"Ręce mi nie odrosną, ale przecież ode mnie zależy, czy będę szczęśliwa" [7 BOHATERÓW]

Nie mają nóg, rąk, niektórzy cierpią na porażenie mózgowe. Mimo barier, które muszą codziennie pokonywać, cieszą się życiem i kochają rywalizację. Poznajcie historie 7 superbohaterów, którzy zachęcą Was do wyjścia na trening.
Marcin Grabiński Marcin Grabiński materiały prasowe

Marcin Grabiński

Niewidomy maratończyk Marcin Grabiński w trzy dni pokonał liczącą ok. 280 km trasę z Berlina do Poznania. Wyczyn miał zwrócić uwagę na podopiecznych poznańskiego Stowarzyszenia Na Tak, które zajmuje się osobami z niepełnosprawnościami intelektualnymi i ruchowymi. - Chcę przyciągnąć też uwagę potencjalnych sponsorów, żeby zobaczyli, czym zajmuje się stowarzyszenie i jakie są potrzeby niepełnosprawnych - powiedział Grabiński.

I dodał:  Biegam maratony, a najdłuższy dystans, jaki przebiegłem podczas treningu, to 60 km.

Na trasie niewidomemu maratończykowi towarzyszyło dwóch przewodników. Po drodze dołączył kolejne osoby, które przebiegały choć część dystansu.

Bieg był podzielony na trzy etapy. Dwa o długości 107 km i końcowy z Kwilcza (Wielkopolskie) do Poznania o długości 67 km.

Krzysztof Jarzębski

Najtrudniejszą walkę w życiu pan Krzysztof stoczył 20 lat temu. Ćwiczył wtedy dziesięciobój w ŁKS. Coraz częściej źle się czuł. Miał mdłości i duszności.

Lekarze długo nie potrafili stwierdzić, co się dzieje. W końcu zdiagnozowano chorobę Buergera. Zwykle kończy się amputacją kończyn i tak też było w przypadku pana Krzysztofa. - Najpierw ucięli mi palce u obu nóg, później nogi za kolanami. Zgodziłem się, bo były przerzuty. Amputacje w sumie trwały pięć lat - opowiada.

Niedługo później wykryto u niego raka kręgosłupa. Przeszedł chemio- i radioterapię. - Kiedy okazało się, że mam raka, to już nie miałem nóg. Najbardziej nie mogłem się pogodzić z tym, że sportowo to jest mój koniec. Świat się dla mnie zawalił - wspomina.

Kiedy wygrał z chorobą, od razu wrócił do sportu. Najpierw na wózku inwalidzkim przejechał dwa maratony. Później - w kwietniu 2007 r. - zapowiedział, że w ciągu 14 godzin przejedzie z Warszawy do Łodzi. - To były moje początki. Nie przypuszczałem wówczas, że tak ciężko zniosę ten dystans. Pędziłem ile sił w rękach, ale powoli nie dawałem rady. Poraniłem dłonie, pojawiły się pęcherze. Zostawiałem ślady krwi na jezdni. Chciałem już rezygnować, ale kiedy dowiedziałem się, jak wielu dziennikarzy relacjonuje moją wyprawę, zagryzłem zęby. Słyszałem nawet, że w jednej z telewizji mój rajd transmitowano na żywo. Nie mogłem zrezygnować. Ze zmęczenia prawie nie widziałem na oczy, ale jechałem dalej. Ambicja wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem, ale taki już jestem... - wspomina.

Zabiegał o sponsorów, bo marzył o profesjonalnym trójkołowym rowerze. Gdy w końcu udało się uzbierać potrzebną kwotę, w ramach podziękowań pan Krzysztof przejechał z Zakopanego do Gdańska, a po dwóch dniach odpoczynku - z powrotem.

W marcu 2009 r. wyruszył z Łodzi do Londynu. Po dwóch tygodniach jazdy jego wózek stanął pod Big Benem. Zaledwie cztery miesiące później wyjechał w jeszcze cięższą wyprawę. W 24 godziny chciał przejechać z Berlina do Łodzi, czyli 600 kilometrów. Nie udało się, bo po przekroczeniu granicy trafił na burzę, a później policjanci pokierowali go długimi objazdami. Ostatecznie po 27 godzinach wyczerpany, ale uśmiechnięty dojechał do swoich Pabianic.

Z kolei w lipcu 2011 roku pokonał kolejny niewiarygodny dystans. Z Aten do Warszawy, czyli ponad 2,5 tys. kilometrów, przejechał w 10 dni.

Katarzyna Rogowiec z córeczką Olimpią Katarzyna Rogowiec z córeczką Olimpią Fot. Renata Dąbrowska / Agencja Wyborcza.pl

Katarzyna Rogowiec

Katarzyna Rogowiec pochodzi z Rabki-Zarytego na południu Polski. Jako trzylatka w wypadku w gospodarstwie rolnym rodziców straciła obie ręce. Nie poddała się, życie poświęciła swojej pasji - sportowi. Jest dwukrotną mistrzynią paraolimpijską z Turynu w biegach narciarskich (jako jedyna zdobyła podczas tych igrzysk medal dla Polski). W 2003 r. wywalczyła trzy srebrne medale na mistrzostwach świata w biegach narciarskich, a dwa lata później - złoto mistrzostw globu w biathlonie. Jest mamą dwuletniej Olimpii.

- Wele zawdzięczam moim wspaniałym rodzicom, których ukształtowało twarde życie na wsi. Nie stosowali wobec mnie taryfy ulgowej, chociaż wydarzył się ten straszliwy wypadek, po którym przez całe życie mogłam się czuć jak odmieniec. Nie rozczulali się nad swoim ani moim losem. Pamiętam, jak nieraz w dzieciństwie prosiłam mamę, by ukroiła mi kromkę. I co słyszałam? "Teraz nie, poczekaj". Dzięki temu zyskiwałam silną motywację, by samodzielnie opanowywać coraz to nowe umiejętności.

Oczywiście nie wszystko szło gładko, miałam - zwłaszcza jako nastolatka - momenty załamania, ale to już temat na odrębną opowieść. Dzisiaj jestem samodzielna i potrafię robić prawie wszystko: opiekuję się córką, szybko piszę (mam podobno bardzo ładny charakter pisma), jem, prowadzę samochód (jeśli z manualną skrzynią biegów, to za pomocą specjalnych pierścieni nakładanych na kierownicę), potrafię się umalować. Wypracowałam wiele patentów, które ułatwiają mi życie. Na przykład bransoletka, którą zawsze noszę, to nie tylko ozdoba, bardziej nawet przyrząd do stabilizowania długopisu... Ręce mi nie odrosną, ale przecież ode mnie zależy, czy będę szczęśliwa.

Jasiek Mela Jasiek Mela materiały prasowe

Jasiek Mela

Najmłodszy w historii zdobywca biegunów - północnego i południowego w ciągu jednego roku. Jest jednocześnie pierwszym niepełnosprawnym, który dokonał takiego wyczynu. Założyciel fundacji Poza Horyzonty.

W sierpniu po raz pierwszy ukończył Herbalife Ironam 70.3 w Gdyni (1,9 km pływania, 90 km jazdy na rowerze i 21 km biegu).

Przygotowania do tego ekstremalnego wyzwania rozpoczął na początku marca. - Na obozie treningowym przeżyłem kilka zabawnych sytuacji, które dla mnie są codziennością. Na przykład mechanik rowerowy zdziwił się, jak zamierzam zmieniać przerzutki i hamować tylko jedną ręką. Musieliśmy wykombinować, jak to wszystko przenieść na jedną stronę kierownicy, ale się udało. Z pływaniem też jakoś sobie radzę, a biegałem już wcześniej. Jestem pełen optymizmu, na pewno się uda - mówił przed startem.

I udało się!

Dariusz Strychalski na trasie Badwater Dariusz Strychalski na trasie Badwater Jakub Gorajek

Dariusz Strychalski

To niezwykły biegacz. W ubiegłym roku pokonał m.in. Badwater, czyli ekstremalny ultramaraton o długości 217 km w kalifornijskiej Dolinie Śmierci. Do mety dotarł po 45 godzinach, 11 minutach i 10 sekundach.

Jest trzecim Polakiem, któremu to się udało i drugą na świecie osobą niepełnosprawną, która ukończyła ten piekielnie trudny wyścig.

Miał osiem lat, kiedy wychodząc ze szkolnego autobusu, wpadł pod ciężarówkę. Lekarze nie dawali mu szans. Przeszedł trzy trepanacje czaszki, przez dwa miesiące był w śpiączce, trzy przeleżał w szpitalu. Kiedy się obudził, nie pamiętał nic, nie poznawał nikogo. Na nowo musiał uczyć się świata. Po wypadku ma krótszą lewą nogę, niesprawną rękę, niedowład prawej części ciała i nie widzi na lewe oko.

Bogdan Król podczas zawodów Bogdan Król podczas zawodów www.wo24.pl

Bogdan Król

W wieku 24 lat miał ciężki wypadek samochodowy. Na szczęście szybko się pozbierał. - Przede wszystkim trzeba wierzyć, że można żyć w takim stanie. Na szczęście szybko natrafiłem na ludzi, którzy potrafili przekonać tak młodego człowieka, że mimo nowej sytuacji życiowej, można żyć i funkcjonować. Po roku od wypadku byłem już związany ze sportem - wspomina.

Bogdan Król zdobył około 150 medali mistrzostw Polski na różnych dystansach: 400m, 800m, 1500m, 5000m, 1000m, sztafety 4x100, 4x400 i w pięcioboju nowoczesnym. - W jednym roku potrafiłem zdobyć nawet do ośmiu medali mistrzostw Polski. W 2003 roku wygrałem maraton w Nowym Jorku. Udało się również trzykrotnie wygrać Achilles Maraton. Startowałem w największych maratonach na świecie i w Polsce większość z nich wygrywając, także na Alasce w Challenge Alaska - pokonałem wtedy 427 km w 4dni - opowiada.

Zbigniew Stefaniak na trasie 9. PZU Półmaratonu Warszawsiego Zbigniew Stefaniak na trasie 9. PZU Półmaratonu Warszawsiego Fot. Marek Grygiel

Zbigniew Stefaniak

Niepełnosprawny maratończyk, choruje na dziecięce porażenie mózgowe. Porusza się na wózku inwalidzkim lub o kulach, na których - jak twierdzi - potrafi codziennie pokonywać 20 km. Mimo trudności z poruszaniem się, pan Zbigniew ma na swoim koncie wiele osiągnięć. Bierze udział zarówno w maratonach, jak i w półmaratonach w całej Polsce.

- Mam wiele ograniczeń, ale nie poddaję się! Ja proszę pana, cieszę się życiem. Ludzie są zdrowi i narzekają, że im źle. A co my, niepełnosprawni mamy powiedzieć? Walczymy z codziennymi problemami, wkładając w to często ogromny wysiłek. I też kochamy sport. Cieszymy się, kiedy ktoś nas czasem zauważy i pomoże Muszę być przykładem dla innych zdrowych i niepełnosprawnych ludzi, że warto uprawiać sport - mówił Zbigniew Stefaniak w reportażu Zasuwam po 20 km. Mama pomaga się ubrać, zakłada buty, a dalej już tylko ja i moja trasa.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.