Górska wilczyca pomaga śnieżnym panterom

Joanna ?JoKo? Kowalczyk to taki Scott Jurek w spódnicy: jest weganką i biega górskie ultramaratony. A do tego pomaga ludziom i zwierzętom.

Maj 2014 r. Joanna Kowalczyk pokonała właśnie 24 km "Kieratu", stukilometrowego ultramaratonu w Beskidzie Wyspowym. To jej pierwsze górskie ultra, choć na koncie ma już maraton w Pieninach. Tym razem biegnie z grupką przyjaciół i biegnie jej się świetnie. W pewnym momencie panowie proszą o chwilę przerwy. I idą za potrzebą w zarośla. Panie w tym czasie grzecznie czekają na drodze.

Trudne początki

- To był dziurawy asfalt - pamięta Joasia. - Niestety, stanęłam akurat na dziurze, do tego tak pechowo, że obsunęła mi się noga, przewróciłam się, rozcięłam kolano, a w dodatku w kostce coś chrupnęło mi na tyle głośno, że chyba wszyscy słyszeli.

Na szczęście wśród panów byli też lekarze, w tym ortopedzi. Obejrzeli stopę i orzekli, że torebka stawowa może być naderwana. Uznali jednak, że do punktu kontrolnego na 25. km Asia może spróbować podbiec.

- I pobiegłam - mówi "JoKo". - Na punkcie kostka zaczęła puchnąć. Nogę mi opatrzono, ale miałam świadomość, że przede mną jeszcze prawie 80 km. Nie chciałam być balastem dla przyjaciół. Zdecydowałam się zejść z trasy. Schodziłam na dół i płakałam. Nie z bólu, z żalu. Mijali mnie ludzie, poklepywali po plecach, pytali, czy mogą pomóc.

Piotr Dymus

Opuchlizna zeszła po dwóch tygodniach. Przez dwa miesiące Joanna nie biegała. Poddawała się za to zabiegom fizjoterapeutycznym i masażom. Już w lipcu jednak wystartowała w Maratonie Gór Stołowych, a dwa tygodnie później wzięła udział w Dolnośląskim Festiwalu Biegów Górskich.

Początki przygody z górskim ultra były więc trudne. Ale początki życia jeszcze trudniejsze. Asia Kowalczyk urodziła się bowiem z poważną wadą serca - ubytkiem w przegrodzie pomiędzy przedsionkami. Na początku była jednak nadzieja, że wada zniknie sama.

- Nawet brałam udział jako dziecko w zawodach pływackich w NRD - śmieje się dziś Joanna.

Apetyt na życie

Ostatecznie okazało się jednak, że niezbędna jest interwencja chirurgiczna. Asia poddała się operacji w wieku lat sześciu, w Berlinie, gdzie wówczas mieszkała. Wszystko skończyło się szczęśliwie.

- Pamiętam, że kiedy wróciłam ze szpitala, mama nie mogła mnie poznać - wspomina "JoKo". - Wcześniej byłam niejadkiem, a tu nagle nabrałam apetytu.

Dzięki lekarzom Asia nabrała apetytu na jedzenie. A dzięki swojej wychowawczyni i jednocześnie nauczycielce biologii w liceum - na zgłębianie tajników wiedzy przyrodniczej.

- Była wspaniałą nauczycielką - pamięta Joanna. - Zawsze kochałam przyrodę, a dzięki pani Królik pokochałam ją jeszcze bardziej. To jej zawdzięczam, że zdałam na studia biologiczne na Uniwersytecie Warszawskim, bo mieszkałam już wtedy w Warszawie - informuje. - A po studiach rozpoczęłam pracę w Instytucie Medycyny Doświadczalnej i Klinicznej PAN, gdzie również robiłam doktorat. Praca naukowa dotyczyła niedokrwienia mózgu. Przeprowadzane doświadczenia wiązały się również z zabiegami na zwierzętach, których w efekcie sporo miałam na sumieniu. Ciężko to przeżywałam. Te doświadczenia stały się jednym z powodów, dla których przeszłam potem na weganizm.

Innym powodem był słynny w wegetariańskim światku filmik z wykładem Gary'ego Yourofsky'ego, działacza na rzecz praw zwierząt. Dopiero potem doszły względy zdrowotne.

W zasadzie nigdy nie przepadałam za mięsem i nagle zrozumiałam, że nie jest mi ono do niczego potrzebne i właściwie jako dorosłej kobiecie mi nie służyW zasadzie nigdy nie przepadałam za mięsem i nagle zrozumiałam, że nie jest mi ono do niczego potrzebne i właściwie jako dorosłej kobiecie mi nie służy archiwum prywatne - Asia Kowalczyk archiwum prywatne - Asia Kowalczyk

- W zasadzie nigdy nie przepadałam za mięsem i nagle zrozumiałam, że nie jest mi ono do niczego potrzebne i właściwie jako dorosłej kobiecie mi nie służy - podkreśla Joasia. - I chyba miałam rację, bo potem zaczęłam biegać i biega mi się na diecie roślinnej bardzo dobrze. Dieta ta oznacza dla mnie w dużej mierze właśnie doskonale samopoczucie. Zarówno fizyczne jak i psychiczne. Czuje się świetnie, zdrowo (niemal nie choruję), lekko i świeżo. Regeneracja jest szybsza, a sen mocny

Urodzona biegaczka

- A dlaczego właściwie zaczęłaś biegać? - dociekam.

- Po prostu pewnego dnia wstałam, zawiązałam buty i wybiegłam - śmieje się Asia. - Myślę, że potrzeba biegania musiała być we mnie od zawsze i czekać na swój czas - dodaje już poważnie. - Po prostu urodziłam się, by biegać, biegać długo i biegać daleko. Jedną z moich ulubionych książek jest "Run or Die" Kiliana Jorneta. W wersji angielskiej i hiszpańskiej, bo polskie tłumaczenie jest nieudane, widać, że tłumacz nie czuł biegania - kręci nosem.

- A skoro o książkach mowa, czy ktoś cię już kiedyś porównał do Scotta Jurka? - pytam.

- Nie, skąd - wydaje się być zaskoczona. - Nie trenuję tyle, co on, ani nie mam takich wyników. No i on najpierw zaczął biegać, a dopiero potem przeszedł na weganizm, ciekawie eksperymentował z dietą - dodaje z uśmiechem. - Ale uwielbiam zarówno "Jedz i biegaj" Scotta Jurka, jak i "Urodzonych biegaczy" Christophera McDougalla, czyli książkę, której Scott jest jednym z bohaterów.

- A lekarze pozwalają ci biegać? - niepokoję się.

- Tak, jestem pod kontrolą lekarską - uspokaja. - Mogę uprawiać sport.

Na początku były dwa biegi na 5 km i jakaś dziesiątka w Warszawie. Potem półmaraton górski, górski bieg na 33 km , terenowy bieg na 50 km w Lesie Kampinoskim, no i wreszcie górskie ultra.

- Właściwie nie przebiegłam dotąd żadnego maratonu ulicznego - zauważa Joanna. - Zapisałam się nawet na maraton w Paryżu, żeby uczcić swoje urodziny, ale zamiast tego pojechałam w Tatry - parska śmiechem. - Kiedy biegam w górach, czuję się niesamowicie, czuję więź z otaczająca przyrodą - wyznaje. - Wyjątkiem są zawody, kiedy na podziwianie natury nie ma czasu, bo trzeba uważać na nierówności podłoża.

Kilka dni temu Joasia wystartowała w Biegu Ultra Granią Tatr, najtrudniejszych zawodach górskich w Polsce. Nie dobiegła do mety, koło Murowańca zdecydowała, że schodzi z trasy. Pomimo dużego doświadczenia w górskich ultra, bo wcześniej pokonała m.in. 110 km na trasie K-B-L (Kudowa - Bardo - Lądek), w ramach Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich.

- To naprawdę długi dystans, ale biegło się świetnie - pamięta "JoKo". - A na 90. km uderzyły endorfiny i złamałam chyba swój rekord prędkości. Człowiek myśli, że za chwilę meta i od razu dostaje zastrzyk naturalnych środków znieczulających, a przy okazji i dopalacz.

Dodajmy, że niemal natychmiast po zejściu z trasy BUGT, Asia pojechała na wakacje w Alpy, żeby potruchtać sobie bardziej rekreacyjnie. Ale cóż się dziwić, skoro od roku niemal przez cały czas jest w górach.

- Mam taką możliwość, bo w pewnym momencie przeprowadziłam się z Warszawy do Wrocławia - wyjaśnia Joanna. - No i prowadzę firmę Vegenergia, zajmującą się m.in. organizacją górskich zawodów i doradztwem w zakresie żywienia sportowców.

Poza bieganiem i zarabianiem, "JoKo" prowadzi też blog i Facebookowy fanpage Bieganizm (połączenie słów "bieganie" i "weganizm"). No i oczywiście udziela się charytatywnie.

Rowerem po serce

Udział w akcji "Serce dla Marcinka" był czymś oczywistym. Ośmiolatek, podobnie jak kiedyś Asia, miał poważną, wymagającą interwencji chirurgicznej, wadę serca. Chłopca zgodził się operować w Niemczech prof. Edward Malec, jednak leczenie oznaczało wysokie koszty. Joasia pobiegła więc na Zawrat, razem z ekipą Tatra Running. A na szlaku zbierała pieniądze dla Marcinka. To znaczy założenie było takie, że biegacze będą tylko informować turystów o możliwości wpłaty pieniędzy na konto.

Jacek Grzędzielski

- Nie byliśmy jednak dobrze przygotowani organizacyjnie, nie mieliśmy ulotek z numerem konta - przyznaje Joanna. - Ludzie na siłę wciskali więc nam pieniądze do rąk. 200 zł dali właściciele Murowańca. Po zejściu z trasy mieliśmy w kieszeniach 700 zł, które jeszcze tego samego dnia wpłaciłam na konto.

Kiedy po tym doświadczeniu Asia zdecydowała się na akcję "Rowerem po serce", była już lepiej przygotowana - miała ze sobą cały plik ulotek.

- Byłam akurat w Krakowie, gdzie znajduje się siedziba mojej firmy -pamięta "JoKo". - Pomyślałam, że mogę wrócić do Wrocławia rowerem, jadąc 360 km przez Jurę Krakowsko-Częstochowską. A po drodze prowadzić zbiórkę.

Trasa okazała się wyjątkowo ciężka. Była końcówka listopada, dął lodowaty wicher, a Asia i jej przyjaciel jechali na rowerach miejskich.

- Po drodze przy życiu trzymała mnie adrenalina, więc mimo trudności pokonywaliśmy po 70 - 100 km dziennie. Jednak po dotarciu do Wrocławia natychmiast zachorowałam na zapalenie oskrzeli - mówi Joanna. - Dwa tygodnie byłam na antybiotykach, a przez miesiąc bolały mnie od kaszlu mięśnie międzyżebrowe.

Na szczęście zbiórka się powiodła, do skarbonki trafiło ok. 18 tys. zł. W efekcie Marcinek pojechał do Monastyru (niem. Münster), gdzie trafił na stół operacyjny. Operacja się udała i dziś chłopiec jest zdrowy, a biegaczka planuje już kolejne akcje z "sercem" w nazwie.

- Bardzo się z sukcesu cieszę, tym bardziej, że sama mam synka, odrobinę młodszego, bo dopiero sześciolatka - mówi Joasia. - Ksawery uwielbia biegać po górach. Zresztą każde dziecko lubi ruch - podkreśla.

Inną akcją charytatywną, w którą włączyła się "JoKo", była zbiórka dla Dariusza Strychalskiego, niepełnosprawnego ultramaratończyka, który szykował się wtedy do pokonania Badwater.

arch. prywatne - Asia Kowalczyk

- A ponieważ uwielbiam gotować i gotuję dużo, postanowiłam, że będę sprzedawać dżemy własnej produkcji. I udało się, sprzedałam wtedy słoik za tysiąc złotych - podkreśla z dumą.

Potem był jeszcze "Tort urodzinowy dla Gosi", siostrzenicy Przemka, członka klubu Vege Runners i właściciela fanpage'u "Vegenerat Biegowy".

- Gosia jest po porażeniu mózgowym i potrzebuje pieniędzy na rehabilitację i windę - wyjaśnia Joanna. - W tym przypadku za słoik dżemu ktoś zapłacił 700 zł - cieszy się. - A nawet nie "ktoś", bo był to znajomy z mojego fanpage'u "Bieganizm" - precyzuje.

Biegnąca z wilkami

Ktoś mógłby powiedzieć, że pomaganie chorym dzieciom wydaje się czymś oczywistym. Asia jednak, jak na wegankę przystało, biega także dla zwierząt. Bieg Śnieżnej Pantery, który odbywa się zimą w masywie Babiej Góry, organizuje Vegenergia przy wsparciu m.in. marki Dynafit, która wspiera ochronę irbisów. Na całym świecie zostało tylko ok. 6 tys. tych pięknych kotów, zabijanych przez myśliwych dla futer i skóry.

Rzecz jasna, nie tylko dzikie zwierzęta potrzebują pomocy.

Jacek Grzędzielski

- Współorganizowałam z Violą Domaradzką z "Run Vegan!" I Bieg Wegański w Warszawie - informuje Joasia. - To znaczy pomysł był Violi, a ja się podłączyłam - dodaje uczciwie. - Część pieniędzy z wpisowego przeznaczyłyśmy na zakup bud dla psów w schronisku w Korabiewicach.

Co dalej?

- Chciałabym kiedyś zrobić coś dla wilków, których w naszym kraju zostało zaledwie kilkaset - mówi "JoKo". - Jeszcze nie wiem dokładnie co, czekam na złotą myśl.

Dlaczego akurat wilki?

- Cóż, dużo o nich czytam i czuję z nimi pewne pokrewieństwo, niewątpliwie mamy coś wspólnego. Intuicję i niezależność - pomimo życia w stadzie. Podobnie jak i one dobrze czuję się w lesie wieczorem. Wprawdzie jeszcze nie wyję, ale potrafię - zapewnia ze śmiechem. - Moją biblią jest "Biegnąca z wilkami" Clarissy Pinkoli Estés, opowieść o dzikiej kobiecie, która słucha intuicji i chodzi własnymi ścieżkami, jest odważna i wolna. Mam nawet na ramieniu tatuaż z wizerunkiem biegnącej wilczycy, który przypomina mi o tym, co w życiu jest ważne.

Biegnącej, ponieważ wilki pokonują codziennie ogromne odległości. Trochę podobnie, jak biegacz górski. Góry, które łazikowi z ciężkim plecakiem mogą wydawać się niezmierzone, w oczach biegacza nagle się kurczą.

- Zawsze czuję się oniemiała, kiedy oglądam się do tyłu i patrzę na drogę, którą przebiegłam. Wydaje mi się, że w tak krótkim czasie jest to wręcz niemożliwe - wyznaje Asia.

- A spotkałaś już w lesie wilka? - pytam. - Bo sam bardzo chciałbym wilka w naturze zobaczyć, ale na leśnych ścieżkach spotykam tylko dziki

- Lepiej! Mam już niedźwiedzia na koncie! - cieszy się. - Miesiąc temu spotkałam go w Tatrach, w dodatku dwa razy, dzień po dniu - opowiada i na dowód pokazuje mi zdjęcie.

Czy to spotkanie to znak, że Joasia powinna zająć się także ochroną niedźwiedzi brunatnych, było nie było, również gatunku zagrożonego? Tego nie wiem, ale znając ją, zapewne prędzej czy później na to wpadnie.

_____________________________________________________________________

Jeśli i Ty chcesz pomóc potrzebującym możesz przyłączyć się do PKO Biegu Charytatywnego, który odbędzie się na 19 września 2015. Bieg rozpocznie się o godz. 9.50 - jednocześnie na stadionach 12. miast w Polsce - w Bydgoszczy, Gdańsku, Koszalinie, Krakowie, Lidzbarku Warmińskim, Lublinie, Łodzi, Łomży, Mikołowie, Poznaniu, Warszawie i Wrocławiu. Zarejestruj swoją drużynę i przyłącz się do biegu - każde okrążenie to jeden obiad dla dziecka. Więcej >>

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.