Adam Kszczot: - Tak, jeden z pasażerów, z którym wysiadałem z samolotu zrobił sobie ze mną zdjęcie (śmiech). Ale spokojnie, nie było mi jakoś bardzo smutno z tego powodu. Zresztą mało kto wiedział, że będę lądować w Krakowie. W Warszawie pewnie było trochę więcej kibiców. Mam nadzieję, że powrót z igrzysk olimpijskich w Rio pod tym względem będzie bardziej efektowny.
- Obrona mistrzowskiego tytułu zawsze smakuje wybornie. Skupiam się już jednak na kolejnych zadaniach. Jestem w drodze do Zakopanego, gdzie za chwilę rozpoczynam ścisłe przygotowania do startu na igrzyskach w Rio. Czeka mnie ciężki, ale ciekawy okres. Dużo fajnej roboty do wykonania, właściwej pracy pod walkę na 800 metrów. Forma rośnie z dnia na dzień, a to tylko jeszcze mnie bardziej napędza.
Adam Kszczot MICHAEL KOOREN/REUTERS
- Byłem spokojny, ale przed tak ważnymi startami pojawiają się również chwile zwątpienia. W ogóle, to co w takich momentach gra w głowie lekkoatlety, to jakiś festiwal bzdur i mnie też to dotyczy. Dobrze, że tak się dzieje. Stres jest mi potrzebny do osiągania wyników, do tego, żeby jeszcze bardziej pobudzić się tuż przed wystrzałem startera. Bez tego specyficznego uczucia nie wyobrażam sobie występu na wysokim poziomie.
- Zdecydowanie tak. Po raz kolejny udało mi się zrealizować plan, jaki sobie założyłem. Można powiedzieć, że wiedziałem co się za chwilę stanie (śmiech). Byłem dobrze przygotowany zarówno pod względem fizycznym, jak i mentalnym. W tej drugiej kwestii wystarczy mi tylko rozmowa z trenerem, który uważnie analizuje rywali i razem układamy taktykę. Potem pozostaje tylko realizacja, czyli najtrudniejsza część całego planu.
- No pewnie, że tak. Gratuluję całej naszej reprezentacji. Mamy się z czego cieszyć. W końcu wygraliśmy Euro!
ZOBACZ POLSKIE PIĘKNE SPRINTERKI, KTÓRE PODBIJAJĄ INSTAGRAM [ZDJĘCIA]
- Kibicowałem całej kadrze. Cieszył mnie każdy finał z udziałem naszych reprezentantów, a tak duża liczba medali jest w ogóle czymś wspaniałym i ukoronowaniem ciężkiej pracy. Już sam wyjazd na mistrzostwa Europy jest wielką nagrodą, awans do finału to cudowna sprawa, a zdobycie medalu to prawdziwe szczęście. Na pewno bardzo cieszę się z sukcesu Marcina Lewandowskiego, który po ostatnich gorszych latach, wrócił do gry. Wspólne przeżywanie sukcesu i obecność Marcina na podium jest czymś wyjątkowym.
MICHAEL KOOREN/REUTERS
- Oczywiście, igrzyska mają zdecydowanie większą rangę. Dojdzie wielu mocnych rywali z całego świata, ale mimo wszystko byłbym optymistą. Nie pamiętam takiej sytuacji, żeby forma naszych zawodników rosła aż tak równo. Poza tym, nawet jeżeli ktoś uzyskał szczyt swojej dyspozycji nawet teraz, to jeszcze przez miesiąc jest w stanie ją trzymać. Wierz mi, te mistrzostwa są naprawdę świetnym prognostykiem przed igrzyskami.
- 15 lipca startuję w Monako, a zaraz potem zaczyna się tzw. oranie, czyli typowy trening do 800 metrów. Pojawią się takie momenty, kiedy na zmianę będzie ciemno i jasno przed oczami. Wszystko po to, żeby w najważniejszym momencie, po pokonaniu 600 metrów, wrzucić „piątkę”, przyspieszyć i wykrzesać z siebie więcej niż sto procent.
- Popieram Marcina. Zwrócił uwagę na problem, który trwa od wielu lat. Przeciętny kibic nie docenia sukcesów w innych dyscyplinach. W dużej mierze odpowiadają też za to media. Zajęcie czwartego czy ósmego miejsca w finale jest u nas opisywane jako porażka. Nie pojmuję tego. Sukcesy wielu znamienitych sportowców są spychane na boczny tor. Tymczasem za sam awans na mistrzostwa Europy, piłkarzy wychwala się pod niebiosa i mówi o tym w kategoriach niebotycznego osiągnięcia. Nic dziwnego, że wielu zdolnych zawodników, uprawiających inne dyscypliny, czuje się urażona i niedoceniona. Staram się to jednak jakoś rozumieć. Piłka nożna jest banalnym sportem. Zapamiętanie kilku prostych zasad nie stanowi dla nikogo najmniejszego problemu. Inaczej jest w innych sportach zarówno indywidualnych jak i drużynowych, które stoją na wyższym poziomie, gdzie tych reguł jest więcej i trudniej je ogarnąć.
- Cóż, to widać. Już przywykłem do tego, że ludzie chętniej czytają piłkarskie newsy z cyklu „kto co zjadł na śniadanie”, a nie o tym, że ktoś zdobył medal dla Polski w innej dyscyplinie. Tym bardziej że dla wielu kibiców sport - to tylko piłka nożna.
- Ale brakuje mi tych kibiców na lekkoatletycznych stadionach w Polsce. W Paryżu na sam mityng potrafi przyjść 30 tys. fanów. Moim marzeniem jest, żeby na mistrzostwach Polski pojawiło się 5 tys. osób. To nie jest dużo. Tyle było na lotnisku w Warszawie na powitanie naszych piłkarzy po powrocie z mistrzostw Europy we Francji.
Marcin Lewandowski, Adam Kszczot i Elliot Giles GEERT VANDEN WIJNGAERT/AP
- Można traktować to w kategorii ciosu. Nie chodzi mi o to, że domagamy się sławy i nie wiadomo jakiego fejmu. Po prostu chcielibyśmy, żeby nasz sport był jak najbardziej widowiskowy dla przeciętnego widza. Jeszcze raz powtórzę, nie mogę znieść sytuacji, kiedy w sportowej gazecie czytam, że ktoś w finale zajął ostatnie miejsce. Mierzi mnie to strasznie. W innych krajach, gdzie lekka atletyka jest poważniej traktowana informacje są przekazywane w inny sposób. Komunikat jest taki, że ktoś był ósmy lub siódmy decydującym starcie. Dla odbiorcy to zupełnie inna i bardziej pozytywna informacja. Owszem, niektórym może się wydawać, że to są tylko niuanse, ale właśnie takie rzeczy mają ogromne znaczenie na późniejsze postrzeganie całej dyscypliny.
- Ale nikt nikogo nie próbuje przekonywać do wyższości lekkiej atletyki nad piłką nożną. Post Marcina był tylko lekko agresywną zachętą do tego, żeby ludzie nie wyrzucali tych biało-czerwonych flag, które są symbolem narodowym i wykorzystali je do solidaryzowania się z innym Euro, które właśnie startowało w Amsterdamie. Szkoda, że tak nie było.
Rozmawiał Damian Bąbol