita. Orlen Warsaw Marathon oczami debiutanta.

- Największy dystans jaki przebiegłem w życiu przed maratonem to 10 km, więc wszystko co poza tą granicą, było dla mnie nowością. Nie wiedziałem, jak zachowa się mój organizm. Biegłem bez zegarka, więc prędkość utrzymywałem "na czuja". Próbowałem znaleźć sobie partnera, ale po każdym bufecie gubiłem z oczu jednorazowego zająca - Paweł Jeleniewski, który debiutował w Orlen Warsaw Marathonie 21 kwietnia opowiada o swoim biegu.

Prawie 4000 ludzi wzięło udział w biegu na dystansie 42,195 km, w Orlen Warsaw Marathonie 21 kwietnia. Byli wśród nich elitarni zawodnicy, wytrawni biegacze walczący o złamanie 3 godzin, mocni amatorzy z żyłką do rywalizacji, jak i tacy, którzy startują po prostu by się dobrze bawić i zmierzyć z wyzwaniem. Byli również debiutanci, a wśród nich - Paweł Jeleniewski ze sport.pl. Dotarł do mety w bardzo dobrym czasie 3:58:43. Oto jego opowieść o maratonie.

"Pierwsze 10 km, wedle rady Magdy, przebiegłem spacerowym tempem. Zachwycony byłem chórem kombatantów, którzy w pełnym umundurowaniu śpiewali biegaczom na Krakowskim Przedmieściu. Cymes.

Najgorsze było ciągłe oddalanie się od Stadionu Narodowego i powsiński odcinek. Słońce wędrowało na szczyt nieboskłonu, prażyło. Ciągle zastanawiałem się, kiedy już zawrócimy i zaczniemy biec w stronę centrum. Bolało mnie lewe udo. Przenosiłem więc ciężar na prawą nogę. To znowu bolała mnie prawa stopa. Tak w kółko. Rozmowa wewnętrzna: "Stanąć na chwilkę, czy biec dalej?" - ewidentnie był to kryzys.

Kiedy wbiegliśmy na Kabaty, wiedziałem już, gdzie jestem. Ta świadomość bardzo pomogła. Na 26. kilometrze czekała na mnie moja Marysia z butelką wygazowanej coli. Ulepek naładował organizm cukrem i kofeiną, a obecność najbliższej mi osoby euforią. I tak biegłem odliczając kilometry.

Na 15 km przed końcem wysiadła mi muzyka, zatrzymywać się nie chciałem, więc biegłem bez. Woda, którą polewałem głowę, wlała mi się do uszu i słyszałem tylko chlupanie. Nogi miałem z kamienia.

Orlen Warsaw Marathon 2013Orlen Warsaw Marathon 2013 Kuba Atys Kuba Atys

Paweł i jego przypadkowy maratoński towarzysz - Waldek.

10 km od mety nawiązałem rozmowę z Waldkiem. Narzekał na ból nóg. Postanowiliśmy biec razem. Trochę grymasił, kilka razy proponował mi, żebym go zostawił, bo według niego byłem mocniejszy. Oj, gdyby wiedział, jak niewiele brakowało, żebym stanął, jak bardzo potrzebowałem tej rozmowy po 32 km milczenia.

Kiedy wbiegliśmy w Aleje Jerozolimskie, byliśmy przeszczęśliwi. Zupełnie zapomnieliśmy, że tuż przed metą czeka nas podbieg. Przeklęty ślimaczek na dół i długa prosta pod górę, potem zakręt i finisz. 300 metrów od mety zostawiłem swojego partnera (za jego zgodą) i wyrywałem z kopyta. Chociaż psychika krzyczy, że już nie masz siły, co potwierdza palący ból nóg, na te ostatnie metry człowiek jest w stanie znaleźć pokłady siły i przebiec je w tempie Wilsona Kipketera. Animuszu dodają kibice. No a jak człowiek przebiegnie linię mety, pojawia się satysfakcja, ogromna satysfakcja.

Przed biegiem założyłem sobie, że zależy mi tylko na ukończeniu zawodów. Wynik nie był tak istotny. Gdyby jednak udało mi się zejść poniżej 4 godzin, nie posiadałbym się z radości. Udało się złamać tę granicę. Oficjalny czas 3:58.43.

Czego się nauczyłem? Nie "podpalać się", nie popadać w euforię, jeśli na półmetku organizm wciąż jest mocny, przyspieszyć dopiero na ostatnich 20 km. Nie zatrzymywać się "na chwilkę". Taka "chwilka" może być końcem zawodów. No i jak człowiek ma już serdecznie dość, polecam znaleźć sobie partnera".

Tekst: Paweł Jeleniewski

Zobacz wideo

Zdjęcia, film z finiszu zwycięzcy, jak i podsumowanie imprezy znajdziesz w artykule: Ponad 1000 wolontariuszy, 453 toalety, prawie 12000 ludzi na mecie - Orlen Warsaw Marathon ruszył z wielką pompą.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.