10 powodów, dla których Nike odniosło sukces. Poznasz je dzięki świetnej biografii twórcy

Nie trzeba być Wisławą Szymborską, by pisać wiersze. Nie trzeba być Michaelem Jordanem, by znać firmę Nike. I nie trzeba być jej założycielem, Philem Knightem, by wyciągnąć wnioski z jego sukcesu i wcielić w życie kilka reguł, których trzymał się w drodze na szczyt.

Książka Phila Knighta „Sztuka zwycięstwa. Wspomnienia twórcy Nike” to fascynująca podróż w czasie i zaskakująco szczery pamiętnik spisany przez człowieka, który stworzył jedną z najpotężniejszych i najbardziej rozpoznawalnych marek współczesnego świata. Nawet jeśli nie jesteśmy fanami sportu, książkę czytamy jak fascynującą opowieść, w której liczy się jedno: walka o marzenia. Dlaczego Nike odniosła sukces? By nie zdradzać wszystkich smaczków, wybraliśmy 10 powodów. Reszta czeka na Was w książce.

Ebook "Sztuka zwycięstwa" jest dostępny tutaj >>

Studia nie są koniecznie, by zrobić karierę. Ale raczej ci w niej nie przeszkodzą. Jeśli więc zdecydowałeś się podpisać pakt z diabłem, postaraj się też oddać mu kawałek serca. Dla Phila Knighta wszystko zaczęło się od seminarium z przedsiębiorczości.

Nike, jedna z najpotężniejszych firm na rynku obuwia sportowego, była wtedy przedmiotem projektu badawczego na uniwersytecie Stanforda. Phila fascynowało, jak japońscy producenci aparatów fotograficznych przejęli sporą część rynku zdominowanego przez Niemców. Chciał dokonać podobnej rzeczy w USA, tyle że w przemyśle obuwniczym. Przestudiował całą literaturę poświęconą zagadnieniom prowadzenia biznesu, importu i eksportu towarów. Profesor nagrodził jego wysiłek najwyższą oceną. Koleżanki i koledzy niemal zasnęli na prezentacji. Pomysł pozostał i nie dawał o sobie zapomnieć.

Szczęście sprzyja odważnym... i tym, którzy nie wstydzą się poprosić o pożyczkę

 

Nie śpisz na milionach? Witaj w klubie. Na drodze do sukcesu masz jeszcze szanse. Wiesz, że Nike od samego początku funkcjonowała dzięki pożyczonym pieniądzom? Na studiach Phil odkrył japońską markę Tiger – to jej buty chciał dystrybuować w Stanach Zjednoczonych. Ale by to zrobić, musiał doprowadzić do spotkania z szefostwem firmy mieszczącym się w japońskim mieście Kobe.

24-letni chudzielec, będący prawdopodobnie jedynym niezbuntowanym chłopakiem w Ameryce lat 60., nie miał funduszy na założenie firmy. Ba, nie miał nawet na bilet lotniczy. Za pieniądze pożyczone od ojca faktycznie pojechał do Japonii. Tam, na spotkaniu z właścicielami fabryki, usłyszał: Panie Knight, już od dawna myślimy o wejściu na rynek amerykański. Na poczekaniu wymyślił więc nazwę firmy (Blue Ribbon, funkcjonującą później jako Nike), a następnie poprosił o przesłanie próbki towaru. Najbardziej oczekiwana przesyłka świata z 12 parami butów przyszła pocztą, również na koszt ojca.

Przyjaciół trzymaj blisko, a kreatywnych przyjaciół – jeszcze bliżej

Założyciel Nike spotkał na swojej drodze wielu pasjonatów. Pierwszym z nich był Bill Bowerman, człowiek legenda amerykańskiego sportu. Jako trener biegania rozpruwał zawodnikom buty i zszywał je z powrotem, próbując dopasować je do stóp sportowców. To on przetestował dwie pierwsze pary Tigerów.

To on pracował też w wolnym czasie nad ulepszeniem nawierzchni na żużlowym stadionie Hayward Field, który w czasie deszczu zamieniał się w wenecki kanał. Intuicja podpowiadała mu, że powierzchnia przypominająca nieco gumę sprawdziłaby się o niebo lepiej. Kupił więc betoniarkę i w oparach chemikaliów mieszał najróżniejsze produkty ze zmielonymi oponami i innymi substancjami. Po latach uświadomił sobie, że to, co chciał zrobić, to wynaleźć poliuretan.

Jeśli nie chcą wpuścić cię do domu, włóż stopę między drzwi

Gdy w 1966 r. zauważono, że wewnętrzna podeszwa jednego modelu topi się jak masło, Bowerman zaproponował poprawki. Podeszwę zewnętrzną z jednego buta połączono z podeszwą wewnętrzną drugiego buta, a efekt przerósł najśmielsze oczekiwania. Model trzeba było jeszcze nazwać. Wszystkim podobała się nazwa „Aztec” nawiązująca do igrzysk olimpijskich, które miały odbyć się w Meksyku w 1968 r. Mniej spodobało się to Adidasowi, którego model „Azteca Gold” miał mieć premierę właśnie na igrzyskach. Zagrożono pozwem. Co zrobiła Nike? W książce czytamy:

Trener zdjął czapeczkę, włożył ją na powrót i potarł szczękę.

– Jak się nazywał ten facet, który nakopał do dupy Aztekom? – spytał wreszcie.

– Cortez – odparłem.

– Dobra – mruknął. – Nazwiemy je Cortez.

W ten sposób powstały legendarne buty, które znamy m.in. z filmu "Forrest Gump".

 

Do przełomu może cię doprowadzić wszystko. Nawet zwykła gofrownica

W latach 70. pracownicy na jednym ze spotkań doszli do wniosku, że w słynnych modelach butów Cortez i Boston od lat nie zmieniono prawie nic. Sport jednak się rozwijał, bieżnie zmieniały się na lepsze, poliuretanowe. Biegacze nie mogli korzystać z ich zalet, nie mając odpowiedniej przyczepności.

Kiedy Bowerman jadł niedzielne śniadanie z żoną, jego wzrok padł na gofrownicę. Postanowił ją pożyczyć. Był świeżo po spotkaniu ze wspólnikami, w jego głowie kiełkował pewien pomysł... Gofrownicę napełnił resztkami surowca z budowy nowej bieżni. Sprzęt był do wyrzucenia. Kolejnym razem spróbował z gipsem. Udało się. Poprosił o wykonanie z niego gumowego odlewu - niestety, ten był zbyt kruchy i błyskawicznie się połamał. Bowerman spróbował raz jeszcze, tym razem z arkuszem blachy ze stali nierdzewnej. Powybijał w nim otwory, tworząc powierzchnię przypominającą trochę powierzchnię gofrownicy. Gumowy odlew zachował elastyczność. Przyszył go od spodu do podeszwy biegówek, a te jak zawsze dał do przetestowania sportowcom z drużyny. Pobiegli jak szaleni. Bowerman nie wiedział, że dokonuje odkrycia, które przejdzie do historii i na długie lata odmieni sposób, w jaki biegacze będą uprawiać sport.

Jeśli nie umiesz grać w karty, nie przyznawaj się. Ten, którego ogrywasz, wcale nie musi o tym wiedzieć

Knight sprzedawał buty od dwóch miesięcy. Interes się kręcił, klientów przybywało. Wtem otrzymał list od trenera zapasów z zapadłej dziury na wschodzie USA. Ten informował go, że został wyłącznym dystrybutorem butów Tiger w USA. Knight nie mógł na to pozwolić. Znów wsiadł w samolot i spotkał się z nowym prezesami japońskiej fabryki.

Co tym razem usłyszał? W Ameryce chcieli mieć poważnego dystrybutora, który poradzi sobie z ogromnymi obrotami i dystrybucją w całym kraju. Knight, nie zastanawiając się długo, zareklamował swoje biura na Wschodnim Wybrzeżu. Ponownie udało mu się przekonać Japończyków. Podpisał kontrakt na 3 lata i dostał wyłączność na sprzedaż Tigerów. Oraz złożył zamówienie na 5 tysięcy par butów za 20 tys dolarów, których nie miał. Buty miały być wysłane do biura na Wschodnim Wybrzeżu – tego, którego również nie miał.

Zachowaj zimną krew, gdy wydaje ci się, że ziemia wali ci się pod stopami

Nike była już popularną, prężnie działającą firmą. Pewnego dnia Knight dostał pocztą doskonałą kopię ich modelu Nike Bruin. Wszyscy byli zachwyceni jakością tej podróbki. Knight napisał do właściciela fabryki z żądaniem, by ta przestała kopiować produkt, nad którym oni pracowali przez całe lata. Postraszył ją wyrokiem sądu. I dodał „a przy okazji, może chcielibyście dla nas pracować?”. W 1977 r. podpisano kontrakt.

Zadowolony klient to podstawa twojego spokojnego snu

Jest tak, nawet jeśli wolałbyś myśleć inaczej. Jeff Johnson, człowiek, który przeszedł z Adidasa i odmienił oblicze Nike, wiedział o tym najlepiej. Każdemu z klientów założył kartę z danymi na jego temat i preferencjami obuwniczymi. Johnson wysyłał im kartki na Boże Narodzenie, składał życzenia na urodziny. Ci wyjątkowo oddani korespondowali z nim – pisali o życiu, sportowych marzeniach, kontuzjach. Niewiele brakowało, by Johnson nie zaczął odwiedzać ich w domach czy rozwozić na kontrole lekarskie.

Co więcej, niektórzy klienci dzielili się swoimi uwagami na temat tigerów. Jeden z nich, mężczyzna szykujący się do maratonu, obawiał się, że płaska podeszwa butów nie zapewni wystarczającej amortyzacji na tak dalekim dystansie. Johnson wraz z pomocą szewca dokleił do tigerów gumowe podeszwy od... klapków kąpielowych. Amortyzacja na całej długości buta, choć dziś jest oczywistością, wtedy była jeszcze nowinką, która pomogła maratończykowi pobić jego rekord życiowy. W odstępach kilku tygodni Bowerman, który nie wiedział o eksperymencie Johnsona, przesłał Knightowi podobne poprawki.

Miej oczy i uszy dookoła głowy, a być może będziesz miał logo, które pokocha cały świat

Spójrzmy prawdzie w oczy - firma Nike i jej logo nie istnieją od zawsze. Jak doszło do ich stworzenia? Kiedy japońska fabryka chciała wypowiedzieć umowę firmie Blue Ribbon, a Knightowi osuwał się grunt pod nogami, zadziałał szybciej. Pierwszy znalazł fabrykę, której zlecił stworzenie nowej linii butów dla nowej firmy. Prace szły błyskawicznie, a on potrzebował dobrego, przyciągającego wzrok logo. Przypomniał sobie wówczas o artystce, którą spotkał na uczelni w Portland State. Carolyn Davidson rozmawiała z koleżankami o tym, jak pilnie potrzebuje kolejnych zleceń. Przechodząc, usłyszał ich rozmowę, wziął od niej numer telefonu. Po czasie umówił się z nią na spotkanie.

– Potrzebne nam logo.

– Ale jakie? – spytała.

– A nie wiem – odparłem.

– To bardzo senna sugestia.

– Niech to będzie coś, co kojarzy się z ruchem – sprecyzowałem.

Po kilku tygodniach i kilku spotkaniach dostarczyła im kilkadziesiąt wariacji na temat podobnego motywu. Przypominał skrzydło, podmuch powietrza, ślad biegacza.

Gdy wyszła, nadal siedzieliśmy wpatrzeni w logo, jakie niektórzy z nas wybrali, a inni zaakceptowali.

– Wpada w oko – stwierdził Johnson.

Woodell przytaknął, a ja zmarszczyłem brwi, drapiąc się po policzku.

– Widzę, że podoba się wam bardziej niż mnie – odrzekłem. - Ale cóż, nie mamy już czasu, to będzie musiało nam wystarczyć.

– Nie podoba ci się? – spytał Woodell.

Westchnąłem.

– Nie zachwyca mnie. Ale może przywyknę.

W ten sposób narodził się tzw. swoosh, frunące nie-wiadomo-co. Dźwięk, który słychać, gdy ktoś kogoś wyprzedza. Dziś jego symbol jest znany na całym świecie.

Wymyślanie nazwy marki było nie mniej zabawne. Wśród propozycji pojawiały się falcon (ang. sokół), dimension six (and. szósty wymiar), bengal. Nowa fabryka zaczęła produkcję butów, próbki były już gotowe do wysyłki. Na czas pierwszej dostawy zamówione były też reklamy w magazynach. Wszyscy czekali na nazwę marki – graficy, urzędnicy Urzędu Patentowego, współpracownicy. Nazwa podobno przyśniła się Johnsonowi w ostatniej chwili. Firma dostała nazwę Nike – na cześć greckiej bogini zwycięstwa. 

Ebook "Sztuka zwycięstwa" jest dostępny tutaj >>

'Sztuka zwycięstwa' Phila Knighta'Sztuka zwycięstwa' Phila Knighta 'Sztuka zwycięstwa' Phila Knighta (materiały prasowe)

 

 

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.